79 lat w małym niebie

Ks. Ireneusz Okarmus; GN 45/2011 Kraków

publikacja 20.11.2011 07:00

Miała 22 lata, gdy pierwszy raz na serio przekonała się, że On istnieje i czegoś od niej chce...

79 lat w małym niebie Paweł Mleczko/ GN Autorem tego obrazu jest Renata Lichańska-Mleczko, członek Związku Polskich Artystów Plastyków Okręgu Warszawskiego. Portret sł. Bożej Kunegundy Siwiec namalowała po dokładnym zapoznaniu się z materiałami na temat jej życia i wnikliwej analizie zdjęć, jakie się zachowały.

Ta prosta wiejska kobieta była świadoma swego powołania do świętości i przeżywała je, karmiąc się skarbami karmelitańskiej szkoły duchowości. Dziś ofiaruje nam symbiozę drogi duchowego dziecięctwa św. Teresy od Dzieciątka Jezus i orędzia Bożego Miłosierdzia św. Faustyny Kowalskiej – tak o Kunegundzie Siwiec ze Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych, nowej kandydatce na ołtarze z archidiecezji krakowskiej, mówi o. dr Szczepan Praśkiewicz, postulator w zakończonym 28 października dochodzeniu diecezjalnym w sprawie życia, cnót i opinii świętości służebnicy Bożej.

Tylko Bóg się liczy

Życie Kundusi – jak ją powszechnie nazywano – było naznaczone doświadczeniem Bożej obecności. W wieku 22 lat słuchała nauk misyjnych w swojej rodzinnej parafii w Stryszawie. Wtedy doznała głębokiego nawrócenia. Musiało to być mocne przeżycie, skoro podjęła wówczas odważną decyzję, mającą wpływ na całe jej życie. Postanowiła, że odda się na wyłączną służbę Bogu, jednak nie w klasztorze, lecz w stanie świeckim. Chciała przybliżać do Boga dzieci, młodzież, a nawet dorosłych. Jej marzenie spełniło się kilka lat później. Gdy ukończyła kurs dla ludowych katechetek, mogła już pomagać wszystkim w przygotowywaniu się do przyjęcia sakramentów świętych.

Jednak chciała być coraz bardziej oddana swemu Panu. Dlatego wstąpiła do Apostolstwa Modlitwy oraz do Bractwa Praskiego Dzieciątka Jezus. 26 października 1924 r. uczyniła kolejny krok na duchowej drodze. W klasztorze karmelitów bosych na wadowickiej Górce złożyła śluby w Świeckim Karmelu, przyjmując imię Teresa od Dzieciątka Jezus. Na pewno nie myślała wtedy o tym, że po 87 latach i dwóch dniach arcybiskup krakowski będzie zamykał dochodzenie diecezjalne w jej procesie beatyfikacyjnym. Od chwili złożenia tercjarskich ślubów żyła jeszcze 30 lat i 4 miesiące. Ostatnie 7 lat życia było wielkim cierpieniem związanym z nieuleczalną chorobą. Zmarła w opinii świętości 27 czerwca 1955 r.

Mistyczna symbioza

Heroizm cnót Kunegundy Siwiec potwierdził diecezjalny proces beatyfikacyjny, jaki toczył się w Krakowie od 21 grudnia 2007 r. Postulator o. dr Szczepan Praśkiewicz nie ma wątpliwości, że Kundusia była osobą świętą, oddaną całkowicie Bogu. Potwierdza to ks. prof. Stefan Koperek, jeden z dwóch teologów, którzy dokonali cenzury teologicznej pism służebnicy Bożej.

– Kunegunda cechowała się dziecięcym zawierzeniem Panu Bogu. Uderzyło mnie, że w jej dzienniczku jest wiele akcentów dotyczących Bożego miłosierdzia, podobnie jak w „Dzienniczku” św. Faustyny, a przecież one się nie znały. Ich mistyczne przeżycia wskazują na wspólne źródło. U Kunegundy miały one charakter nie tyle uniesień i wizji, co raczej bardzo serdecznej, wewnętrznej i autentycznej zażyłości z Panem Jezusem – wyjaśnia ksiądz profesor.

Służebnica Boża sama niczego nie napisała, bo... ledwo umiała się podpisać. Swoje doświadczenia mistyczne dyktowała spowiednikowi i kierownikowi duchowemu ks. Bronisławowi Bartkowskiemu. Od 1942 r. rozpoczął on notowanie jej „nadprzyrodzonych oświeceń”, czyli rozmów, jakie prowadziła z Panem Jezusem, Matką Bożą i niektórymi świętymi. W ten sposób powstało w sumie ok. 120 stron rękopisu. Po śmierci Kunegundy ks. Bronisław Bartkowski uporządkował notatki. Dzięki jego pracy mogły być później wydrukowane. Opatrzone wcześniejszą aprobatą Kurii Metropolitalnej w Krakowie zostały wydane przez Wydawnictwo Karmelitów Bosych w 1995 r., a publikacja nosi tytuł: „Miejsce mojego miłosierdzia i odpoczynku”.

Zbaw swoją duszę

O tym, jaką niezwykłą osobą była służebnica Boża, mogą zaświadczyć najlepiej ci, którzy znali ją osobiście. Choć tych jest już coraz mniej. Agata Krzeszowiak i Zdzisława Dybiec są rodzonymi siostrami, a w relacji do Kunegundy – prasiostrzenicami. – Osobiście nie znałam cioci Kundusi (tak ją nazywaliśmy w domu). Miałam 7 lat, gdy zmarła. Kiedy byłam małym dzieckiem, nie zwracałam uwagi na to, co rodzice o niej mówili. Ale później wiele o niej słyszałam, gdyż często rozmawiano w naszym domu rodzinnym na jej temat – mówi Agata Krzeszowiak.

