Pan ewangelizator

Ks. Sławomir Czalej; GN 49/2011 Gdańsk

publikacja 13.12.2011 07:00

Był 23 listopada, gdy Marek Filar otrzymał poleconą przesyłkę. W środku dekret podpisany przez abp. Józefa Michalika, przewodniczącego Komisji Episkopatu Polski, powołujący Marka do Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji. Radą kieruje bp dr hab. Grzegorz Ryś, nowy sufragan krakowski. O to, czy w Polsce świeccy profesjonaliści będą teraz zastępować kapłanów, pyta świeckiego ksiądz.

Pan ewangelizator Ks. Sławomir Czalej/ GN – Wszyscy inwestują w trzy filary, a ja w cztery – śmieje się Marek. Ten czwarty to dziecko, które wkrótce przyjdzie na świat.

Ks. Sławomir Czalej: Powiedz, czy spodziewałeś się takiego wyróżnienia?

Marek Filar: – No, jest to dla mnie historyczna chwila. Szczerze mówiąc, wiem, że moja kandydatura była przedstawiana, nie spodziewałem się jednak, że to rzeczywiście nastąpi.  Z naszej diecezji rekomendowały mnie osoby zaangażowane w dzieło nowej ewangelizacji, a także od moderatora generalnego Ruchu Światło-Życie ks. Adama Wodarczyka. A to z racji, że działam w ruchu w Centralnej Diakonii Ewangelizacji. Otrzymanie dekretu zbiegło się jakoś z moją październikową wizytą w Watykanie, na synodzie poświęconym nowej ewangelizacji.

Kiedy po raz pierwszy poczułeś zew do ewangelizowania?

– W 1988 roku, przez pierwsze ewangelizacje w Jarocinie. Czasy skinów, punków… Zdałem sobie sprawę, że większość z tych ludzi została w Kościele ochrzczona, ale odeszła od wiary. To były początki. Zebrała się grupa osób i kleryków i zaczęliśmy jeździć na Białoruś. Pamiętam, że w roku 1990 zaczynaliśmy od prostych rzeczy, m.in. karczowaliśmy w Nowogródku drogę do miejsca męczeństwa sióstr nazaretanek. Tam też spotkaliśmy młodzież, która widząc jakichś ludzi z Polski, podeszła do nas. Zaczęliśmy rozmawiać i spotykać się na plebanii miejscowego proboszcza ks. Antoniego Dziemianki, który obecnie jest biskupem. Młodzież i dorośli prosili nas, żebyśmy przyjechali za rok i poprowadzili dla nich rekolekcje. Tak zaczęła się nasza przygoda ze Wschodem, a potem była Ukraina, od Lwowa po Krym. Potem jeszcze dalej – Kazachstan, a ostatnio nawet Uzbekistan i Kirgistan. W Taszkiencie spotkałem się ostatnio z miejscowym biskupem, który ma 300 parafian! W większości Filipińczyków, którzy tam pracują.

Synod w Rzymie. Co Ci dało to spotkanie?

– To było też pierwsze historyczne spotkanie Zespołu i Papieskiej Rady ds. Nowej Ewangelizacji, która powstała zaledwie w zeszłym roku. Bardzo się ucieszyłem, że papież Benedykt XVI położył taki nacisk na nową ewangelizację, z tak mocnym podkreśleniem słowa „nowa”. Ta forma skierowana jest zwłaszcza do krajów, które przeżywają postępującą sekularyzację, gdzie zanika wrażliwość na Boga.

To „stara” ewangelizacja już się nie sprawdza?

– Obecna sytuacja daje nam dużo do myślenia. Stare, sprawdzone sposoby na ewangelizację chyba powinny zostać zrewidowane. Zapraszanie osoby, która powie godzinne kazanie w kościele… Myślę, że to się jednak kończy. Na rekolekcjach nie wystarczy już sam rekolekcjonista, ale potrzeba ekipy ludzi, także świeckich, którzy będą pomagać, będąc zarazem świadkami żywej wiary. Bycie świadkiem jest tutaj kluczowe.

A jeśli ktoś ciekawie mówi?

