Siostra Małgorzata Borkowska OSB odpowiada.
Problem: Dobroć nieraz spotyka się z niewdzięcznością, nie z nagrodą.
W błogosławieństwach nie jest powiedziane "Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią natychmiast", zaraz, od ludzi. Chodzi o miłosierdzie Boże, które Bóg obiecuje za nasze działanie, kiedy staramy się naśladować Jego dobroć. Wciąż jest tutaj mowa o człowieku, który stoi przed Bogiem. On ani nie stoi sam, ani nie stoi tylko w społeczności ludzkiej; stoi przed Bogiem wśród innych ludzi, i to, co jest w Ewangelii powiedziane, dotyczy naszego stosunku do Boga. Bóg obiecuje nam swoje miłosierdzie i to jest dar tak wielki, że nie mamy porównania dla niego nawet w wszystkich darach miłosierdzia, których moglibyśmy dostąpić na ziemi.
Mam wrażenie, że im człowiek jest starszy, a mówię to z perspektywy moich przeszło siedemdziesięciu lat, tym bardziej rozumie, jak cząstkowe było to dobro, którego w życiu dokonał; kiedy z początku wydawało mu się, że tyle można zrobić – jakie to było niepełne i jak bardzo mu potrzeba tego prawdziwego Boskiego miłosierdzia, do którego nasze ani się nie umywało. To jest ta właśnie radość, którą nam obiecano. Ma pani rację, że nie można interpretować Ewangelii jako obietnicy powodzenia w tym życiu, nagrody w tym życiu. To jest niestety to, co nieraz się dzieje, kiedy uczy się dzieci modlitwy: „Pomódl się, to ci Bozia da”. Trudno o większą szkodę, a to dlatego, że „Bozia” nie jest automatem do cukierków. Wrzucisz odpowiednią monetkę, stukniesz i wylatuje to, co się chciało. Nigdy nie dość przypominać o tym, że Bóg jest osobą. I jest na tyle wolny, suwerenny, że ma swój plan, że czegoś sam chce i ma prawo według tego planu postępować. Więc kiedy wrzucam monetkę i chcę dostać czekoladkę, a dostaję coś całkiem innego, to jeżeli to jest automat stacyjny, mam rzeczywiście prawo protestować, że się zaciął; ale jeżeli to jest modlitwa, to nie mam prawa, bo On wie lepiej.
Problem: Czy skoro tak ważne jest mówienie do Boga własnymi słowami, należy zrezygnować z odmawiania pacierza?
To byłoby nieporozumienie. Jeden sposób modlitwy nie wyklucza drugiego. W dzieciństwie człowiek wie, bo tak nauczyła go mama, że powinien rano się modlić; ale w wieku dorosłym nadal odmawia pacierz poranny, już nie dlatego, że to taki miły zwyczaj, ale dlatego, że chce zacząć dzień od łączności z Bogiem. To nie wyklucza tej łączności przez całą resztę dnia ani ta łączność przez resztę dnia nie wyklucza pacierza rannego czy wieczornego. Jeżeli Chrystus Pan nauczył nas tego, co dziś nazywamy „pacierzem” (od łacińskiego słowa Pater, ojciec: chodzi o modlitwę „Ojcze nasz”) – to po to, żebyśmy przez powtarzanie tych słów stawali przed Bogiem w postawie Jego miłujących i pokornych dzieci, bo taką postawę te słowa wyrażają i takiej nas uczą. A to jest przecież modlitwa. Jest wiele możliwych rodzajów modlitwy i każdy jest dobry o swojej porze. Istnieje tylko jedno niebezpieczeństwo: kiedy człowiek powie sobie (co jest w pewnym sensie słuszne), że wszystko może być modlitwą… wszelkie zajęcia… i wobec tego w ogóle przestaje się modlić w sensie właściwym. A wtedy już nic modlitwą nie jest.
Problem: co to znaczy „ucieczka przed Bogiem w modlitwę”?
Może tak być, kiedy człowiek zaczyna na gwałt recytować jakieś litanie, mimo że wie, że jego obowiązkiem jest zastanowić przed obliczem Boga nad jakąś ważną sprawą; ale on ucieka, boi się. Człowiek boi się Boga strasznie, każdy z nas, tylko że na szczęście Pan Bóg się tego nie boi. On sobie da z nami radę. To jest zjawisko dotyczące ludzi, którzy z własnego wyboru weszli na drogę modlitwy, i na tej drodze zaczynają się bać, bo się boją wymagań Bożych. Ta słabość w nas wszystkich siedzi, trzeba ją także Panu Bogu ofiarować. Słowo „bojaźń” jest jak wiele innych wieloznaczne i trzeba uważać na kontekst, w jakim jest używane, bo można się bardzo zaplątać. Tu oczywiście nie użyliśmy tego słowa w znaczeniu „czci”, ale w znaczeniu strachu.
Problem: czy trudności w modlitwie są dziełem szatana?
Nie myślę, żebyśmy powinni szatanowi robić tyle łaski, żeby się nad nim specjalnie zastanawiać. Wiadomo, że jest; wiadomo, że działa; ale takie dopatrywanie się jego wyraźnej działalności w szczegółach naszego życia jest przesadą i może prowadzić nawet do niezdrowej fascynacji. Zdarza się, że ktoś tak właśnie robi, mówiąc, że przecież w każdym grzechu jest szatan! Zgoda, ale kiedy ta osoba idzie do konfesjonału i spowiada się, to chyba przecież nie spowiada się z satanizmu, tylko z grzechów; i to swoich, a nie szatana. Więc istnieje jakiś obszar naszej własnej winy, której nawet na szatana nie możemy zwalić. A myśli zająć trzeba Bogiem, a nie szatanem. Bóg jest najlepszym tematem dla naszego rozważania. Mówiła św. Teresa Wielka, że zupełnie nie rozumie tych ludzi, którzy wciąż krzyczą „szatan, szatan” i wpadają w panikę, zamiast powiedzieć „Bóg” i nabrać odwagi.
*
Fragment książki „Rozważania o Wcieleniu Syna Bożego”
Siostra Małgorzata Borkowska OSB urodziła się w 1939 r. Studiowała polonistykę i filozofię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 1964 jest benedyktynką w Żarnowcu. Autorka wielu prac historycznych, m.in. „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII i XVIII wieku”, „Czarna owca”, „Sześć prawd wiary oraz ich skutki”, „Oślica Balaama”, „Ryk Oślicy”, „Twarze Ojców Pustyni”, tłumaczka m.in. ojców monastycznych, felietonistka.
Ojciec Święty w czasie tej podróży dzwonił, by zapewnić o swojej obecności i modlitwie.
Niech Rok Jubileuszowy będzie czasem łaski, nadziei i przebaczenia.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.