Krew się gotowała

publikacja 13.12.2011 07:00

O walkach w kopalni, notatkach z oświadczenia Jaruzelskiego i niedokończonym Różańcu z ks. Henrykiem Bolczykiem rozmawia Aleksandra Pietryga.

Krew się gotowała Henryk Przondziono/ Agencja GN Ks. Henryk Bolczyk, ur. w 1938 r. w Rudzie Śl., kapłan archidiecezji katowickiej, proboszcz parafii św. Michała w Katowicach w latach 1980–1992, kapelan górników kopalni „Wujek”. Od 2001 r. mieszka i pracuje w Międzynarodowym Centrum Ewangelizacji Światło–Życie w Carlsbergu.

Aleksandra Pietryga: O wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. dowiedział się Ksiądz nieco wcześniej niż o 6 rano, kiedy nadano oficjalny komunikat gen. Jaruzelskiego...

Ks. Henryk Bolczyk: – Doszły do mnie tylko informacje, że dzieje się coś niepokojącego. Nad ranem 13 grudnia obudzili mnie górnicy z kopalni „Wujek”. Bezradni z powodu wydarzeń, jakie miały miejsce w nocy. Milicja wtargnęła do mieszkania Jana Ludwiczaka, szefa zakładowej „Solidarności”, i siłą wywlekła go, zaskoczonego, nieubranego, wywożąc w niewiadomym kierunku, zostawiając za sobą porąbane siekierą drzwi i roztrzęsioną rodzinę.

Górnicy przyszli „szukać światła” u swojego Księdza.

– Tak mówili. Musieli dwukrotnie powtarzać mi, co się stało, bo nie mogłem pojąć i uwierzyć, jak mogło do czegoś takiego dojść. Tyle w tym było przemocy. Chciałem zadzwonić do bp. Bednorza. W telefonie cisza. A w radiu skoczna muzyka. Co jest grane?

Oświadczenie Jaruzelskiego wyjaśniło sprawę.

– Z tego komunikatu zrobiłem sobie notatki. Jaruzelski miał nadzieję, że nie zostanie przelana kropla krwi, a ja już wiedziałem o brutalnym pobiciu i poranieniu górników, którzy przyszli na pomoc Ludwiczakowi. Generał zapewniał, że Kościół nie straci praw, jakie miał do tej pory. Zapisałem to zdanie i z kartką w kieszeni poszedłem na „Wujek” odprawić górnikom Mszę.

Jakie nastroje panowały w kopalni?

– Gniew i dezorientacja. Co miałem im powiedzieć? Moim natchnieniem było tylko Boże słowo. A w Ewangelii czytamy o posłańcach Jana Chrzciciela, którzy pytają Jezusa: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?”. W homilii szedłem tropem odpowiedzi na pytanie, kto jest prawdziwym Zbawicielem człowieka. Zawsze kończyłem myślą przewodnią Słowa Życia. Tym razem jednak mój wzrok przykuły tabliczki z napisami: „Palenie wzbronione” i „Zachowaj czystość”, bo Msza sprawowana była w łaźni. Mówię: „Panowie, nie wolno wam nikogo palić! Chrystus potępia zło, ale nie potępia grzesznika. Zachowajcie czystość myśli. Co było wartością wczoraj, musi być ważne i dzisiaj. Nawet gdyby czołgi jeździły wokół nas, to nic nie znaczy! Nikt nie może zmienić naszych przekonań”. To samo powtórzyłem w południe na Mszy parafialnej.

„Czołgi nic nie znaczą”. To musiało władze zaboleć...

– Jeszcze jak! Kiedy w styczniu byłem przesłuchiwany przy ul. Lompy w Katowicach, te słowa zostały mi wypomniane.

Był Ksiądz oskarżony o podjudzanie górników do strajku.

– Dosłownie o odbieranie przysięgi od górników, że będą walczyć „do ostatniej kropli krwi”. Dziś myślę, że zostało to spreparowane być może nawet przed 13 grudnia. Prowokacja w stosunku do księży, którzy na terenie kopalni odprawiali Msze. A na „Wujku” górnicy nie tylko manifestowali wiarę, ale ją odnawiali. Prowadziliśmy ewangelizację, która budziła sumienia. To było coś niewyobrażalnego w kopalni, która miała być sztandarowym przykładem socjalistycznego zakładu pracy. Przypomina mi się jeszcze jeden fakt. 15 grudnia modliłem się z górnikami na różańcu. Skończyliśmy odmawiać 49. zdrowaśkę, kiedy rozległ się krzyk: „Chopy, jadą”. To zmilitaryzowane oddziały wkraczały na teren kopalni. 50. „Zdrowaś, Maryjo” nie dokończyliśmy... Pamiętam, że podeszły do mnie dwie osoby. Wpierw młody chłopak. Cały drżał, w wyciągniętej dłoni miał obrazek Matki Boskiej. „Niech mnie ksiądz pobłogosławi” – prosił. I podchodzi drugi górnik, krępa postać. Mówi: „Ksiądz nam obiecał absolucję generalną” [zbiorowe rozgrzeszenie – przyp. aut.]. Niczego takiego nie obiecywałem! Nie mówiłem z górnikami o walce. Ale poszedłem i rozgrzeszyłem. To potem okazało się dla niektórych konieczne...

O tym, co działo się w kopalni 16 grudnia, wiedział Ksiądz na bieżąco?

– Ludzie przybiegali na plebanię, referowali, co się dzieje. Wiedzieliśmy o brutalnym rozpędzaniu tłumów przed kopalnią, gonieniu cywilów po budynkach, traktowaniu ich gazami łzawiącymi... Tygodniami jeszcze, kiedy chodziłem po kolędzie, oczy łzawiły od tych gazów. A potem już informacje o zabitych, rannych. Walki ustały. Ludzie nie mogli uwierzyć, że strzelają do nich jak do kaczek. Ostrą amunicją. Szybko mogłem skonfrontować dane z sekcji zwłok, w wersji osób zaufanych, z idiotycznymi wiadomościami w Dzienniku. To nie była obrona! Strzały padały z daleka.

Wśród zabitych byli Księdza parafianie?

– Jeden. Józef Czekalski. Przyszła do mnie wdowa z dzieckiem. To było niewyobrażalnie realne. I bolesne. Ten człowiek właśnie skończył urlop! Mówili mu: „Nie idź, jest strajk”. Ale on był zbyt uczciwy, solidny. Poszedł do roboty i już nie wrócił. A tu wieczorem słyszę w Dzienniku o „wichrzycielach, którzy podnieśli rękę na władzę ludową”! Krew się gotowała. Ale miałem już świadomość agonii systemu, gnicia od środka. Czułem to, kiedy szliśmy z pogrzebem tego górnika. Pełno esbeków. A w nich tyle strachu, niepewności. Ci, którzy zastraszają, sami są zastraszeni. Kłamstwo i przemoc – narzędzia ideologiczne komunizmu. Tym razem jednak miarka się przebrała. Po „Wujku ’81” wielu rzucało legitymacje partyjne. Zrozumieli, że system jest niereformowalny i nie ma socjalizmu z ludzką twarzą.