Skacz!

Z czego się utrzymujemy? A bo ja wiem? – drapie się po głowie ojciec Albert. – Kiedyś mieliśmy aż 600 tys. dolarów długu. Ufaliśmy, że Bóg nie zostawi nas na lodzie. I niespodziewanie ktoś anonimowy wypisał nam czek na… milion dolarów. Posłuchajcie opowieści z Bronksu – dzielnicy, którą porządni ludzie omijają szerokim łukiem.

– Bóg nie wchodzi z butami w twoje życie – wyjaśnia o. Agustino. – On delikatnie pyta. Tak rodziło się moje powołanie. Tuż po nawróceniu mówiłem: „Panie, dla Ciebie wszystko! Co mam robić?”. Usłyszałem cichy głos: „Chcę, byś został kapłanem”. „Panie, spraw, bym został milionerem, a ja rozdam pieniądze ubogim” – krzyczałem. A w sercu słyszałem: „Chcę, byś został kapłanem”. „Panie, założę liczną rodzinę, a moje dzieci wychowam na prawdziwych chrześcijan”. „Chcę, byś został…”. „Panie – nie dawałem za wygraną – dla Ciebie wejdę na Mount Everest!”. „Chcę...”. Co było robić? Skapitulowałem – śmieje się zakonnik z Teksasu. – Nie żałowałem tego ani przez chwilę. Dziś wiem, że jedyną rzeczą, która może mnie uszczęśliwić, jest wypełnienie Jego woli.

Bóg ma duuużo pieniędzy
– Jak funkcjonuje nasza wspólnota? Jest jak taboret opierający się na trzech nogach – opowiada o. Albert Osewski (pochodzi z Ełku, stary załogant, od 13. roku życia był narkomanem). – Pierwszą nogą jest modlitwa. Codziennie spędzamy na niej koło 5 godzin. W tym obowiązkowo godzina adoracji. Zaleciła nam ją nasza duchowa „ciocia” – Matka Teresa z Kalkuty. „Codziennie godzina adoracji” – powiedziała. A z czego będziemy żyć? – pytali zakonnicy. „Nie martwcie się. Pan Bóg ma wiele pieniędzy” – odparła. I działa? – pytam o. Alberta. – Działa. Wielu pyta: „Z czego się utrzymujecie?”. Boże, gdybym ja to wiedział? – wybucha śmiechem franciszkanin. – Gdy byłem odpowiedzialny za jedzenie, zdziwiony otwierałem lodówkę i wykładałem wszystko na stół. Mówiłem: „Jezu, jesteś niezwykły!”.

Mamy braci, którzy mają specjalny charyzmat – żebrania po hurtowniach. Nie sposób im odmówić. Wyciągną wszystko od wszystkich. I jemy potem przez tydzień zielony groszek… Prowadzimy nie tylko jadłodajnie dla ubogich i domy dla samotnych matek, ale i pomagamy dzieciom, które chodzą do katolickich szkół. W Stanach ubezpieczenia zdrowotne są kosmiczne. Pamiętam, że mieliśmy kiedyś dług, bagatela… 600 tys. dolarów. I wówczas ktoś wypisał na nas anonimowo czek opiewający na milion dolarów. Bóg pomaga. Warunek? Trzeba zaufać w ciemno. „Rzucić się ze schodów”. On cię złapie. – Drugą nogą taboretu jest wspólnota – opowiada o. Albert. – Często słyszę, jak ktoś narzeka: „Moja żona to czy tamto”. Myślę sobie: łatwiej chyba wytrzymać z jedną żoną niż z 16 braćmi… A poważnie: wspólnota uświęca. Jestem pewien.

– Trzecia noga taboretu to apostolat. Nie jest najważniejszy. Wypływa z przebywania sam na sam z Jezusem. Ewangelizujemy przez muzykę. Ma ona zdolność otwierania człowieka na łaskę – kontynuuje o. Albert. – Widać to szczególnie w czasie Catholic Underground – koncertów połączonych z adoracją, które organizujemy na Manhattanie (tam bezpieczniej) co miesiąc. Ludzie płaczą, modlą się. Słysząc muzykę, zaczynają tęsknić za Tym, który stworzył wszystkie dźwięki. – To nie żadna manipulacja! – dopowiada o. Columba. – Kwiat otwiera się na słońce, nie będąc przez nie zmanipulowanym. Śpiewałbym dla Jezusa, nawet gdybym siedział tu sam. Jestem kwiatem, który otwiera się na Jego promienie. Uczyłem się gry na gitarze po to, by spodobać się dziewczynom – łobuzersko uśmiecha się Irlandczyk. – Gdy zostałem bratem, bałem się grania. Wiedziałem, że drzemie we mnie idol.

Chciałem grać jedynie dla Pana, ale nie potrafiłem. Spowiednik zalecił, bym codziennie przez pół godziny grał jedynie dla Boga. Bez świadków. Grałem, ale czułem, że wciąż się popisuję. „Jezu, daj mi czyste serce! – wyłem. – Zabierz mą ogromną pychę!”. Grałem tak samotnie przez pół roku. Robiło mi się już niedobrze. Spowiednik powiedział, że może to potrwać nawet 4 lata. Zdobywanie cnoty to długi dystans. Budujemy solidny dom, a nie domek z kart. Po miesiącach codziennej walki odetchnąłem. Poczułem, że modlę się grą i przestaję się popisywać. Dziś niczego już nie chcę, jedynie grać dla Niego. Jeśli przestanę, zaczną wołać kamienie. – A czego bardziej boicie się, wychodząc na ulice Bronksu: agresji czy szyderstwa? – pytam, żegnając się z zakonnikami w szarych habitach. – Odrzucenia – odpowiada o. Agustino. – Boję się starego człowieka, który we mnie drzemie. Dlatego każdego dnia staję na szczycie schodów i błagam: „Łap mnie!”.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11