Ukąszona Afryką
Czarny Ląd to dla niej twarze konkretnych ludzi, szczególnie dzieciaków: malucha, który przychodził na lekcje w ubraniu o trzy rozmiary za dużym, chłopca postrzelonego w czasie wojny domowej i setek innych. Teraz Monika Kacprzak z grupą innych wolontariuszy misyjnych pomaga dzieciom ulicy. Archiwum Moniki Kacprzak

Ukąszona Afryką

Komentarzy: 1

Agnieszka Małecka; GN 24/2011 Płock

publikacja 28.07.2011 22:11

Czarny Ląd to dla niej twarze konkretnych ludzi, szczególnie dzieciaków: malucha, który przychodził na lekcje w ubraniu o trzy rozmiary za dużym, chłopca postrzelonego w czasie wojny domowej i setek innych. Teraz Monika Kacprzak z grupą innych wolontariuszy misyjnych pomaga dzieciom ulicy.

Trzy lata temu powstała fundacja „Usłyszeć Afrykę” – inicjatywa kilku młodych osób, które pracowały w ośrodkach misyjnych jako wolontariusze. Zaczęło się od trzech bezdomnych ugandyjskich chłopców, spotkanych w Kampali; teraz grupa podopiecznych się rozrasta. – To forma adopcji totalnej, bo dzieci były wzięte prosto z ulicy i umieszczone w szkole z internatem – wyjaśnia Monika Kacprzak z podciechanowskiego Watkowa, która w środkowej Afryce była dwukrotnie. Dziś swój pierwszy wyjazd tak podsumowuje: – Po studiach w Olsztynie, które były dla mnie wspaniałym i beztroskim czasem, postanowiłam coś ofiarować od siebie innym. Ale na koniec okazało się, że otrzymałam sto razy więcej, niż dałam.

Niespodziewane obowiązki

Jej doświadczenia w Ugandzie pokazują, że na misjach wszystko staje się możliwe. Gdy w 2006 roku, po wielomiesięcznych przygotowaniach, dotarła do Afryki za pośrednictwem warszawskiej palcówki Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco, miała trzy miesiące na zaaklimatyzowanie się. W dużym ośrodku, prowadzonym przez salezjanów w Bombo, dokąd trafiła, były szkoła podstawowa, zawodowa, technikum, internat. Zadaniem Moniki miały być oprócz uczenia w szkole m.in. sprawy związane z adopcją dzieci na odległość, słowem „papierologia”, której się obawiała. Ale urlop spowodował, że zakres jej obowiązków rozszerzył się w zaskakujący sposób. Monika dostała zadanie… dokończenia budowy kościoła.

Po takiej zaprawie pomysł z fundacją nie był tak niemożliwy, jak można by sądzić. – To nie szaleństwo, mnie się to wydaje takie naturalne – mówi Monika o fundacji. Jej młodzi założyciele dysponują jedynie swoimi środkami i tym, co uda im się wyprosić u rodziny i znajomych. Gdy brat Moniki brał ślub, wraz z narzeczoną prosili gości, by pieniądze na kwiaty przekazał na fundację. Jej pozytywne „ukąszenie Afryką” zatacza szersze kręgi.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 1 z 2 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..