Watykan ustosunkował się do skandalicznego ataku na osobę Jana Pawła II, jaki miał miejsce we wtorek (11 kwietnia) w programie Di martedì w telewizji La7, prowadzonym przez czołowego włoskiego dziennikarza Giovanniego Florisa w porze największej oglądalności.
Dziś (14 kwietnia) na łamach L’Osservatore Romano głos w tej sprawie zabrał dyrektor programowy watykańskich mediów Andrea Tornielli. Poniżej zamieszczamy jego edytorial w pełnym brzmieniu.
Wyobraźcie sobie, co by się stało, gdyby ktoś wszedł do telewizji i potwierdził na podstawie „pogłosek” pochodzących z anonimowego źródła i bez nawet najmniejszego dowodu czy świadectwa z trzeciej ręki, że wasz ojciec lub wasz dziadek wychodził w nocy i razem z kilkoma koleżkami molestował nieletnie dziewczyny. A wyobraź sobie, co by się stało, gdyby twój krewny, teraz już nieżyjący, był powszechnie znany i szanowany przez wszystkich z powodu jakiejś ważnej funkcji, którą pełnił. Czyż nie bylibyśmy oburzeni czytając komentarze i artykuły redakcyjne, w których w niesłychany sposób dobra reputacja tego wielkiego człowieka, kochanego przez tak wielu, została zraniona?
A to niestety naprawdę się stało ze św. Janem Pawłem II, papieżem Kościoła katolickiego od 16 października 1978 r. do 2 kwietnia 2005 r. Oskarżenie wysunął Pietro Orlandi, brat Emanueli, dziewczyny, która zaginęła w centrum Rzymu w czerwcowe popołudnie 1983 roku. Pietro, w obecności swojej prawniczki Laury Sgrò, zgodnie mu przytakującej, powiedział podczas programu "Di martedì" prowadzonego na La7 w porze największej oglądalności przez Giovanniego Florisa, że papież Wojtyła zwykł wychodzić w nocy w towarzystwie niektórych monsignorów, aby szukać młodych dziewczyn. Cała sprawa została przedstawiona jako wiarygodna niedyskrecja, której towarzyszyło kilka porozumiewawczych uśmiechów, jak gdyby była to tajemnica poliszynela. Dowody? Żadnych. Wskazówki? Kompletnie nic. Zeznania z drugiej lub trzeciej ręki? Ani cienia. Tylko anonimowe oszczercze oskarżenia. Słowa, do których Pietro Orlandi dołączył dźwięk przypisywany samozwańczemu członkowi Banda della Magliana, który zapewnia – również bez dowodów, wskazówek, zeznań, poszlak czy okoliczności – że Jan Paweł II „zabrał je do Watykanu”, czyli Emanuelę i inne dziewczyny. A aby położyć kres tym „śmieciom”, ówczesny sekretarz stanu miałby zwrócić się do zorganizowanej przestępczości, aby rozwiązać problem. Szaleństwo. I nie mówimy tego dlatego, że Karol Wojtyła jest święty czy że był papieżem. Nawet jeśli ta medialna masakra smuci i przeraża, raniąc serca milionów zarówno wierzących, jak i niewierzących, to zniesławienie musi zostać potępione, ponieważ niegodne jest, aby w cywilizowanym kraju w ten sposób traktowano jakąkolwiek osobę, żywą lub zmarłą, czy to duchownego, czy świeckiego, papieża, robotnika czy bezrobotnego młodzieńca. Jest rzeczą słuszną, aby każdy odpowiadał za wszelkie przestępstwa, jeśli je popełnił, bez żadnej bezkarności i przywilejów. Jest rzeczą świętą, że musi zostać przeprowadzone pełne śledztwo w celu poszukiwania prawdy o zniknięciu Emanueli.
Ale nikt nie zasługuje na takie szkalowanie, bez najmniejszego nawet dowodu, na podstawie plotek jakiejś nieznanej osoby z przestępczego podziemia lub jakiegoś obskurnego anonimowego komentarza nadawanego w telewizji na żywo.
To nie jedyny dekret w sprawach przyszłych błogosławionych i świętych.
"Każdy z nas niech tak żyje, aby inni mogli rozpoznać w nas obecność Pana".
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.