Śląska danina

ks. Roman Chromy; GN 49/2011 Katowice

publikacja 13.12.2011 07:00

„Czego ode mnie oczekujecie?” – zapytał strajkujących górników KWK „Borynia” ks. Antoni Łatko, proboszcz z Jastrzębia-Szerokiej. Było to przed południem 17 grudnia 1981 r. Zebrani w cechowni zdjęli hełmy i zawołali: „Rozgrzeszenia i modlitwy!”.

Śląska danina   Archiwum Stowarzyszenia „Pokolenie”/ GN 17 XII 1981 r. Czołgi pod kopalnią „Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu--Zdroju. Zbigniew Jaskólski, jeden z organizatorów strajku w kopalni „Borynia”, wspomina tamte dramatyczne chwile łamiącym się głosem. Nie potrafi ukryć wzruszenia. 30 lat temu wiedział, że życie strajkujących górników wisiało na włosku.

Ruch oporu

Protesty w zakładach pracy całego kraju zainicjowały pamiętne słowa gen. Wojciecha Jaruzelskiego, nadane przez telewizję w niedzielny poranek 13 grudnia: „Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. Dorobek wielu pokoleń, wzniesiony z popiołów polski dom ulega ruinie. Struktury państwa przestają działać. Gasnącej gospodarce zadawane są codziennie nowe ciosy”.

– W świadomości społecznej utrwaliło się przekonanie, że początek „Solidarności” wiąże się z Porozumieniami Sierpniowymi, podpisanymi latem 1980 r. na Pomorzu. Nie możemy jednak zapominać o tym, co działo się w innych regionach Polski w ciągu kolejnych miesięcy, aż po pierwsze tygodnie stanu wojennego – uważa dr Jarosław Neja z katowickiego oddziału IPN. – Na Śląsku już pod koniec sierpnia 1980 r. stanęły kopalnia „Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu-Zdroju, Fabryka Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej, a w Zagłębiu Huta „Katowice” w Dąbrowie Górniczej. Te strajki odniosły podwójny skutek – przyspieszyły podpisanie Porozumień Gdańskich i Szczecińskich oraz zagwarantowały robotnikom możliwość tworzenia komitetów zakładowych „Solidarności” na terenie całego kraju.

Jesienią 1980 r. „Solidarność” na Śląsku liczyła ponad 1,1 mln członków, działało 1300 komisji zakładowych. Po wybuchu stanu wojennego w województwie katowickim ruch oporu wobec władzy stawał się coraz mocniejszy. Jego siłę potęgowały z pewnością przemysłowy charakter regionu i wysoka liczba zatrudnionych w kopalniach i hutach. Precedensem jednak był fakt, że górnicy strajkowali najdłużej. Do końca grudnia 1981 r. na dole wytrwali pracownicy kopalń „Ziemowit” w Lędzinach i „Piast” w Bieruniu. W śląskich kopalniach przelała się krew. Zginęli ludzie. Wspomnijmy tylko niektóre tragiczne epizody.

Drzwi wyważone

Do mieszkania Jana Ludwiczaka, przewodniczącego Komisji Zakładowej „Solidarności” przy kopalni „Wujek”, milicjanci zapukali tuż przed północą z 12 na 13 grudnia. Tłumaczyli, że gdzieś okradziono drukarnię, i prosili Ludwiczaka, aby poszedł z nimi. – Kiedy zrozumiałem, że to podstęp, zatrzasnąłem drzwi. Szybko zadzwoniłem do kolegów na kopalnię, że dzieje się coś niedobrego – wspomina Ludwiczak. – Nieproszeni goście dalej pukali do drzwi i straszyli mnie, że je wyważą. Kiedy pojawili się górnicy, funkcjonariusze ustąpili. Koledzy z pracy postanowili mnie pilnować.

Spokój u Ludwiczaków nie trwał długo. Po kilkunastu minutach wokół bloku, w którym mieszkali, pojawili się zomowcy. Wtargnęli do klatki schodowej. Górnicy pilnujący swojego przewodniczącego z zakładowej „Solidarności” nie mieli szans. Oberwali po głowach. Zomowcy wyważyli drzwi opozycjonisty. – Tak trafiłem na Komendę Miejską w Katowicach przy ul. Kilińskiego – mówi Jan Ludwiczak.

