publikacja 10.12.2011 07:00
Atrakcyjna blondynka, intrygująca ruda i przystojny blondyn – nie wstydzą się Jezusa.
Djembe w szkole przypomina indiański tam-tam i nawołuje do odwagi wiary.
Ks. Roman Tomaszczuk/ GN
Diecezjalne Warsztaty Taneczne i Muzyczne w Strzegomiu od samego początku nie miały być tylko ćwiczeniem talentów. I nie były.
Czyj(a) ty jesteś?
Prowincjonalne miasteczko, porządny ogólniak, pierwsze dni nowego roku szkolnego. Do szesnastolatki podchodzi koleżanka i zaczepnie rzuca, wskazując na krzyżyk i Cudowny Medalik: – Po co ci te wisiorki? Nie czeka na odpowiedź. Nie chce rozmawiać. Chce zranić, wykpić, ośmieszyć. Triumfuje, bo świadkowie rechoczą.
To samo prowincjonalne miasteczko, ten sam ogólniak – najlepszy. Szykuje się klasowa imprezka. – Bartek, wpadniesz? – pada pytanie. – Nie! – słychać w odpowiedzi. – Co się dzieje? Źle ci z nami? Daj spokój, nie bądź taki świętoszkowaty. – Nie chcesz pić? Będzie też i co zajarać – nagabywaniom nie ma końca. – „Atrakcje” klasowej imprezy – to właśnie jest problem – myśli siedemnastolatek. Nie potrzebuje chemii, żeby się wyszaleć i dobrze zabawić. – Nie przyjdę! – oświadcza mimo narażenia się na towarzyski ostracyzm.
Inne prowincjonalne miasteczko, ale także niezły ogólniak. – No to co z tą aborcją! – Dalej jesteś przeciwko? – dyżurny temat wraca za każdym razem, gdy media podadzą o takim czy innym przypadku domagania się zabicia nienarodzonego dziecka. – Zestaw jest nieco szerszy – mówi rudowłosa dziewiętnastolatka. – Eutanazja, gdy jacyś rodzice chcą zamordować swoje „warzywko”, pedofilia, gdy po raz kolejny urządza się nagonkę i rozdmuchuje bolesne fakty, hipokryzja duchownych żyjących w konkubinatach, pazerność innych, dla których konto jest ważniejsze od wizerunku wspólnoty, homofobia, gdy Kościół broni normalności – wylicza.
Sandra, Bartek i Agnieszka – wiedzą, do kogo należą, dlatego są w Kościele. Mimo wszystko.
Fundament ten sam, co zawsze
– Będziesz księdzem? – zaskoczenie maluje się na twarzy Bartka Dawca; po sekundzie odpowiada – Ja? Nie! – i cisza. – Tak to może wyglądać, ale to bardzo smutne, że dzisiaj chłopak, którego od lat można zobaczyć przy ołtarzu, którego mama jest katechetką, a dziadek kościelnym, musi iść do seminarium, bo inaczej jego wierność Jezusowi jest niezrozumiała – dzieli się przemyśleniami. Oczywiście, nie ma nic przeciwko samemu seminarium, ale wie, że idą tam nie tylko grzeczni młodzieńcy o nieskazitelnych życiorysach, podobnie jak mężami i ojcami zostają czasami mężczyźni „skazani” przez środowisko na celibat: „bo taki grzeczny i miły”; „bo nie pije, nie pali i nie włóczy się po osiedlu”; „bo tak pięknie wygląda przy ołtarzu”; „bo na plebanii go widać i z księżmi ciągle się zadaje”.
– Moja dziewczyna także jest blisko Kościoła. Rozumiemy się właśnie dlatego, że nasze wartości mają to samo źródło – opowiada. – Obracamy się w kręgu tych samych znajomych, ich zaangażowanie, entuzjazm czy radość udzielają nam się bardzo mocno – podkreśla. – Zresztą kościół to mój drugi dom. Podoba mi się, że dziadek tak bardzo żyje jego sprawami. Lubię patrzeć, jak mama przygotowuje się do katechezy albo mój starszy brat czyta lekcję podczas Mszy św. Sam jestem ceremoniarzem i to wszystko jest dla mnie całkowicie naturalne. Rodzinne – zapewnia.
Światło latarni
Dopóki była w podstawówce, wszystko było jasne: Eucharystyczny Ruch Młodych dawał jej dobrą formację i trzymał przy Kościele. Kłopoty zaczęły się wraz z burzą hormonów. Gimnazjum to najtrudniejszy czas w jej dotychczasowym życiu. Wyrosła z ERM-u, ale nie znalazła niczego w zamian. Chwila nieuwagi i już dała się porwać nurtowi pustej, śmiesznej i okrutnej filozofii gimnazjalistek: liczy się przyjemność, blichtr i silenie się na dorosłość. Za wszelką cenę: nawet swej godności i szacunku ze strony szanujących się. Wybawieniem stał się nowy wikary. – Ukochany ks. Arkadiusz – Sandra Bońkowska zaczyna peany na cześć opiekuna Duszpasterstwa Młodzieży „Tratwa” w Kłodzku, ks. Raczyńskiego. – Młody, energiczny, wspaniały, za takim można iść – mówi. – Zaprosił nas do czegoś, czego nigdy wcześniej nie było. Przekonał nas, że mamy w Kościele swoje miejsce, dlatego możemy się tu czuć jak u siebie – mówi i nie boi się wyznać, że osoba księdza jest w tym wszystkim decydująca.
