„Przez pamięć, jak na ekranie, przesuwają się okropne sceny działdowskiego piekła, na które w 1941 r. patrzyłyśmy własnymi oczyma... Opowiadanie o nich to jak ogień malowany w porównaniu do ognia rzeczywistego” – wspominała w 1967 r. s. Honorata Szwarc, kapucynka, była więźniarka obozu Soldau w Działdowie.
Wspominamy w tych dniach naszych męczenników sprzed 75 laty. 28 maja 1941 r. zmarł abp Antoni Julian Nowowiejski, 25 lipca – Mieczysława Kowalska, s. Maria Teresa od Dzieciątka Jezus, klaryska kapucynka z Przasnysza, 10 października – bp Leon Wetmański.
Spotkać biskupa w obozie
Wszystkie kapucynki zostały stłoczone w jednej celi brudnego baraku. Mimo nieludzkich warunków (zimna, robactwa, chorób, głodu i szykan) zachowywały – na tyle, na ile było to możliwe – zakonny regulamin: odmawiały brewiarz w odpowiednich porach dnia oraz całą dobę modliły się na różańcu. Nieustannie odmawiały „Zdrowaś, Maryjo” w intencji zakończenia wojny i cierpiących. Choć puchły z głodu, raz w tygodniu, we wtorki, ku czci św. Antoniego oddawały swój chleb innym więźniom.
W obozie kontakt z księżmi diecezji płockiej siostry kapucynki nawiązały przypadkowo. W Wielki Czwartek 1941 r., kiedy wracały z latryny, na placu obozowym spotkały grupę biegnących więźniów, poganianych przez otyłego esesmana z karabinem. Jeden z więźniów, mijając siostry (chodziły w habitach), spytał: „Skąd siostry są?”. Odpowiedziały, że z Przasnysza. Wówczas więzień zdążył powiedzieć: „Księża biskupi i księża z Płocka w liczbie 56 pozdrawiają siostry!”. Na odpowiedź nie było już czasu.
W obozie większość informacji rozchodziła się w ten sposób – w paru słowach lub gestach, użytych w tajemnicy. Hitlerowcy nie ukrywali przed zakonnicami swojego okrucieństwa wobec kapłanów. Pewnego dnia, gdy siostry ustawiły się w kolejce po kawę, ktoś otworzył drzwi do celi księży i siostry ujrzały ich stojących w rzędzie. „Na pierwsze gwizdnięcie Niemca – zanotowała kronikarka – księża klękali, na drugie padali twarzą na ziemię, a na trzecie musieli szybko powstać. Młody esesman chciał pochwalić się swoimi »zdolnościami«, bo gwizdał długo, a kapłani padali na kolana, na twarz i powstawali...
Niemcy widzieli, że patrzymy na tę poniewierkę księży, którą tym razem specjalnie dla nas urządzili. Nigdy nie zapomnimy szyderczych uśmiechów esesmanów ani tej pełnej godności postawy znieważanych księży” – zapisały siostry z Przasnysza w swych wspomnieniach.
Księża starali się służyć siostrom w takim wymiarze, jaki był możliwy, na przykład udzielając rozgrzeszenia, co było wielką pomocą w walce o zachowanie dyscypliny ducha. Wystarczyło przy przelotnym spotkaniu z pasjonistą lub innym księdzem nieznacznie uderzyć się w piersi i wzbudzić żal. Ten gest zastępował słowną prośbę o rozgrzeszenie. Widząc go, każdy kapłan natychmiast udzielał rozgrzeszenia, ukradkowo kreśląc znak krzyża. Było to tajne obozowe duszpasterstwo.
