Nie ma życia bez Kościoła

Agata Puścikowska

GN 49/2011 |

publikacja 08.12.2011 00:15

O kobietach Kościoła i w Kościele, nawracającej sile antyklerykalnej partii i chrzcie w dorosłości z Aliną Petrową-Wasilewicz rozmawia Agata Puścikowska.

Nie ma życia bez Kościoła Jakub Szymczuk Alina Petrowa-Wasilewicz, dziennikarka Katolickiej Agencji Informacyjnej. Była prezeską Krajowej Rady Katolików Świeckich, jest wiceprezeską stowarzyszenia katoliczek „Amicta Sole”

Agata Puścikowska: Podobno Kościół jest kobietą...

Alina Petrowa-Wasilewicz: – Oczywiście, że jest kobietą. Dlatego jest tak piękny, mocny i tajemniczy (śmiech). Nie muszę chyba przypominać, że słowo ecclesia – po łacinie Kościół właśnie – jest rodzaju żeńskiego. W języku polskim forma została zagubiona.

Gdyby to usłyszały tzw. kościelne babcie...

– Toby się kobieciny zdziwiły. Z nimi jest zresztą tak, jak z żydowskimi dziesięcioma sprawiedliwymi, którzy podtrzymują świat. Tak samo jest z kobietami: one w ogóle tego nie wiedzą, a podtrzymują Kościół. Istnieniem, modlitwą, niespektakularną pracą.

Mężczyźni Kościoła wiedzą o tym naszym podtrzymywaniu?

– Wiedzą. Incydentalnie. Czyli od czasu do czasu, ósmego marca lub na imieniny. To dość zaskakujące i smutne chociażby dlatego, że wielkimi matkami i reformatorkami Kościoła były święte kobiety...: Hildegarda, Katarzyna ze Sieny, Teresa z Avila. Dlatego również, że współczesne kobiety, wykształcone, pracowite, ambitne, mogą bardzo dużo. I chcą.

Co prawda są psycholożki, ekonomistki, prawniczki, które się angażują zawodowo w Kościół. Ale to niewiele. Kobiety mają tak duży potencjał, że szkoda go nie wykorzystać dla dobra Kościoła. Dlatego bardzo poważnym wyzwaniem dla Kościoła będzie wypracowanie nowej drogi, w której współczesne kobiety będą bardziej obecne. Konieczne są zmiany.

Myśli Pani, że nadchodzi czas, w którym mogłyby nastąpić?

– Wydaje mi się, że to oczyszczenie, które się ostatnio dokonuje – po śmierci Jana Pawła II – może być początkiem wielu pozytywnych zmian. I nie tylko w kwestii kobiecej.

O jakim oczyszczeniu Pani mówi? Wielu to raczej ciemność, ciemność przed sobą widzi...

– Bo rzeczywiście obecnie jesteśmy w mroku. Po 1989 r. wmówiliśmy sobie, że teraz to już będzie wspaniale. Pełen błogostan. Tymczasem błogostan nie nastąpił, z prostego powodu: bo jest sprzeczny z czuwaniem. A czuwanie dla chrześcijanina jest wymogiem, który nigdy się nie kończy. Wtedy, na początku wolnej Polski, chcieliśmy odpocząć. Więc odpuściliśmy: ojcowie, matki, księża, katecheci. Czyli my wszyscy, cały Kościół, zapomnieliśmy o tym, co najważniejsze. Więc w konsekwencji teraz wśród nas jest mrok, czas trudny i bolesny. Gdy żył JP2, mieliśmy jakąś tarczę ochronną, która blokowała pewne zachowania. Ale gdy papieża zabrakło, rzeczy, które wydawały się pokątne, ekstremalnie negatywne, weszły do main- streamu, do modnego, fajnego świata w drogich ciuchach. Pierwsze wolne pokolenie po zaborach wychowało pokolenie Kolumbów... My wychowaliśmy pokolenie JP (a przynajmniej głosujące na pana JP). Tyle że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Bo jeśli nastąpił kryzys wartości, wielki czas chaosu, to istnieje konieczność znalezienia wyjścia, nowej drogi. Pojawia się tęsknota właśnie za oczyszczeniem. Parafrazując psalmy: nie należy pokładać ufności w książętach, tylko zwrócić się do Pana. I właśnie w czasach trudnych, gdy wszystko zawodzi, wszystko jest chwiejne, potrzebne jest oczyszczenie, a więc znalezienie skały, na której zbudujemy dom.

