Tam też szukają Boga

Marta Deka i Krystyna Piotrowska; GN 44/2011 Radom

publikacja 15.11.2011 06:49

Ks. Jacek zamieszkał w domu, który trzy lata temu rybacy wybudowali przy jednej z kaplic z nadzieją, że kiedyś przyjdzie tu kapłan i będzie posługiwał w ich wioskach.

Tam też szukają Boga   Archiwum ks. Jacka Małeckiego/ GN Z wiernymi przed kaplicą. Od stycznia jest misjonarzem w Meksyku. Przez całe kapłańskie życie towarzyszy mu motto, które zamieścił na obrazku prymicyjnym: „Radością jest dla mnie pełnić Twoją wolę, mój Boże”. I zgodnie z tą wolą pełnił już posługę kapelana w radomskim więzieniu, a teraz pracuje w jednym z bardziej niebezpiecznych zakątków świata, gdzie przestępczość i korupcja są na porządku dziennym.

Tylko nie tam

Ks. Jacek Małecki studiował psychologię. Do pracy naukowej potrzebna mu była biegła znajomość języka angielskiego. Wyjechał na kurs do Irlandii. Tam poznał rodowitego Meksykanina. W kwietniu 2010 r. na jego zaproszenie pojechał na szesnaście dni do Meksyku. Zwiedzał kraj i przekonał się, że brakuje tam księży. Wtedy też po raz pierwszy został zaproszony jako gość do parafii, w której obecnie pracuje. 1 maja, w dzień beatyfikacji Jana Pawła II, odprawiał na ulicy w San Fernando Mszę św. – Zebrało się dużo ludzi. Było to szczególne przeżycie i dla mnie, i myślę, że dla nich. Modliłem się o pokój dla tego miasta i całego kraju przez wstawiennictwo bł. Jana Pawła II – wspomina ks. Jacek.

Gdy podjął decyzję o pracy misyjnej w Meksyku, szukał informacji o tym kraju i jego kulturze. Wtedy w Internecie przeczytał też, że w fosie blisko San Fernando znaleziono 132 ciała ludzkie, ofiary przemocy walki gangów narkotykowych. – Prosiłem wtedy: „Panie Boże, żeby tylko nie tam”. Z lękiem, ale też z zaufaniem. Okazuje się, że Pan Bóg jest takim humorystą i dzisiaj mogę powiedzieć: jestem wikariuszem w San Fernando, tam gdzie eskalacja tej przemocy jest przeogromna – mówi ks. Małecki. Wyjechał, nie znając języka hiszpańskiego. Ludzie przyjęli go jednak bardzo życzliwie. Dziś już swobodnie rozmawia po hiszpańsku, spowiada, udziela sakramentów, odprawia Msze św. Parafianie zapraszają go do swoich domów, dzielą się swoimi problemami. To znak, że jest już ich księdzem.

Tam też szukają Boga   Archiwum ks. Jacka Małeckiego/ GN Parafianie ks. Jacka to w większości biedni rybacy. Sen nadziei

San Fernando leży przy granicy ze Stanami Zjednoczonymi w diecezji Matamoros. Na dwa i pół miliona mieszkańców pracuje tu zaledwie stu kapłanów. To przygraniczne położenie sprawia, że jest to teren przemytu narkotyków, dużej biedy, korupcji oraz problemów społeczno-ekonomicznych i politycznych. – Kiedy pytają mnie w innych miastach, gdzie pracuję, odpowiedź przyjmują z przerażeniem w oczach. „I jak?” – pytają. „Jak tam?” Mówię: „Na razie spokojnie”.

– San Fernando jest legendą Meksyku w sensie negatywnym – mówi misjonarz. Jest tam dużo zła i państwo sobie z nim nie radzi. W całym stanie Tamaulipas i samym mieście można spotkać wojskowe patrole. Kiedy zapada zmrok, ludzie boją się wychodzić na ulice. Bywa że dochodzi do porwań z domów. – Jako kapłana proszą mnie, żeby modlić się z nimi na różańcu, np. za piętnastolatka porwanego przed trzema miesiącami przez ludzi uzbrojonych w pistolety. To są dramaty tych ludzi i życie w ciągłym lęku – mówi ks. Jacek. Młodzi ludzie nie mogą tam swobodnie żyć, wyjść wieczorem na ulicę, urządzić sobie spotkania, dyskoteki. Święta patronalne też nie mogą być obchodzone, bo ludzie boją się, że mogą przyjechać bandyci i zacząć do nich strzelać.