– Zgoda. Ale muszą wejść też nowe metody mówienia. Mam na myśli multimedia, prezentacje, filmy, fotografie. Człowiek współczesny jest wręcz bombardowany informacjami, dotyczy to zwłaszcza zmysłu wzroku. Dzisiaj ludzie coraz częściej chcą widzieć obrazek, oczywiście połączony też z dźwiękiem. To wymaga przygotowania, i to profesjonalnego. Ostatnio w Częstochowie organizowałem rekolekcje dla odpowiedzialnych w oazie i zależało mi, żeby tym ludziom dać jakiś gotowy produkt, żeby mogli go przekazać innym. Zaprosiłem więc Krzysztofa Najdowskiego, który jest znakomitej klasy trenerem komunikacji, a także prowadzi szkołę liderów nowoczesnej ewangelizacji, aby powiedział właśnie o komunikowaniu międzyludzkim. Na przykład jak nawiązać kontakt z odbiorcą, jak zastosować pewne metody, wręcz marketingowe, połączone z mówieniem o Jezusie.

Jednym słowem: nie tylko treść, ale i opakowanie?

– Dokładnie. Dzisiaj dla młodzieży tzw. gadająca głowa może funkcjonować przez trzy minuty. Potem gimnazjaliści i starsi wyłączają się. A do tego trzeba się przygotować, i to solidnie. Następuje na naszych oczach koniec powierzchowności typu: mikrofon, gitarka i heja, jakoś to będzie. Marzy mi się stworzenie takiej szkoły w naszej archidiecezji, ekipy profesjonalistów, którzy wiedzieliby, jak przemawiać.

Nie obawiasz się, że pójście w kierunku marketingu, a nawet reklamy, w promocji „produktów wiecznych” stanie się przyczyną ich dewaluacji?

– W dzisiejszych czasach są to normalne narzędzia! I my jako Kościół też musimy je wykorzystywać, bo nie możemy pozwolić sobie na to, żeby zostać z tyłu. Jak na razie przegrywamy z reklamą, telewizją, billboardami czy nawet z mediami. Po prostu przegrywamy z profesjonalistami. I myślę, że na polu mediów trwa silna walka o dusze, która będzie się wzmagać. Nie powinniśmy się bać coraz mocniej w to wchodzić.

Ale stary ksiądz proboszcz nie założy sobie teraz profilu na Facebooku?

– Absolutnie nie chcę być rewolucjonistą i szanuję pracę kapłanów, tę tradycyjną. Jednak tam, gdzie my będziemy wchodzić z ewangelizacją, chcemy to robić już nowymi metodami.

Zaczniecie używać slangu młodzieżowego?

– Nie do końca… aczkolwiek musi to być język zrozumiały dla młodego człowieka. W Kościele też używa się slangu. Używa się go czasami w takich grupach jak neokatechumenat, oaza. Do młodych może przemawiać ktoś, kto zna ich język, wie, jak młodzi ludzie reagują, potrafi ich obserwować. To ktoś, kto swobodnie porusza się po tzw. fejsach, twitterach czy innych portalach społecznościowych.

Ksiądz, którego nie ma na „fejsie”… nie istnieje?

(śmiech) Uważam, że jest to dobre narzędzie. Sam znam obecnych tam kapłanów,

którzy dostali kilka tysięcy kliknięć „lubię to”, często od młodzieży. W jednym z ostatnich „Gości Niedzielnych” także pisaliście o dyskotekach ewangelizacyjnych. Organizuje to ks. Michał Misiak, który też skrzykuje młodzież na „fejsie”. Można zapytać, jak dotrzeć do tych, którzy do kościoła już nie chodzą? [Ksiądz Misiak wraz ze współpracownikami podjęli na dniach decyzję, że dyskoteka ewangelizacyjna w Łodzi zostanie zamknięta. Wymagała sporych nakładów finansowych, przy małej frekwencji. Były też jednak pozytywne owoce, np. spowiedzi. W tej chwili grupa idzie w kierunku niespektakularnej pracy oddolnej – przyp. S.C.].

Słyszałem, że szykujecie się na Euro 2012.