Ma rację. Zanim dojrzeje się do miłości czystej i bezwarunkowej do Jezusa, trzeba przejść etap zafascynowania Jego sługami. Zanim odda się człowiek Dobremu Pasterzowi, musi mieć przykład zaangażowania i entuzjazmu jego widzialnych pomocników. Zanim wejdzie się w zażyłość serca i głębię zawierzenia, trzeba działać. – Sianko przed Bożym Narodzeniem, pantomima i przedstawienie dla bierzmowanych, pomoc charytatywna dla potrzebujących wsparcia, organizacja spotkania młodych z całej diecezji czy pomoc w przeprowadzeniu festynu parafialnego – to zbliża, pomaga się poznać i przekonuje, że razem możemy wiele – mówi Sandra.
Ja też tak chcę!
W drodze na dworzec autobusowy Agnieszka Starczewska opowiada o swojej przygodzie życia. Zapatrzona w swoją starszą siostrę, chciała śpiewać w scholi parafialnej. Bóg jednak miał inny pomysł, dlatego nie dał jej wokalnego talentu. – Nie mam do Niego o to pretensji, nie upieram się przy swoim, ale odczytuję to, co się Jemu podoba, i idę za tym – zapewnia. Do Odnowy w Duchu Świętym trafiła dzięki Agnieszce Lesiów – młodej żonie Łukasza, przewodzącej z nim Diecezjalnej Diakonii Muzycznej Effatha. – Byłam w liceum. Od katechety dowiedziałam się, że poszukiwane są osoby do przeprowadzenia czuwania z okazji śmierci Jana Pawła II. Zgłosiłam się. Całe szczęście! – bo tam poznałam Agnieszkę. Kobietę tak mądrą i pełną wiary, że nie mieściło mi się w głowie, że tacy ludzie naprawdę istnieją, i to tak blisko, w tym samym mieście, w tej samej parafii – wspomina wydarzenia sprzed trzech lat. – Dołączyłam do Odnowy w Duchu Świętym tylko ze względu na Agnieszkę. Byłam już stypendystką „Dzieła Nowego Tysiąclecia”, więc klimaty wiary nie były mi obce, jednak dopiero przy niej zobaczyłam, dosłownie zobaczyłam, jak można żyć wiarą. To fascynujące – mówi.
Chciałaby opowiadać więcej. O przykładzie modlitwy, o wrażliwości na innych, o zaufaniu do Boga, o ryzyku wiary, o odwadze świadectwa, ale za chwilę przyjedzie autobus. Jedzie przecież do Opola, gdzie na tamtejszym uniwersytecie zaczęła studiować administrację. Nie jest jej łatwo z powodu nowego środowiska i braku częstego kontaktu ze swą imienniczką. – Ale skoro Pan jest ze mną, to co albo kto przeciwko mnie? – rzuca na pożegnanie.
W imię Boga
Cała trójka spotkała się w Strzegomiu na Diecezjalnych Warsztatach Muzyki i Tańca. We wspólnocie ponad stu podobnie myślących, przeżywających swoje zadomowienie w Kościele i ufających Bogu młodych ludzi umacniali swoją młodzieńczą wiarę. Trafili tam albo z powodu katolickiego wychowania, albo dzięki zafascynowaniu swoim księdzem, albo z miłości i podziwu dla katolickiej miłości małżeńskiej. Mieli szczęście. Na różnych etapach swojego życia spotkali świadków wiary. I pewnie dlatego, gdy Sandra sięga po swoją djembe, Bartek przygotowuje „bum, bum rurki”, a Agnieszka rozwija flagi, wiedzą, że ich gra i taniec będą przede wszystkim uwielbieniem Boga, który wkroczył do ich życia dzięki ludziom Kościoła. Boga, który zaprosił ich w ten sposób do zażyłości niezwykłej i przekraczającej najśmielsze oczekiwania. Boga, który czyni wielkie rzeczy nie tylko w życiu świątobliwych i poukładanych, ale każdego, kto zaryzykuje zawierzenie.
– Ludzie tak nie umieją, ludziom to nie przychodzi łatwo, u ludzi to bardzo ryzykowne i niestałe – zaznacza Sandra. – On jest inny. On jest wierny i kocha zapamiętale takich jak my: zwyczajnych, ciekawych życia, przeżywających wątpliwości i rozterki – zapewnia Agnieszka. – A czasami rozdartych, bo Duch chce czego innego niż ciało – uśmiecha się Bartek. Tych troje przekonało się jednak, że warto zaryzykować. Pozostali? Wciąż czekają na swoich przewodników, którzy za przykładem Andrzeja znad Jeziora Galilejskiego podbiegną do nich, jak on przyszedł do Piotra, swego brata, i obwieszczą im najważniejsze odkrycie swego życia: „Znalazłem Mesjasza! To znaczy Zbawiciela. Chodź, przekonaj się!”.