Mercedesy w świątyni

ks. Rafał Kowalski; GN 46/2011 Wrocław

publikacja 22.11.2011 07:30

W diecezji białostockiej jest ich zaledwie 28, w rzeszowskiej 68. Na Dolnym Śląsku sporo ponad 500, a wielu ludzi nawet nie uświadamia sobie, jaki skarb posiada ich parafia.

Mercedesy w świątyni Ks. Rafał Kowalski/ GN Organy znajdujące się we wrocławskiej katedrze przez wiele lat nosiły miano największych na świecie.

Mowa o zabytkowych instrumentach organowych, znajdujących się w naszych kościołach. – Niemcy patrzą na nas z zazdrością ze względu na to, że w wielu miejscach mamy organy, które pozostały takie, jak zbudowali je konstruktorzy w XIX w., bez jakichkolwiek przeróbek – mówią osoby odpowiedzialne za muzykę kościelną, dodając, że tam, gdzie brakowało tej świadomości, znaczna część instrumentów ucierpiała.

Weź sobie ze Śląska

Po drugiej wojnie światowej pojawił się trend mniej lub bardziej legalnego wywożenia całych instrumentów bądź ich poszczególnych elementów z Dolnego Śląska w inne regiony Polski. Na terenie samej Warszawy jest co najmniej osiem instrumentów z naszego regionu, a w katedrze polowej liturgię upiększają organy z Kamiennej Góry. Podobny los spotkał dzieło firmy Sauer z Frankfurtu nad Odrą, która w 1910 r. dla Hali Stulecia przygotowała największy instrument organowy na świecie. Dziś można go posłuchać we wrocławskiej katedrze.

– Początkowo te organy miały dokładnie 200 głosów, a ponieważ do momentu ich zbudowania miano największego na świecie nosił instrument z katedry w Passau, lokalni patrioci z Bawarii poczuli się dotknięci i natychmiast dobudowali kilka głosów – opowiada ks. Piotr Dębski, wykładowca Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Wrocław nie pozostał w tyle – instrument z Hali Stulecia szybko wzbogacił się o kolejne 22 głosy. Dzięki temu do II wojny światowej nie było na świecie większego od niego. W czasie wojny hala uniknęła zniszczeń, czego nie można powiedzieć o wrocławskiej katedrze. Instrument uratował się więc przed bombami, ale nie uchronił się przed szabrownikami. Chodzą słuchy, że do jego zniszczenia przyczynili się sami budowniczy organów i organiści, którzy wymontowywali poszczególne piszczałki. – Nie wiem, skąd to się wzięło, ale najprawdopodobniej ze względu na duże trudności w zdobyciu materiałów braki w istniejących instrumentach uzupełniano, wymontowując poszczególne części z innych – wyjaśnia ks. P. Dębski, zwracając uwagę, że część piszczałek z saure’owskich organów wykorzystano do uzupełnienia instrumentu na Jasnej Górze. – Wrocławskie piszczałki do dziś grają w duchowej stolicy Polski.

Morderstwo na organach

Do dewastacji wielu instrumentów przyczynili się tzw. domorośli organmistrzowie. Osoby zajmujące się muzyką kościelną i dokonujące inwentaryzacji organów na naszym terenie mnożą opowiadania o kościołach, w których pod pozorem remontu w rzeczywistości okradano instrumenty. – Trzeba pamiętać, że w czasach komunistycznych zawód organmistrza wymarł, a ludzie budujący i naprawiający organy byli prześladowani – wspominają. Ewentualne remonty trzeba było wykonywać tajnie, bez powiadamiania ówczesnych władz, co wykorzystywali skrzętnie oszuści. Oferowali swoje usługi proboszczom, wiedząc, że nikt nie będzie ich sprawdzał czy przeprowadzał odbioru prac, i pod pozorem remontu okradali organy, wyjmując poszczególne elementy, a następnie sprzedając je w innych miejscach.

Przedstawiciele referatów muzycznych archidiecezji wrocławskiej wspominają o karygodnych sytuacjach, kiedy z szafy organowej uczyniono składowisko rzeczy niepotrzebnych albo wysypisko śmieci. – Jeśli instrument przestał grać dlatego, że wyeksploatowały się różne elementy, dziś można go naprawić. Najbardziej absurdalne i przykre jest to, gdy ktoś przez głupotę bądź brak świadomości przyczynił się do jego zniszczenia – tłumaczą i wspominają dość osobliwe wykorzystanie dzwonów, które w epoce baroku często pojawiały się jako głos organowy. W jednym z dolnośląskich kościołów w czasie remontu uznano, że są niepotrzebne, odłączając je i pozostawiając w szafie niejako na pamiątkę. Niestety, ktoś w pewnym momencie doszedł do wniosku, że się przydadzą, i zaczął wykorzystywać je jako gongi podczas liturgii. W czasie inwentaryzacji brakujące elementy instrumentu znalazły się przy ołtarzu, tworząc potrójny, trzystopniowy gong. Na szczęście udało się przywrócić je na ich dawne miejsce.

