Nie da się być pasterzem bez miłości

Ks. Tomasz Jaklewicz

GN 47/2011 |

publikacja 24.11.2011 00:15

O radościach i trudach biskupa z abp. Wiktorem Skworcem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz.

Nie da się być pasterzem bez miłości Abp Wiktor Skworc (ur. 1948 r.) – pochodzi z Górnego Śląska. Święcenia kapłańskie przyjął w 1973 r. w Katowicach, a biskupie 6 stycznia 1998 r. w Rzymie z rąk Jana Pawła II. Od 1998 do 2011 biskup tarnowski, przewodniczył Komisji Misyjnej KEP (2001–2011). 29 października br. mianowany arcybiskupem metropolitą katowickim. Ingres – 26.11 w katedrze w Katowicach. Henryk Przondzino

Ks. Tomasz Jaklewicz: Jakie uczucia i myśli towarzyszyły Księdzu Arcybiskupowi, kiedy dowiedział się o nominacji na metropolitę katowickiego?

Arcybiskup Wiktor Skworc: – Myślałem o działaniu Bożej Opatrzności, która pisze scenariusze często dla nas, ludzi, zupełnie nieprzewidziane. Ta nominacja wpisuje się w kontekst jubileuszu 225-lecia diecezji tarnowskiej. W szczegółowym kalendarium jubileuszowych wydarzeń takim zaskoczeniem była nagła śmierć abp. Józefa Życińskiego, a potem nominacja do Lublina abp. Stanisława Budzika i moja do Katowic.

Mając 63 lata, trzeba zaczynać w pewnym sensie wszystko od nowa. To chyba nie jest łatwe?

– Po 14 latach pracy w diecezji tarnowskiej miałem poczucie pewnej stabilizacji. I nagle trzeba wszystko zostawić. Próbuję spojrzeć na to z Bożej perspektywy, z refleksją, jaki On ma wobec mnie plan. Oczywiście idę na ziemię bardzo mi bliską, ale przez te 14 lat archidiecezja katowicka bardzo się zmieniła i ja też się zmieniłem.

Ksiądz Arcybiskup na pewno zżył się z Kościołem tarnowskim.

– Pokochałem ten Kościół, bo nie da się być pasterzem, nie miłując Kościoła, któremu się służy. Trzeba się z nim całkowicie utożsamiać i oddać mu wszystkie siły.

 

Diecezja tarnowska, sądząc po wielu wskaźnikach, jest najbardziej religijnym rejonem Polski.

– Te wskaźniki cieszyły mnie, ale i niepokoiły. To trochę tak, jak przy powierzeniu komuś jakiegoś cennego depozytu. Człowiek czuje się wyróżniony, ale boi się, by nic złego się nie przytrafiło. Nieustannie się zastanawiałem, jak postępować, by świat nie naruszył, a tym bardziej nie zniszczył tego bogactwa wiary.

Czego Ksiądz Arcybiskup nauczył się w Tarnowie? Co zabierze ze sobą na Śląsk?

– Przede wszystkim dobre doświadczenia relacji z ludźmi: księżmi, osobami konsekrowanymi, świeckimi z różnych środowisk. Pamięć o tym, cośmy wspólnie przeżywali i budowali, pozostanie na zawsze. Będę z tych pozytywnych doświadczeń korzystał w Katowicach.

Co jest dziś najważniejsze w posłudze biskupa?

– Biskup jest przede wszystkim duchowym przewodnikiem, pasterzem dla swojej owczarni. To jest rzecz podstawowa. W czasach PRL-u społeczna rola biskupa była jeszcze szersza. Kościół był wtedy głosem niemających głosu. Dzisiaj społeczeństwo może mówić własnym głosem. Zadaniem Kościoła, a więc i biskupa, jest po prostu głoszenie Ewangelii.

Na linii relacji państwo–Kościół iskrzy. Głos biskupów jest nadal bardzo ważny. Czasem wydaje się jednak za mało czytelny.

– Oczywiście mamy głosić całą ewangeliczną prawdę. Ale wiele zależy od tego, jak się mówi o pewnych sprawach. Biskup powinien zawsze kierować się miłością pasterską. Ludzie to wyczuwają doskonale. Akceptują nawet trudne wyzwania, jeśli czują, że pasterz ich kocha.

Żyjemy w czasach podmywania urzędowych autorytetów, to dotyka też posługi biskupa.

– Sama nominacja papieska nie sprawia, że biskup staje się autorytetem. Na autorytet trzeba zapracować. Autorytet urzędu powinien łączyć się z autorytetem osobistym człowieka, który go sprawuje.

Co było najtrudniejszym doświadczeniem w Księdza dotychczasowej posłudze biskupiej?