Ks. Małecki również znalazł się w niebezpiecznej sytuacji. Jadąc z kościelnym do kaplicy, mijał stację benzynową. Był tam młody człowiek z dwoma pistoletami. Ks. Jacek zaczął mu się przyglądać. Obok przejeżdżał samochód, w którym siedzieli handlarze narkotyków w kominiarkach. Zaczęli wykrzykiwać przekleństwa pod adresem misjonarza, nie chcieli, żeby patrzył w ich stronę. – Szybko odjechaliśmy. Na szczęście tak to się skończyło, bo potrafi ą wysadzić z samochodu i na miejscu zastrzelić. Bardzo mnie ta sytuacja zdenerwowała. Po dwóch tygodniach miałem sen, w którym rozmawiałem z Janem Pawłem II. Tak zwyczajnie, jak my teraz rozmawiamy. W tym śnie on powiedział do mnie: „Nie martw się, Pan Bóg swoją mocą to zmieni”. To było dla mnie prawdziwe światło nadziei, które zapalił dla mnie papież w tym śnie – wyjaśnia.

Tam też szukają Boga   Archiwum ks. Jacka Małeckiego/ GN W Niedzielę Palmową. Rybacy z laguny

Patronka wspólnoty, w której pracuje ks. Jacek, to Matka Boża z Guadalupe. Parafia jest dość duża i rozległa. Należy do niej 30 tys. mieszkańców, nad którymi pieczę sprawuje tylko dwóch księży. Proboszcz jest rodowitym Meksykaninem. Zbudowany piętnaście lat temu kościół do tej pory nie został wykończony ze względu na brak pieniędzy. Trzy dni w tygodniu ks. Jacek mieszka w San Fernando, a cztery na odległej o 60 km Lagunie Madre. Jest to część Zatoki Meksykańskiej. – Żyją tam bardzo biedni rybacy. Jest tam pięć kaplic, w których w niedziele odprawiam Msze św. Ludzie uczestniczą w nich bardzo aktywnie i żywiołowo. Widać ich wiarę. Mają wielkie zaufanie do Pana Boga – opowiada misjonarz.

Mieszkańcy tych rybackich wiosek przez wiele lat nie mieli księdza, który by do nich regularnie przyjeżdżał i sprawował Eucharystię. Trzy lata temu wybudowali przy jednej z kaplic dom z nadzieją, że kiedyś ten ksiądz tu przyjdzie i będzie posługiwał tylko i wyłącznie dla ich pięciu wiosek. I przyszedł ksiądz z Polski. W poniedziałki przed tym domem ustawia się kolejka do spowiedzi. Są i tacy, którzy chcą tylko porozmawiać. Misjonarz uczestniczy w codziennym życiu ludzi. Czasem zabierają go na połów krewetek, ryb. Już wie, jaka to ciężka praca. Te wspólne wyprawy przynoszą owoce. Ci, którzy z różnych powodów przez wiele lat nie uczestniczyli we Mszy św., zbliżają się do Kościoła. – Mam możliwość rozmawiania z nimi w łodzi w nocy, kiedy się łapie krewetki. Mówimy o sprawach życiowych i, myślę, że to też ma wymiar ewangelizacyjny – mówi.

Tam też szukają Boga   Archiwum ks. Jacka Małeckiego/ GN Ks. Jacek Małecki z 94-letnią mieszkanką laguny, którą opiekuje się przykościelna wspólnota charyzmatyczna. Wróżka czy ksiądz?

Ludzie często oczekują porady, pomocy albo chcą po prostu opowiedzieć o tym, co się wydarzyło. Bo ksiądz jest w Meksyku autorytetem, szanują jego zdanie i ufają mu.

Specyfiką przygranicznych regionów jest przenikanie sekt. Ludzie mają też swoje przesądy, bywa że o poradę zwracają się do wróżki. To wynika z lęku, w jakim żyją na co dzień. Chcą go rozładować, pytając o swoją przyszłość. Później widzą, że efekty są opłakane. Kiedy lęk się jeszcze bardziej zwiększa, po jakimś czasie przychodzą do księdza i mówią, że po wizycie u wróżki mają niepokój, lęk, coś dzieje się w ich domu. Proszą, żeby go poświęcić. I jest spowiedź, poświęcenie domu i wspólna modlitwa.

– Zawsze staram się odczytywać znaki Boże w codzienności i na bieżąco postępować według nich – mówi ks. Jacek. – Przez pracę w radomskim więzieniu Pan Bóg dał mi poznać kondycję człowieka; wiem, że jest on w stanie uczynić wielkie zło, ale może się też przemienić. Ja nie mam teraz lęku wobec tych „bandytów”, którzy chodzą z bronią na wolności. Mam taką ufność w Bogu, że mogę stanąć twarzą w twarz z takim człowiekiem i zacząć z nim rozmawiać.

Ksiądz Jacek stawia na młodych ludzi i cieszy go, że przy parafii bardzo aktywnie działają grupy młodzieżowe. – To napawa mnie optymizmem – mówi. – Jeżeli z nimi popracujemy, powoli będą przemieniać świat i czynić go bardziej napełnionym cywilizacją miłości. Z jednej strony narkotyki, pokusa łatwego zysku, a z drugiej zaufanie Chrystusowi i dostrzeżenie, że tylko On przynosi to, czego potrzebuje każdy człowiek.

TAGI: