Wędrowiec z ery wyobraźni

Krzysztof Król

publikacja 31.12.2011 06:04

Gdy człowiek jest szczęśliwy, nie ma o czym pisać. Wiersze pisze się, gdy coś zaboli. Wtedy się nie myśli, lecz bierze się kartkę i długopis… – mówi ks. Jerzy Hajduga.

Wędrowiec z ery wyobraźni Krzysztof Król/GN – Nie wyobrażam sobie życia bez poezji. To dla mnie taki azyl. Czasem trzeba wyjść za mur i odseparować się od świata – mówi ksiądz-poeta

Hajduga jest poetą odważnym, nieukrywającym przed czytelnikami swojego człowieczeństwa wraz z jego wszystkimi emocjami. Nazwałbym to nawet swoistą poetycką nagością, która każe mu mówić szczerze o stanach duszy: „w końcu rzuciłem się na łóżko/ I okryłem kocem/ I ktoś jeszcze zapłakał we mnie” – napisał w jednym z tekstów ks. Andrzej Draguła. O kim mowa? O księdzu, który większość kapłańskiego życia spędził w Drezdenku. Jest autorem tomików po­etyckich, sztuk teatralnych, licznych felietonów oraz innych form publicystycznych i literackich. Publikował m.in. w „Tygodniku Kulturalnym”, „Poezji”, „Literaturze”, „Więzi” i „Przeglądzie Powszechnym”. Jego wiersze przekładano na ję­zyki niemiecki i angielski.

Bez tytułu
wiersze moje
napisane i nienapisane

na papierze i w powietrzu
z powietrza napisane
wiersze moje drzewa
na moment
przed zdradą
swoich liści
na wiarę w gałąź
zieloną

Wszystko zaczęło się w Krakowie, a kon­kretnie na Kazimierzu. Tam się urodził i tam też wstąpił do kanoników regularnych laterań­skich. Zanim jednak zdecydował się na kapłań­ską drogę, minęło kilka lat, bo wcześniej liczy­ło się tylko pisanie, które zaczęło się już w szkole średniej. Miał studiować filologię polską, ale ostatecz­nie ukończył studium kulturalno-oświatowe.

– Byłem lekkoduchem i nigdzie dłużej nie za­grzałem miejsca. Pracowałem np. jako kaowiec w Ochotniczym Hufcu Pracy i w Muzeum Na­rodowym. Praca musiała być w centrum, żeby blisko była kawiarnia – śmieje się ks. Hajduga. Ważne wtedy były spotkania z innymi literata­mi, m.in. w grupach „Teraz” i „Tylicz”. Przycho­dzili np. Adam Zagajewski, Stanisław Stabro, Jerzy Piątkowski czy Adam Ziemianin. Klub „Pod Jaszczurami” czy spotkania klubu młodych autorów w Związku Literatów Polskich zapadły głęboko w pamięć. – Myśmy żyli poezją. To był swego rodzaju snobizm twórczy, bo trzeba było znać i czytać. Ale przecież to nie była era kom­puterów, ale żywa wyobraźnia – zauważa poeta w sutannie.

Mama zmarła
mamo
a co będzie
z guzikiem
który miałaś przyszyć do koszuli

co będzie z kubkiem
kt
óremu na wieść o twojej śmierci
wykręciłem ucho

co będzie z butem
pantoflem
chlebem pod nogami

co będzie
z tob
ą mamo
gdy w ko
ńcu
sam B
óg
ci powie

że

twój syn Jerzy
jest ksi
ędzem
da sobie
radę
bez
ciebie

W wieku 28 lat „trzeba było coś ze sobą zrobić”. Krakowianin postanowił wstąpić do zakonu. – W dzieciństwie bawiłem się w księdza, a mój brat służył mi do „mszy”. Po­tem sam byłem ministrantem w kościele Bożego Ciała – wspomina. – W szkole średniej posze­dłem w miasto i to dosłownie. Odszedłem też od spraw Bożych. Powróciłem do nich, może to szumnie zabrzmi, kiedy Karola Wojtyłę wybrano na papieża. Do dziś pamiętam, jak wszyscy wybiegli z radości na rynek – dodaje.

Już nie taki młody Jerzy Hajduga wstąpił do filipinów. – Niektórzy śmiali się, że Jerzy ma jakiś pomysł na życie, aby mieć bodźce do pi­sania. Mówili: „Wstąpił do klasztoru, żeby coś nowego przeżyć” – wspomina ze śmiechem. To jednak nie był ten klasztor. Koniec końców trafił do kanoników regularnych laterańskich na Kazimierzu w Krakowie. W seminarium kleryk Hajduga pisania nie porzucił.