Za to jej starsza siostra Zdzisława, doktor matematyki, pamięta doskonale swoją krewną, a dziś kandydatkę na ołtarze. – Ciocia przygotowywała mnie do Pierwszej Komunii Świętej. Zaprowadzała mnie do niej mama albo siostra mojej mamy. Pamiętam do dziś, jak razem z ciocią Kunegundą robiłam rachunek sumienia przed pierwszą spowiedzią, wypisując grzechy na karteczce. Pamiętam wszystkie słowa, które do mnie wtedy kierowała. Była pogodna. Miała ciepły głos. Mówiła ciągle o miłości Pana Boga, o miłości „Jezusicka”, który kocha dzieci nad życie, i o tym, że człowiek powinien się troszczyć przede wszystkim o zbawienie swojej duszy. A gdy byłam już dorastającą dziewczyną, mówiła mi o wartości cnoty czystości i o skromności związanej z ubiorem i zachowaniem. Wiele razy prosiła mnie też, abym modliła się za księży, bo Pan Jezus wysłuchuje modlitwy dzieci. To było wtedy dla mnie niezrozumiałe. Uważałam, że to przecież księża powinni modlić się za mnie, a nie ja za nich – wspomina.

Kunegunda dla wszystkich, którzy się z nią spotykali, miała jedno przesłanie: „Należy tak żyć, aby dostać się do nieba. Bo życie na ziemi to tylko jedna chwila, a zbawienie to najważniejszy cel w życiu. Trzeba więc z miłością przejść przez życie”. – Jako dziecko byłam niezadowolona z tego, że zabierano mnie do cioci na Siwcówkę, bo wiedziałam, że ona o niczym innym nie będzie mówić, tylko o Panu Bogu. Zazdrościłam nawet moim rówieśnikom, że mogli się beztrosko bawić – wspomina Zdzisława Dybiec. I dodaje, że z perspektywy lat wie, że to były błogosławione chwile. – Wiem też, że po śmierci ciocia Kunegunda pomagała mi z nieba, zwłaszcza wtedy, gdy wyjechałam do Krakowa na studia. I czyni to do tej pory – podkreśla.

Ocalenie Stryszawy

Jeszcze za życia pomogła mieszkańcom wsi. W kaplicy sióstr zmartwychwstanek na Siwcówce znajduje się wotum dziękczynne za uratowanie całej parafii. Wielu ludzi nie ma wątpliwości, że to modlitwa ich świętej krajanki przyczyniła się do ocalenia wioski w czasie okupacji. W 1942 r. ludność miała zostać wywieziona do obozu koncentracyjnego w Auschwitz za to, że wspierała partyzantów. Kunegunda była gotowa przyjąć wszelkie cierpienie, a nawet śmierć męczeńską, byle tylko Bóg sprawił, aby nikt nie był wywieziony do obozu. Gdy hitlerowcy mieli wkroczyć do wioski, modliła się razem z ks. Bartkowskim, prosząc o ratunek, oddając się równocześnie Bogu do dyspozycji. Wtedy usłyszała słowa: „Śmierci męczeńskiej ci nie dam, przed śmiercią dam ci więcej cierni”.

Gdy drugi raz Niemcy próbowali zająć wieś, Jezus powiedział do niej: „Tak jak ci powiedziałem, tu jest miejsce mojego odpoczynku, mojego miłosierdzia. Tu jest moje małe niebo. Jak nieprzyjaciel do nieba się nie wciśnie, tak i tu nie wejdzie. Czynię to dla ciebie, dla innych byłbym gdzie indziej”. I rzeczywiście, nikt ze Stryszawy nie był wywieziony do obozu koncentracyjnego. Jesienią 1948 r. Kunegunda została dotknięta nieuleczalną chorobą gruźlicy kości i aż do śmierci pozostawała w łóżku. Znosiła cierpienie pogodnie. Często mówiła, że nie chce go zmarnować, bo dla niej jest ono zbawcze, a oprócz tego jest przez nie złączona z cierpieniem Pana Jezusa.

Przyjaciele Kunegundy

Duchowość tej prostej kobiety ze Stryszawy fascynuje dziś wiele osób w Polsce. W 2008 r. powołano do istnienia Towarzystwo Przyjaciół Kunegundy Siwiec, by współdziałać z instytucjami kościelnymi prowadzącymi jej proces beatyfikacyjny. Towarzystwo nie tylko gromadzi pieniądze na ten cel, ale także promuje wszelką działalność naukową i wydawniczą, dzięki której przesłanie i orędzie miłosierdzia, promieniujące z życia Kundusi, a także jej bezgraniczna wiara i heroizm w znoszeniu cierpienia, staną się dla wielu inspiracją do naśladowania. Założycielką Towarzystwa jest Helena Stańczyk z Jeleniej Góry, pełniąca dziś obowiązki wiceprezesa. – Kiedyś byłam zafascynowana różnymi świętymi, m.in. św. Teresą, ale cały czas szukałam takiego wzorca drogi do Boga, który byłby odpowiedni dla nas, ludzi świeckich. Gdy dowiedziałam się o Kundusi, zrozumiałam, że to jest właśnie to, czego szukam. Dlatego założyłam Towarzystwo. Z radością szerzę kult służebnicy Bożej. Bywam zapraszana przez różne parafie w kraju i za granicą – opowiada.

Dziś do Towarzystwa Przyjaciół Kunegundy Siwiec należy kilkaset osób z różnych stron Polski, w różnym wieku, kobiet i mężczyzn; są to zarówno członkowie świeckiego Karmelu, jak i osoby spoza niego. Chcą coraz lepiej poznawać i naśladować Kundusię. Bliska im jest jej droga do świętości.