Śląska danina   Archiwum Stowarzyszenia „Pokolenie”/ GN Obraz z pacyfikacji KWK „Wujek” Milicja postawiła mu zarzuty wyrażone w formie przypuszczenia: „może organizować strajki, wpływać na zakłócanie ładu i porządku publicznego oraz powodować napięcia społeczne”. Z Katowic przewieziono Ludwiczaka do więzienia w Jastrzębiu-Szerokiej. Potem w Bieszczady. Odsiedział rok i 12 dni. Długo. Tymczasem, tuż po aresztowaniu przewodniczącego „Solidarności”, w „Wujku” wrzało.

Już w poniedziałek, zaledwie dzień po wprowadzeniu stanu wojennego, władze przystąpiły do systematycznej rozprawy ze strajkującymi. Pomimo demonstrowania siły przez milicję, wojsko i funkcjonariuszy SB, protesty nie ustawały. Przeciwnie, zataczały coraz szersze kręgi. W Katowicach pacyfikowano kopalnie „Staszic”, „Wieczorek” i „Wujek”, a w Dąbrowie Górniczej – Hutę „Katowice”. Górnicy z okolic Jastrzębia-Zdroju, mając w pamięci Porozumienia Jastrzębskie i Katowickie z 1980 r., czuli się znów oszukani przez rząd. Domagali się wypuszczenia internowanych i zgody na dalsze działanie „Solidarności”.

– Spośród 60 śląskich kopalń do strajku generalnego przystąpiły załogi 24. W sumie przerwano pracę w około 50 zakładach na terenie województwa katowickiego. Była to wielka danina złożona polskiemu społeczeństwu przez śląskich robotników. Stanowili jedną piątą oporu robotniczego w skali całego kraju – mówi Jarosław Neja.

Moralny obowiązek

Pierwsze strzały, oddane przez pluton specjalny ZOMO, padły 15 grudnia na terenie kopalni „Manifest Lipcowy”. Do szpitala trafiło czterech rannych górników. Dołączył do nich Henryk Bojda, postrzelony rakietnicą w twarz. Nie pamięta, jak długo leżał nieprzytomny w kopalnianym punkcie sanitarnym. Od kolegów wie, że zomowcy nie chcieli wpuścić za bramę kopalni karetek pogotowia ratunkowego.

– Podjęliśmy decyzję, że ze względu na stan wojenny strajk będzie miał charakter dobrowolny. Dyrekcja i komisarz wojskowy wzywali nas kilka razy do opuszczenia zakładu. Bezskutecznie – mówi H. Bojda. – Dotarł do nas goniec z KWK „Jastrzębie”. Przekazał krótką wiadomość: „U nas pałują górników na cechowni. Jest gaz łzawiący”. Wtedy postanowiliśmy się bronić. Wywróconą przyczepą zablokowaliśmy bramę kopalni. Przygotowaliśmy łańcuchy, sztyle od łopat i kilofów... Walka z milicją trwała ponad trzy godziny. Nazajutrz zginęli górnicy z kopalni „Wujek”. Sześciu na terenie kopalni, trzech ze względu na odniesione rany postrzałowe zmarło w szpitalu. Jarosław Neja podkreśla, że zabitych mogło być więcej. – Nie zapominajmy, że ponad 20 górników było ciężko rannych. Niektórzy otrzymali po kilka kul... i przeżyli. Do dziś nie doczekali zadośćuczynienia.

Władze bardzo szybko przekazały w mediach informację o śmierci górników z kopalni „Wujek”. Cel był jeden – zastraszyć społeczeństwo i spotęgować przygnębienie. W wielu zakładach kraju strajki się kończyły. Ale nie na Śląsku. Wydarzenia w „Wujku” obudziły górniczą solidarność i poczucie moralnego obowiązku wobec tych, którzy oddali życie w słusznej sprawie. Przykładowo w kopalni „Borynia” w Jastrzębiu-Zdroju większa część załogi skapitulowała, ale ci, którzy protestowali na terenie zakładu, przygotowali się na najgorsze.