– Biskup Herbert Bednorz powtarzał, że najtrudniejsze są sprawy personalne. I rzeczywiście tak jest. Biskup musi często wyważyć, rozeznać między dobrem pojedynczego człowieka a dobrem wspólnoty Kościoła. To są niełatwe rzeczy, ale nie można uciekać od decyzji. Dotyczy to głównie księży, ale także pewnych inicjatyw świeckich. Osobiście dramatyczne dla mnie były oskarżenia o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa komunistycznego państwa. Zanim one padły, poprosiłem, by ta sprawa została zbadana przez kompetentnych historyków i przedstawiona Komisji Episkopatu oraz Stolicy Apostolskiej. Z mojej strony nigdy nie było woli współpracy. Każdemu spokojnie mogę spojrzeć prosto w oczy, co zresztą podkreśliłem swego czasu na łamach „Gościa Niedzielnego”. Niech też świadczą czyny. Jeśli ktoś analizuje czas stanu wojennego, widzi wyraźnie, kto był zaangażowany w Komitet Pomocy Więźniom i Internowanym w Katowicach, kto pomagał materialnie 2500 rodzinom Śląska i Zagłębia, kto interweniował u władz. Wtedy nie było łatwe znalezienie żywności, pieniędzy, odzieży… Już nie wspomnę o całej przestrzeni budownictwa sakralnego, a była to wtedy permanentna walka z aparatem komunistycznego państwa, właściwie o wszystko.

Ksiądz Arcybiskup powiedział w „Gościu”, że życiorys biskupa musi być przezroczysty…

– Ale to nie znaczy, że jest to życiorys człowieka niepokalanego. Kościół jest Kościołem grzeszników. Korzystamy z sakramentu pokuty, także biskup się spowiada. Nie dorastamy nieraz do naszego powołania, do wezwań, które są przed nami.

Misje stały się pasją Księdza Arcybiskupa? Skąd to się wzięło?

– Dwóch moich kolegów z rocznika święceń zgłosiło się do pracy misyjnej, zapoczątkowując tym samym otwarcie się archidiecezji katowickiej na misje. Świadomość misyjna zawsze mi towarzyszyła. Jako kanclerz kurii katowickiej powołałem Fundusz Pomocy Misjonarzom. Chodziło o stworzenie materialnego zaplecza dla misjonarzy, żeby posłany nie czuł się zapomniany przez swój macierzysty Kościół. Podczas święceń biskupich w Rzymie postawiono obok mnie dwóch czarnoskórych diakonów z  Afryki. To był też jakiś znak. W Tarnowie, kontynuując dzieło poprzedników, chętnie posyłałem księży na misje. Wyjechało ich 52. Od pewnego czasu posyłałem także kleryków na praktyki misyjne do Afryki i Ameryki Południowej.

To chyba coś wyjątkowego w skali Polski.

– To nie jest obligatoryjne, ale chętni alumni mogą w czasie wakacji udać się na sześć tygodni do kraju misyjnego. Towarzyszy im ojciec duchowny, były misjonarz. Klerycy wracają potem z ogniem w oczach.

Myślenie o misjach się zmienia, bo dziś już praktycznie nie ma takich krajów, w których nie słyszano by o Chrystusie.

– Oczywiście. Pamiętajmy, że ewangelizujemy nie kontynenty czy kraje, ale człowieka. Przestrzenią działania misjonarza jest serce człowieka. Więc odchodzimy już dzisiaj od kryterium geograficznego, dostrzegając, że misje są praktycznie wszędzie.

Czy sukces Ruchu Palikota jest  sygnałem dla Kościoła w Polsce?

– Trzeba z uwagą słuchać głosów krytyki pod adresem Kościoła. Ale z drugiej strony nie wolno myśleć, że kryterium naszych działań ma być podobanie się wszystkim. Kościół ma funkcję profetyczną, musi być znakiem sprzeciwu. Tak będzie zawsze. Musimy też pamiętać, że Kościół można budować tylko na wolności człowieka, który wybiera, czy jest za Chrystusem, czy przeciw Niemu. Jan Paweł II mówił w Krakowie w 1979 roku, że człowiek, jako istota wolna, może powiedzieć Jezusowi „nie”. Ale pytał zarazem, jakie argumenty można przedłożyć samemu sobie, rodakom i narodowi, by powiedzieć „nie” temu, czym żyliśmy przez tysiąc lat; co stworzyło naszą tożsamość i stanowi jej podstawę. Odrzucenie Chrystusa to droga w stronę destrukcji człowieka w życiu indywidualnym i społecznym, a to prowadzi do społecznej katastrofy.

Czy Ksiądz Arcybiskup czuje się Ślązakiem?

– Jestem Ślązakiem, pochodzę z tej ziemi, tu się wychowałem. Ale nie traktuję śląskości jak transparentu. Widzę w niej pewien etos związany z pracowitością, przestrzeganiem prawa, porządkiem, poczuciem obowiązku. Tym staram się żyć. Chciałbym jednocześnie podkreślić, że przede wszystkim jestem Polakiem – Polakiem urodzonym na Śląsku. Kiedy w 1921 roku był na Śląsku plebiscyt, moja rodzina optowała za Polską, a po ustaleniu granic przeprowadziła się z niemieckiego Zabrza na polską stronę, do Rudy Śląskiej. W domu rozmawialiśmy zawsze po polsku. Niemieckiego nauczyłem się później.