Szukać na własną rę­kę?

Podobno niebezpieczne. – Oczyszczenie polega na tym, że odrzuca się sprawy drugorzędne, a odnajduje najważniejsze. Myślę, że wiele osób samodzielnie odnajdzie drogę do Najważniejszego. Można absolutnie wszystko stracić, co pokazują na przykład historie ludzi więzionych w łagrach, ale jeśli mamy osobistą relację z Panem Bogiem – nikt nie jest w stanie nas zniszczyć. Niezależnie od cyrku, który się rozgrywa wokół nas, my powinniśmy trzymać się źródeł. Obecna sytuacja, gdy do władzy doszła partia antyklerykalna, może być paradoksalnie siłą, która odda Panu Bogu wielką zasługę. Po prostu zaczniemy zastanawiać się, jaka naprawdę jest nasza wiara. Każdy członek Kościoła – ja, pani, biskupi, zakonnice, wszyscy – zada sobie pytanie o swoje relacje z Bogiem, swoje miejsce w Kościele. Z tych refleksji może naprawdę wyjniknąć wiele dobrego.

Jednak żeby oczyszczenie się dopełniło, potrzebujemy chyba jakiejś pomocy...

– Potrzebne jest niewątpliwie duszpasterstwo modlitwy. Bo przecież można sobie wyobrazić Sejm bez krzyża, można brak religii w szkołach i nie daj Bóg – aborcję na życzenie. Można sobie też wyobrazić Kościół bez infrastruktury. Natomiast absolutnie nie można sobie wyobrazić Kościoła bez gorliwych chrześcijan. Potrzebna jest więc modlitwa z jednej strony. Z drugiej – formacja intelektualna. Musimy wiedzieć, w Kogo wierzymy, dlaczego, jak działa nasz Kościół. Być może zresztą w nowym wydaniu będzie nas garstka. Ale przecież soli ziemi nie musi być wielka ilość...

Coraz bardziej puste Kościoły znakiem oczyszczenia?

– Oczywiście, że lepiej ochrzcić dziecko, niż nie ochrzcić. Ale Komunia św. dziecka dla pięknej sukienki, albo sakrament małżeństwa, bo wypada i babcie się obrażą? Nieporozumienie. A przede wszystkim – świętokradztwo. Więc jeśli w tym kontekście konwencjonalne chrześcijaństwo będzie się wypłukiwać, to może dobrze.

Wróćmy do tematu kobiet w Kościele, czy też kobiet Kościoła. Co powinien zrobić Kościół hierarchiczny, by zmienić (oczyścić?) swój stosunek do kobiet?

– Popatrzmy na kolejną wielką i świętą kobietę: Joannę Berettę Mollę. Była wielka nie tylko dlatego, że umarła, poświęcając się za dziecko. Była wspaniałym lekarzem! Skończyła poważne studia, pracowała, a jednocześnie rodziła i wychowywała czwórkę dzieci. Była dobrą, pracującą zawodowo matką. Odczytajmy jej życie całościowo i wysnujmy wnioski. Rolą Kościoła jest... dostrzeganie faktu, że świat się zmienia i kobiety też. Nie wolno zawracać kijem Wisły. Praca kobiet, czy z konieczności, czy z rzeczywistych chęci, jest faktem. To, co Kościół może więc zrobić, to po pierwsze docenić aspiracje kobiet. Po drugie zauważyć niebywały wysiłek wkładany w pracę każdego dnia (w domu i na etacie). Po trzecie pomóc w harmonijnym ułożeniu życia. Marzę o mądrym kazaniu na temat godzenia roli matki i pracownicy w firmie. Kobiety co prawda (w ogromnej większości) nie chcą tzw. prawa do kapłaństwa. Ale jednocześnie chcą czuć się zrozumiane i docenione – w tym, co robią. Jeśli nie otrzymają wsparcia, po prostu część z nich zacznie odchodzić. A nawet jeśli fizycznie zostaną (tradycja...), to prawdziwej, żywej wiary nie przekażą dzieciom. Być może zresztą już się tak dzieje: kiedyś pacierza uczyły matki i babki. Teraz się okazuje, że dzieci nie wynoszą najprostszych modlitw z domu...

