Lokalne źródła mówią o 2,3 tys. zabitych i 15 tys. uwięzionych.
Chrześcijanie w Birmie stanowią zaledwie jeden procent obywateli, mogłoby się wydawać, że nic nie znaczą. W regionach objętych konfliktem jest ich jednak więcej. Kościół płaci więc w tej wojnie bardzo wysoką cenę – wskazuje w rozmowie z Radiem Watykańskim jeden z posługujących tam misjonarzy. Kraj ten cierpi od wojskowego zamachu stanu w lutym 2021 r. Doszło potem do protestów brutalnie tłumionych przez rządzącą juntę. Lokalne źródła mówią o 2,3 tys. zabitych i 15 tys. uwięzionych.
Zdaniem francuskiego misjonarza w Birmie panuje chaos. Wojskowi nie odzyskali pełnej władzy na terytorium kraju. Z obrońcami demokracji sprzymierzyły się ugrupowania etniczne, które zawsze żyły w napiętych relacjach z rządem centralnym. Reżim nie jest z założenia antychrześcijański, ale też nie oszczędza miejsc kultu. Choć sam akcentuje swą buddyjską tożsamość, jeśli trzeba potrafi zbombardować szkołę znajdującą się w buddyjskim klasztorze.
Jak podkreśla katolicki misjonarz, który ze względów bezpieczeństwa, nie ujawnia swej tożsamości, wojskowym zależy jedynie na własnych interesach. Chcą podporządkować sobie kraj strachem. Stawia to Kościół w bardzo trudnej sytuacji.
„Biskupi są bardzo ostrożni. Można ich zrozumieć, nawet jeśli czasami chcielibyśmy, żeby mocniej protestowali. Wzywają więc do dialogu, a nie do protestów i przypominają, że kościoły to miejsca święte, że nie można ich atakować. Ale ludzie są przekonani, iż niemożliwe jest prowadzić dialogu z armią. Na szczeblu lokalnym robi się wiele konkretnych rzeczy. Na przykład w diecezji Mandalay, ale też w innych diecezjach, istnieje wiele obozów dla uchodźców, które prowadzi Kościół. Pomoc Kościoła jest bardzo konkretna, i to także w zakresie modlitwy. Każdego dnia modlimy się o pokój. (…) Na samym początku, kiedy doszło do tych gigantycznych demonstracji w lutym i marcu ubiegłego roku, było wielu księży, zakonnic i biskupów wychodzących przed katedry oraz kościoły, niektórzy nawet z transparentami w obronie wyborów. (…) Ale im bardziej wzrastała przemoc, tym bardziej działalność Kościoła musiała być dyskretna, także po to, by móc nadal przyjmować uchodźców. Nie ma jednak uległości, co widzimy w innych krajach, gdzie Kościół stara się stanąć po stronie silniejszych. Tu tego nie ma. A na poziomie lokalnym nie znam ani jednego księdza, który nie opowiadał się za powrotem demokracji i pokoju.“
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).