– Załoga stanęła 14 grudnia. Dzień był nijaki – wspomina Zbigniew Jaskólski. – Część uciekała przez płot. Przechwyciliśmy jadący do kopalnianej stołówki samochód z żywnością. Dyrekcja odpowiedziała skutecznym manewrem – przyjeżdżającym do pracy górnikom kazała wpisywać się na listy. Tak weryfikowali strajkujących.

Śląska danina   Archiwum Stowarzyszenia „Pokolenie”/ GN Łuski po nabojach wystrzelonych przez pluton specjalny ZOMO do górników z „Wujka” Łzy dyrektora

Kiedy protestujący w „Boryni” dowiedzieli się, że zomowcy urządzili „ścieżkę zdrowia” wyprowadzanym pracownikom sąsiednich kopalń, podjęli decyzję o przeprowadzeniu strajku generalnego i o... dozbrojeniu.

– Kopalnię podzieliliśmy na sektory, chłopaków na drużyny. Jak w wojsku. Pod bramą główną położyliśmy butle spawalnicze z acetylenem i tlenem, ułożyliśmy worki z piaskiem na 1,5 metra, żeby chronić się przed strzałami – wspomina Jaskólski. – Koledzy opanowali zakładowy CPN i zaopatrzyli nas w koktajle Mołotowa. W butelkach był także silnie żrący kwas lampowy. Z kopalnianych zwałów sprowadziliśmy spychacz. Miał naciągnąć rozciągnięte wzdłuż bramy stalowe liny tak, żeby zablokować gąsienice czołgów, wjeżdżających na plac zakładu. Zdeterminowani górnicy podstawili też przy bramie wóz bojowy zakładowej straży pożarnej. Jego obsługa miała zlać pianą wozy bojowe. Na dachu cechowni ustawiono wiadra ze śrubami, z metalowych prętów ślusarze przygotowali ostre piki. – Tylko ścisłe grono komitetu strajkowego wiedziało, że ukryte 300 kg materiału wybuchowego miało służyć m.in. do zaminowania szybu – mówi Jaskólski. Przed południem górnicy poprosili księdza o absolucję generalną.

Po zakończeniu modlitwy do cechowni przyszedł dyrektor z komisarzem wojskowym i poinformował strajkujących, że kopalnię skreślono z ewidencji. Wszystkich pracowników zwolniono. Wtedy strajkujący powtórzyli dyrektorowi swoje postulaty. – Zaznaczyliśmy też, że kopalni nie opuścimy. Po raz pierwszy zobaczyłem łzy w oczach dyrektora kopalni – wspomina Jaskólski. Wozy bojowe podjechały od strony Gogołowej. Była to – jak zeznają świadkowie – demonstracja siły ówczesnej władzy. Pomimo rozkazu użycia broni, w kopalni „Borynia” nie doszło do przelewu krwi. Górnicy rozwiązali strajk 18 grudnia, żeby nie walczyć z polskim wojskiem. Wielu działaczy opozycyjnych spotkały represje – zwolnienia z pracy, regularne aresztowania na 48 godzin, życie w biedzie. W pierwszym roku po wprowadzeniu stanu wojennego w województwie katowickim internowano prawie 2 tys. osób, czyli jedną piątą wszystkich represjonowanych w całym kraju. – Niestety, są to dane szacunkowe, oparte na dokumentach milicyjnych – zaznacza Jarosław Neja.

W tym roku przypada 30. rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Główne obchody przewidziano na Śląsku od 9 do 22 grudnia. Pośród wielu imprez organizatorzy przygotowują 16 grudnia o 18.30 multimedialne widowisko pod kopalnią „Wujek”. Wystąpią: Anna Serafińska, Ryszard Rynkowski, Muniek Staszczyk, Paweł Kukiz, Janusz Yanina Iwański. – Chcemy uczcić ofiary tamtych dni i przekazać młodemu pokoleniu wiedzę o współczesnej historii Polski – mówi Piotr Duda, przewodniczący Komitetu Krajowego NSZZ „Solidarność”. – Tak, żeby brat nie strzelał już nigdy do brata.

Więcej o obchodach na: www. grudzień81.pl.

Przeczytaj również rozmowę z kapelanem górników kopalni "Wujek"