Jak rozumiem, Pani nauczyła własne dzieci modlitwy. Tylko... kto Panią nauczył? Urodziła się Pani za głębokiej komuny w Sofii...

– To prawda, dzieci wychowywaliśmy z mężem w wierze. Tymczasem sama urodziłam się w rodzinie mieszanej. Mieszkaliśmy w Bułgarii. Mój ojciec był zdeklarowanym komunistą. Pochodzące z Warszawy matka, ciocia i babcia, które ze względu na zawieruchę wojenną trafiły do Sofii, były wierzące. Rodzice poznali się, pobrali. Ze względu na ojca nawet nie zostałam ochrzczona. Mimo to wychowywałam się w atmosferze chrześcijańskiej. W domu obchodziliśmy wszelkie święta, były książki o tematyce religijnej, a na zewnątrz szalał ateizm – taki skrajny, niszczący, przerażający. Tymczasem ja chyba otrzymałam po prostu łaskę. Bo jeśli dziecko kilkuletnie ma dogłębne przeświadczenie, że np. teoria Darwina niczego nie tłumaczy do końca i że z pewnością nad tym wszystkim musi być Stwórca, to inaczej się tego wytłumaczyć nie da. Potem przyjechałam do Warszawy na studia polonistyczne. Wtedy już przeczytałam Ewangelię i wiedziałam, że chcę świadomie wejść do Kościoła. Poprosiłam o chrzest, księdza Twardowskiego zresztą.

I trwa Pani, mimo przeróżnych trudności, zawirowań, afer z ludźmi Kościoła w roli głównej?

– Tak. Mimo zawodów, których czasem dostarczają nam ludzie Kościoła (wszyscy nimi jesteśmy! I wszyscy przecież grzeszymy i potrzebujemy przebaczenia!). I mimo bólu, który odczuwam, np. czytając o księżach pedofilach. I mimo że jako kobieta nie zawsze mogę się czuć w Kościele do końca rozumiana. Bez względu na te wszystkie sytuacje wciąż na nowo potrafię szaleńczo dziękować Panu Bogu za Kościół. Bo po prostu wiem, jak wygląda życie w ateizmie. Mówię za Piotrem: Panie, gdzie pójdziemy? Zasmakowałam życia bez Kościoła, i dziękuję. Zasmakowałam świata bez Jezusa. Jest przerażający i absurdalny. Gdy nie ma wiary, wtedy zaczynamy poruszać się po dżunglach, terytoriach straszliwych: kiedyś łagrów, dziś klinik eutanazyjnych i aborcyjnych. W takim świecie silny niszczy słabego. To jedyna reguła. Kościół więc, nawet z grzesznymi ludźmi, jest światłem i ratunkiem. I za to go kocham. Nie ma prawdziwego życia bez Kościoła.

A jaka jest przyszłość Kościoła?

– Mam spokój co do jego przyszłości. Sam Jezus obiecał, że bramy piekielne go nie przemogą. A jeżeli Jezus to powiedział, to znaczy, że tak jest i będzie. A oznacza to, że po pierwsze zwycięstwo nad złem już raz, na Golgocie, zostało dokonane. A po drugie cały czas toczą się małe bitwy – w każdym z nas. Każdy z nas walczy po prostu o osobistą wiarę. Świeccy, kler, kobiety, mężczyźni. Wszyscy. I obyśmy, dla własnego dobra i dobra innych, wygrali.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.