„Praca w pogotowiu to jest jakby dla mnie odtwarzanie gestu św. Weroniki” – wskazuje Sylwia Juszkiewicz uhonorowana wczoraj, 12 maja, w Międzynarodowy Dzień Pielęgniarek i Położnych, w siedzibie ONZ wyróżnieniem „Pielęgniarka o światowym wpływie” za swoją posługę na Ukrainie.
Kobieta opowiada w wywiadzie przeprowadzonym przez Marzenę Florkowską z Radia Kraków o swojej historii, od dosyć przypadkowego wyboru studiów, przez zaangażowanie się podczas praktyki w szpitalu, po działalność w pogotowiu.
„Ja wiem, że są ludzie, którzy naprawdę robią coś więcej” – powtarza Sylwia Juszkiewicz i zauważa, iż wyróżnienie za pomoc na Ukrainie stanowi z tego powodu dla niej samej pewne wyzwanie, aby starać się jeszcze bardziej. Obecnie poza stałą posługą w Krakowie, współpracuje ona często przy transporcie rannych do Polski. Z tego powodu kobieta często odwiedza Lwów i wyznaje Radiu Kraków, jak wygląda sytuacja tam, na miejscu.
Zobacz też: Inwazja Rosji na Ukrainę. Relacjonujemy na bieżąco
Sylwia Juszkiewicz: w ukraińskich pacjentach jest niezwykły spokój i poczucie wdzięczności
„Tam się też toczy życie normalnie. To nie tak, że trwa cały czas taki stan wojny, bo ludzie się jednak przyzwyczajają (…). Jest duże obciążenie psychiczne, [ale] myślę, że było ono bardziej na początku, a teraz to można mówić o tym przyzwyczajaniu się do stanu wojny – mówi Sylwia Juszkiewicz. – Natomiast mnie bardzo poruszają ukraińscy pacjenci, że w nich jest tyle wewnętrznego spokoju. I to nie jest sprawa leków, bo też zbieramy wywiad, kto jakie leki bierze, tylko jakiejś ich natury. U nas mamy dużo pacjentów roszczeniowych, a tam ci pacjenci posiadają wewnętrzny pokój oraz poczucie wdzięczności, że ktoś się nimi w ogóle zajmuje. Gdy jechałam z ukraińskim wojskowym, który stracił obie stopy po wybuchu miny, to jego żona – bo żonę też zabieraliśmy – mnie pytała, czy mnie się nie chce jeść, czy mnie się nie chce pić. W końcu mi zrobiła kanapki z ukraińską wędliną, a kiedy już przekazaliśmy jej męża do samolotu, gdy wróciłam do karetki, to jeszcze mieliśmy zostawione cukierki ukraińskie w karetce.“
Polka pierwszy raz posługiwała jako wolontariuszka u naszych wschodnich sąsiadów w 2014 r. w Kijowie, podczas Rewolucji godności. Wskazuje na znaki, w jakich odczytywała zachętę od samego św. Jacka do podjęcia takiego przedsięwzięcia. Wspomina też, że gdy przybyła na Majdan do ukraińskiej stolicy, podszedł do jej grupy ratowników starszy pan, wręczając w podzięce za wsparcie misia jego synka o imieniu Hiacynt. Ponieważ Jacek i Hiacynt to etymologicznie to samo imię, pielęgniarka odczytała całe wydarzenie jako jeszcze mocniejszy znak Bożej obecności w owej sytuacji. A z racji jej następnych powrotów na Ukrainę, Radio Kraków pyta, czy czuje się tam powołana.
Sylwia Juszkiewicz: Ukraina jest od dawna w moim sercu
„Nie wiem, czy [jestem] powołana, ale taką mam potrzebę serca. Zresztą, czasami chcemy robić wielkie rzeczy, a wystarczy robić małe rzeczy. I wrócę jeszcze na chwilę do tego Majdanu. Wydawało się, że my nic takiego nie zrobiliśmy tam, na tym Majdanie. Ale właśnie dla tego pana, który tam walczył, ważne było to, że my jesteśmy, po prostu jesteśmy – wskazuje Sylwia Juszkiewicz. – Dowód jakby na to, iż to miało znaczenie stanowi fakt, że po dwóch latach przyjechała do mnie dziennikarka z Kijowa i cała ta historia została umieszczona w książce „Polska pomoc Majdanowi”. Ja też byłam zdziwiona, ponieważ zrobiliśmy tak mało, bo w moich oczach to jest mało, gdyż są osoby pomagające gdzieś tam więcej: czy lekarze, którzy operują, czy ratownicy, którzy mają takie możliwości, żeby jechać gdzieś w głąb Ukrainy, a tu jednak mała rzecz znowu została jakby nagrodzona i udokumentowana, i ma znaczenie. Dlatego mówię: ta Ukraina jest jakby od dawna w moim sercu, ja z potrzeby serca tam pojechałam właśnie na Majdan.“
Poza Sylwią Juszkiewicz wyróżnieniem „Pielęgniarki o światowym wpływie” przyznawanym przez Katolickie Stowarzyszenie Pielęgniarek CICAMS działające przy ONZ została wczoraj odznaczona pośmiertnie również inna Polka – Stanisława Leszczyńska. Ta kobieta jako położna w obozie Auschwitz przyjęła prawie 3 tys. porodów.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.