– Rzeczywiście tak. Wymaga to jeszcze spotkań i organizacji, a myślimy o prostych ewangelizacjach ulicznych w miastach, gdzie są stadiony. Chcielibyśmy włączyć w to parafie, np. przez organizację turniejów piłkarskich. No bo jak ściągnąć facetów do kościoła? Podzielmy parafię na sektory, rozwieśmy plakaty, zorganizujmy drużyny piłkarskie dorosłych, młodzieży i dzieci. Rozgrywki można połączyć z sympatycznym parafialnym piknikiem rodzinnym. A na samych stadionach staramy się o pozwolenie na postawienie namiotu ewangelizacyjnego w strefie kibica. Ci ludzie po meczach pójdą do pubów i barów. Chcemy im stworzyć ciekawą alternatywę.

Jak nowa ewangelizacja wygląda w naszej archidiecezji?

– Prężnie działa tu wielu kapłanów, także w ramach gdańskiej Szkoły Nowej Ewangelizacji. Są imprezy typu „Katolicy na ulicy”, spotkania w Matemblewie. Od kilku lat staramy się organizować spotkania z osobami, które mają charyzmat przemawiania, jak o. Bashoboora, i których nauczaniu towarzyszą znaki jak w czasach pierwszych chrześcijan. Dla wielu ludzi to, co tam się dzieje, jest wielkim świadectwem i okazją do przebudzenia.

Czyli ludzie potrzebują tu i teraz, żeby coś się działo.

– Ludzie potrzebują tu i teraz świadków. Kapłanów i świeckich, bo idziemy w jednym szeregu.

Od dwóch lat prowadzisz fundację „Źródło radości” im. ks. Piotra Mazura, Twojego zmarłego przyjaciela, i to z tej samej klasy podstawówki. Organizujecie różne szkolenia, piszecie projekty etc. Zostawiłeś pracę w spółdzielni meblarskiej, żona spodziewa się czwartego dziecka. Czy aby ta ewangelizacja nie odbiera Twojego czasu rodzinie? Z czego wy w ogóle żyjecie?!

– Wierz mi, że Pan Bóg widzi potrzeby naszej rodziny. Jako mężczyzna bałem się tego. Zostawiłem sobie w firmie możliwość dorabiania, a czasem jak kończą się pieniądze, jestem proszony jako wodzirej na wesele czy do konferansjerki [w tych sprawach Marek jest nie do pobicia! – przyp. S.C.]. A czwarte dziecko… Wszyscy inwestują w trzy filary, a ja w cztery… Jeżeli chodzi o samą ewangelizację, musimy środków poszukiwać, a i uczyć poszukiwania. Przypomnę, że koszt niektórych wydarzeń wynosił nawet 300 tys. zł! Całe życie pracowałem jako wolontariusz, ale myślę, że jest czas, żeby znalazły się i pieniądze dla ludzi, którzy to organizują. Takie imprezy muszą ponadto być i zabezpieczone, i ubezpieczone. Tu nie możemy pozwolić sobie na amatorszczyznę. A spontaniczność oczywiście też, ale tylko w pewnym zakresie. W Rzymie spotkaliśmy się nie tylko z papieżem Benedyktem, ale przeżyłem też moment bardzo wzruszający. Spojrzałem, a wokół mnie siedzieli wszyscy ci, których książki kserowaliśmy, żeby móc je przeczytać. Kiko, założyciel neokatechumenatu; Daniel Ange, francuski kapłan, charyzmatyk; Jose Prado Flores, założyciel szkół ewangelizacji w Meksyku…

Twoi duchowi przewodnicy. Stałeś się jednym z nich…

– To za dużo powiedziane. Moim podstawowym zadaniem ewangelizacyjnym są moje dzieci, mam je wychować na osoby wierzące. No ale ktoś tą ewangelizacją też się zająć musi. To są dylematy. Kapłani mówią, że świeccy mają więcej czasu, świeccy mówią, że kapłani są do tego powołani. Ja po śmierci ks. Piotra Mazura przestałem się oglądać. Chcę wykorzystać i nie zmarnować żadnej chwili. Mam nadzieję, że będziemy godnymi świadkami.

W Kościele nic nie powinno się dziać bez wiedzy pasterza. Zameldowałeś się już u arcybiskupa?

– Po dekrecie jeszcze nie. Na pewno to zrobię i oddam się do dyspozycji. Marzy mi się, żeby przy naszym wydziale duszpasterskim powstała komórka właśnie ds. nowej ewangelizacji.