Kapucynki widywały bp. Leona Wetmańskiego biegającego razem z innymi księżmi więźniami po placu. Raz zauważyły go przez uchylone drzwi do jego celi, gdy czekały w kolejce po zupę. Spojrzał na siostry, pobłogosławił je i schował się w głąb pomieszczenia. Na jego twarzy widać było krwawiącą szramę. Jeden raz widziały też abp. Antoniego Juliana Nowowiejskiego. Siostra Kolumba odnotowała to spotkanie w swoich zapiskach: „Jeszcze za życia ks. arcybiskupa (musiał to być początek maja) wracałyśmy z ubikacji. Żandarm wtedy się pomylił i wyprowadził nas najpierw, a potem dopiero księży, tak że gdyśmy wracały parami, naprzeciw nas, po prawej naszej stronie, szli parami księża. Oni pewnie nam się przyglądali, byłyśmy przecież w habitach, więc wiedzieli, kim jesteśmy, ale ja się krępowałam to uczynić, tylko zerknęłam okiem na koniec szeregu i zobaczyłam ks. arcybiskupa, jak szedł w ostatniej parze, w środku, między dwoma księżmi, ubrany w długi czarny tużurek. Jeszcze miał siłę iść”. Zmarł z wycieńczenia, prawdopodobnie 28 maja 1941 roku.
„Tego dnia s. Izabela Mikucka – pisały kapucynki – przechodząc korytarzem, spotkała ks. Adama Zaleskiego, który w przejściu szepnął jej: »Ksiądz arcybiskup umarł«. Siostra Izabela zdążyła zapytać jeszcze: »Kiedy?«. Ksiądz odpowiedział: »Dzisiaj«. To samo słyszała stojąca obok s. Anna Kryszczak”. Od tej chwili siostry modliły się za duszę swojego zmarłego biskupa.
Dwa tygodnie po śmierci s. Marii Teresy od Dzieciątka Jezus, 7 sierpnia, siostry zostały zwolnione z obozu. Odchodziły z miejsca kaźni przekonane, że są wolne dzięki ofierze cierpienia i męczeńskiej śmierci ich współsiostry.
Nie marnuj chleba
Helena Czajkowska pochodziła z Rzęgnowa w parafii Pawłowo. Jako mała dziewczynka wraz z matką i siostrą trafiła do obozu w Działdowie. – Mama niechętnie opowiadała o swoim pobycie w Soldau – zaczyna swoje wspomnienia Zdzisław Szmytkowski, syn pani Heleny, dyrektor szkoły w Modlinie Twierdzy.
– Dopiero po latach dowiedziałem się części prawdy, czego doznała jako 7-letnia dziewczynka. Mama opowiadała, jak wysiedlono ich z rodzinnej miejscowości, i jej bracia i ojciec zostali zesłani na roboty do Niemiec – opowiada Z. Szmytkowski. – Zawsze kiedy po latach wspominała ten czas, pojawiało się u niej wielkie wzruszenie. Niekiedy ze łzami w oczach wspominała, jak bito, kopano i popychano więźniów. Wspólne jedzenie było dostarczane w dużych wannach, tak jak np. zupa z brukwi, która najprawdopodobniej była gotowana na końskim mięsie. Mama zawsze wspominała, aby szanować jedzenie, bo przeżyła obóz, gdzie było trudno o najmniejszą kromkę chleba, a czas wydawania posiłków był bardzo krótki. To były bardzo dramatyczne momenty w jej życiu, o których zapewne nie chciała opowiadać, aby na nowo ich nie przeżywać wspólnie z nami. Zawsze przypominała, że w obozie nauczyła się, że modlitwę należy głośno odmawiać – wspomina pan Zdzisław. – Może popełniłem błąd, że nie spisałem tego, co mówiła mama, jak wspominała tamten czas. To były sporadyczne chwile. Dopiero dzisiaj dociera do mnie, co to znaczy: „dorastać w obozie” – zaznacza.
Po latach, sam jako dorosły, idzie do Działdowa. – Zastanawiam się, co mnie tam ciągnie. Jedno wiem na pewno: chcę uczcić pamięć tych wszystkich, którzy tam oddali swoje życie, wśród nich moją zmarłą przed trzema laty matkę. W tej chwili w pielgrzymkę zaangażowałem 96-osobową grupę młodzieży z mojej szkoły – mówi Zdzisław Szmytkowski.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).