W innej parafii organista sam latem i zimą dokonywał strojenia instrumentu. – To jest morderstwo dla organów – mówią muzycy. – Kłaniają się prawa fizyki. Normalne jest to, że instrument zimą trochę się rozstroi, jednak dostrajanie go w tym momencie niszczy piszczałki – tłumaczą. Gdy wspomniany organista widział, że już nie daje sobie rady, bo stopień zniszczenia jest zbyt duży, przestał grać na organach, a za to skorzystał... z dwóch keyboardów. Położył je na manuale, a ponieważ drugi nie bardzo mógł się zmieścić, wyciął piłą część manuału, żeby tylko wcisnąć elektroniczny sprzęt. Dziś tylko dzięki żmudnej pracy konserwatora udało się doprowadzić instrument do dawnej świetności.

Czy do takich decyzji skłania jedynie brak świadomości, z jakim skarbem mamy do czynienia? Raczej nie – świadczy o tym historia, która wydarzyła się na Dolnym Śląsku w 2001 r., a więc stosunkowo niedawno. Po przeprowadzeniu gruntownego remontu instrumentu pozostała jedynie konserwacja szafy organowej. Kiedy ta została ukończona, komisja z referatu muzycznego przeprowadziła odbiór wykonanych prac. W tym czasie zauważono, że w jednym z głosów nie grają dwa dźwięki. Organmistrzowie byli zaskoczeni i zapewniali, że swoją pracę wykonali rzetelnie. Niestety, stwierdzono brak dwóch piszczałek. Jak się później okazało, wymontowali je panowie z firmy przeprowadzający konserwację szafy, tłumacząc, że są kibicami piłkarskimi i bardzo spodobały im się trąbki, a doszli do wniosku, że skoro jest ich tak wiele, to nikt nie zorientuje się, jeśli dwie wezmą sobie, by dopingować swoją drużynę. Trudno się nie zgodzić z muzykami, którzy mówią zrezygnowani, że w takim momencie ręce opadają.

Pomniki wiary

Nie tylko muzycy kościelni są przekonani, że bez organów trudno wyobrazić sobie piękną liturgię. Powołując się na dokumenty Kościoła, zwracają uwagę, że wszelkie próby zastępowania organów elektronicznymi keyboardami lub gitarą to kicz, na który nie można sobie pozwolić. Dla ks. Piotra takie zamiany to próba zastąpienia mercedesa fiatem 125p i tłumaczenie, że przecież w ten sposób też można podróżować. – Te instrumenty to prawdziwe dzieła sztuki i nigdy nie były tanie, ale trzeba na nie spojrzeć jak na pomnik wiary danego pokolenia. Za ich powstaniem stoi wiara, determinacja i pragnienie, by oddając cześć Bogu, robić to jak najpiękniej.

O perłę trzeba dbać

Ks. Piotr Dębski, wykładowca Akademii Muzycznej we Wrocławiu, Dyrektor Studium Organistowskiego w Legnicy

– Pozytywne jest to, że świadomość, jakiej rangi instrumenty posiadamy na Dolnym Śląsku, wciąż wzrasta. Przyczyniają się do tego m.in. koncerty czy festiwale organowe, których na naszym terenie nie brakuje. Kiedy już uświadomimy sobie, co posiadamy, naturalną rzeczą będzie konieczność troski o ten skarb. Ważne jest, by dostęp do instrumentu organowego miała jedna osoba, która weźmie za niego odpowiedzialność. Oczywista jest konieczność zamykania zarówno stołu gry, jak i szafy organowej. Ponadto sam organista nie może wykraczać poza swoje kompetencje i dokonywać samodzielnych napraw.

Nie bez znaczenia jest także to, w jaki sposób kościół jest sprzątany – i tutaj uwrażliwiam na to, by świątynię odkurzać, a nie zamiatać. Kurz jest największym wrogiem instrumentu. Osiadając w piszczałkach, niszczy go. W przypadku wszelkich prac remontowych w kościele zabezpieczenia organów powinien dokonać organmistrz, a nie malarz. Zdarza się czasami, że na chórze jest ustawiony miech, na którym najczęściej cegłami z wielką precyzją wymierza się ciśnienie. Sprzątającym może wydawać się, że trzeba zrobić porządek, tymczasem tych cegieł nie tylko nie można zdjąć, ale nawet przestawiać. Jednym słowem – o perły trzeba dbać.