– Czułem, że nie mogę odejść od tego, ale nie mogłem znaleźć nowego od­dechu – opowiada. Z pomocą przyszła, wtedy jeszcze nie tak znana, poezja ks. Jana Twar­dowskiego. – Pomogła mi być naturalnym. Za­wsze mnie męczył stereotyp, że poezja księdza musi być od razu na kolanach. Chciałem, żeby to było naturalne jak u ks. Twardowskiego – stwierdza poeta. – Oczywiście poszedłem swoją drogą, ale on pomógł mi w łagodnym przeniesieniu metafizyki w codzienność – do­daje. Dwa miesiące przed święceniami powstał jeden z najbardziej znanych wierszy Hajdugi: „Mama zmarła”. – To był taki bunt. Bo kto jak kto, ale matki czekają na święcenia, bardziej niż ojcowie – zauważa i dodaje: – Motyw matki czę­sto pojawia się w moich wierszach. Te wiersze są dla mnie pisane najbardziej emocjonalnie.

Mimo wszystko
mur odgradzający mnie
od braci i sióstr
nie bez wyjścia jednak

wyjmuję z muru
kamie
ń po kamieniu
oknem na ulic
ę

kamień po kamieniu
oknem na podw
órko

nocami i dniami
zmniejsza si
ę we mnie

więc uczę się patrzeć
jakby go wcale

nie było
nie przestaj
ę jednak
                    kamień
                    po kamieniu

Wiersze Hajdugi są o codzienności. Mó­wią o relacjach międzyludzkich, przyjaźni, rozstaniach, zdradach, samotności, wierze czy zagubieniu. W swojej poezji Hajduga rozmawia z każdym człowiekiem. To teksty zarówno dla wierzących, jak i dla niewierzą­cych. O Bogu nie pisze wprost. Znajdziemy szybciej motyw z ulicy niż z Biblii, ale Boga trudno w jego wierszach nie wyczuć.

– Jak się przeczyta moje wiersze, to można zauważyć, że są one daleko od górnolotnej czy dewocyjnej pobożności. Moja poezja nie jest poezją sensu stricte religijną. Nic nie sugeruję, ale daję lu­dziom przestrzeń do interpretacji – wyjaśnia.

Tematyka twórczości kapłana-poety jest bardzo różnorodna. – Wszystko może stać się tematem. Moje wiersze dalekie są od po­lityki, od podmiotu lirycznego „my”. Lepiej się czuję w szarej codzienności, w zimnym ko­ściele, w konfesjonale. Odświętne celebracje są mniej twórcze, jakkolwiek oczywiście waż­ne i potrzebne – zauważa. Często powracają­cym motywem jest mur. – On jest potrzebny, bo każdy ma swoją samotność, ale to mur, który jednak nie oddziela od drugiego człowieka. Bo mur, który dzieli, jest ucieczką, a zawsze potrzebny jest dialog z drugim człowiekiem – zauważa poeta.

Ksiądz od zmarłego
wychodzi oknem chyba
sam nie pami
ęta
z ga
łęzi na gałąź

zagarnia śnieg
niechc
ący sutanną

poniżej głęboko
bawi si
ę ziemia
w chowanego

Z Drezdenkiem ks. Jerzego łącznie wiąże 14 lat życia. W latach 90. uczył tu w szkole. – Stworzyliśmy grupę poetycką. Nazwali nas wtedy „zagłębiem poetyckim”. Do dziś wiele z tych osób pisze – wspomina ks. Jerzy. Od 5 lat jest przede wszystkim kapelanem w drezdeń­skim szpitalu powiatowym. Chorzy, z który­mi się spotyka, przychodzą na ogół na krótko, ale jest oddział Zakładu Opiekuńczo-Lecznicze­go, z którym człowiek się wiąże.

– To głównie ludzie starsi. Wielu z nich nie ma opieki. Widzę to po ich stolikach przy łóżkach. Jak nie ma soku, kwiatów, owoców to znaczy, że nikt cho­rego nie odwiedza. Wiążę się z tymi ludźmi. Nawet powstało o tym kilka wierszy – mówi ks. Jerzy.

Wielokrotnie bywa tak, że drezdenecki ksiądz spotyka się ze swoimi chorymi później na cmentarzu. – Bycie kapelanem to niełatwa po­sługa i trzeba mieć zdrowy dystans, ale na pew­no nie chcę do tego podchodzić służbowo, jak urzędnik. Są pewne emocje i dobrze. Jestem takim przewodnikiem – zauważa ks. Jerzy i dodaje: – Kiedyś szedłem z młodym kapła­nem do szpitala przez cmentarz. Opowiadam, że tę i tę osobę pochowałem, pokazując kolejne groby. Przechodziła wtedy obok nas znajoma staruszka. „Szczęść Boże proszę księdza”, po­wiedziała. „Ją też pochowam”, dodałem, żartując.

Ze śmiercią spotyka się na co dzień. – Jed­nego dnia namaszczam, a drugiego widzę łóżko zasłonięte parawanem albo puste. Do śmierci wciąż dorastam i tak chyba będzie zawsze. Przygotowuję innych, o sobie jednak jeszcze często zapominam – przyznaje ksiądz-poeta.