Czy w domu mówiło się gwarą?

– Mówię po śląsku i godom po polsku (śmiech). U nas w domu godało się i mówiło.

Mógłby Ksiądz Arcybiskup opowiedzieć coś więcej o swoim domu rodzinnym?

– Liczyły się dwie instytucje: Kościół i kopalnia. Kopalnia wyznaczała rytm pracy w tygodniu. Kościół – to niedzielna Msza św. i obowiązkowe nieszpory, a po nich rodzinne spotkania. Ojciec był górnikiem. W związku z tym towarzyszyło nam poczucie zagrożenia, zawsze był jakiś niepokój o ojca, czy wróci, czy coś złego się nie stanie. I radość, kiedy szczęśliwie wracał. Żyliśmy skromnie, od wypłaty do wypłaty. W domu rządziła mama, bo na Śląsku panuje matriarchat. Mieliśmy też mały ogródek, który trzeba było uprawiać. To był typowy śląski klimat. Dzięki rodzicom nabrałem nawyku czytania książek. Pod choinką u nas były zawsze książki. W dzieciństwie miałem kontakt z repatriantami ze Lwowa. Z tej znajomości została mi fascynacja tym poniekąd mistycznym miastem. Powołanie to była, rzec można, klasyka: ministrant, lektor, serdeczne relacje z kapłanami, fascynacja katechetą, zresztą pochodzącym z diecezji tarnowskiej.

Na parafii Ksiądz Arcybiskup pracował tylko dwa lata. Dlaczego bp Bednorz wybrał Księdza na kapelana?

– Trzeba by zapytać abp. Stanisława Szymeckiego, który był moim rektorem, bo to zapewne on mnie wskazał. Zawsze postrzegałem wszystkie moje funkcje jako duszpasterstwo. Starałem się szanować ludzi i być do dyspozycji księży, którzy przyjeżdżali coś załatwić w kurii. Miałem świadomość, że losy ewangelizacji rozstrzygają się w parafiach, w szkołach, w terenie, a nie przy moim biurku. Chciałem, by księża czuli moje wsparcie. Mam nadzieję, że tak było.

Pamiętam, jak mówiono, że u księdza Skworca nawet jak się nic nie załatwiło, to człowiek został dobrze potraktowany.

– Kultura obowiązuje wszystkich i zawsze. Odnoszenie się do każdego człowieka z szacunkiem to także element ewangelizacji. Starałem się to przekazywać księżom.

Jeśli Ksiądz Arcybiskup o tym mówi, to znak, że my, księża, mamy z tym problem.

– My, duchowni, często mówimy o wielkich sprawach, a zapominamy o fundamencie, którym jest osobista kultura księdza. To powinno wynikać także z religijnej perspektywy. Kościół nie jest światem abstrakcyjnych idei, ale realnych relacji Boga z człowiekiem i ludzi między sobą.

Jakie będą priorytety posługi nowego arcybiskupa?

– Chciałbym budować przestrzeń komunii. W Tarnowie kładłem nacisk na posługę świeckich szafarzy, zanoszących co niedziela Komunię św. chorym i seniorom. W diecezji wykształcił się pokaźny zastęp 800 szafarzy. Dzięki nim regularnie poszerza się eucharystyczna przestrzeń: komunii z Bogiem i człowiekiem. Szafarz pełni też ważną rolę łącznika między parafią a parafianinem, często niewychodzącym z domu. To ogromnie ważna sprawa, aby parafia była i czuła się rodziną. Chciałbym, by podobnie było także w Katowicach. Ważne jest zaakcentowanie udziału chorych czy starszych we wspólnocie Kościoła. Będę również dbał o piękno liturgii. Mamy wspaniałe tradycje związane ze sługą Bożym ks. Franciszkiem Blachnickim. Trzeba też na nowo – w nowym kontekście społecznym – odczytać uchwały synodu katowickiego z roku 1975, pierwszego synodu diecezjalnego po Soborze Watykańskim II.

To było prawie 40 lat temu. Wiele spraw już straciło aktualność. Może potrzebujemy raczej nowego synodu?

– Kiedy przyszedłem do Tarnowa, poprosiłem o przeprowadzenie badań stanu Kościoła, religijności etc. Chodziło o opis rzeczywistości, który pomógłby diagnozować sytuację i podejmować właściwe działania. Od czegoś takiego rozpocznę też w Katowicach.

Co Ksiądz Arcybiskup powie swoim nowym diecezjanom na początku posługi w Katowicach?

– Zaproszę do wspólnego budowania domu naszego Kościoła, jako żywego odblasku domu Ojca. Fundamentem jest Chrystus, a spoiwem miłość, bo bez miłości nie da się być ani dobrym pasterzem, ani dobrą owcą; bez miłości nie da się nic. Będziemy się starali umacniać i rozwijać królestwo Boże na śląskiej ziemi; królestwo, które, jak uczy Pismo Święte, nie jest sprawą „tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym”. Rz 14,17).

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.