Listy z Madagaskaru

Już minęły dwa tygodnie od mojego powrotu na Czerwoną Wyspę, a dopiero co pamiętam, że siedziałam w samolocie i z bijącym sercem wypatrywałam miejsca, które przed miesiącem opuściłam...

Elisa Dubicka MWDB

 

Majunga (Mahajanga)

Witam!

Jak zapewne wiecie mamy tu straszny kryzys prądowy i ten wspaniały wynalazek stał się dla nas prawie nieosiągalnym luksusem. Szkoda mi tych Malgaszy, bo Ci drobni ciułacze to już nawet nie mają szansy na zarobienie paru groszy (wszystkie krawcowe, stolarze, ci co robią lody itd., nie ma prądu więc nie mogą pracować.) Państwo ma ogromne zadłużenie wobec dostawców paliwa, no i ci się w końcu zdenerwowali i zakręcili kurek. Im dłużej tu jestem tym wyraźniej widzę, że korupcja, machlojki to nie tylko polska domena, ale o tym może jak wrócę. Ja już prawie oślepłam, bo wszystkie klasówki sprawdzam przy świeczce. Z tą moją ślepotą była też niezła historia. Swego czasu powiedziałam w szkole w Polsce, że mam stygmaty (zamiast astygmatyzm), informacja ta została przyjęta owacyjnie, bo nie każdy ma szczęście być nauczanym przez osobę tak naznaczoną, no więc tutaj bardzo mi się ta przypadłość pogłębiła, gdyż zapomniałam moich okularów. Sytuacje, jak wpadniecie do kanału obok chodnika, są teraz na porządku dziennym, a raczej nocnym, bo było wtedy ciemno. Fetor, jaki dobywa się z tych kanałów, można jedynie porównać z 50 moich dzieci zamkniętych w klasie po zjedzonej wcześniej fasoli. Nie wiem czy Wam pisałam, że miałyśmy wizytacje Siostry przełożonej do spraw misji. Owa Siostra z pochodzenia jest Kongijka, a jej sekretarka wyspokanaryjka. Obie super babki, uwielbiałam patrzeć na Marie Dominique (Kongijka); oaza spokoju, cierpliwości, a z wyglądu muminkowa mama, tyle, że czarna. Wszystkie siostry były pod jej wielkim urokiem. Niestety 2 tygodnie minęły bardzo szybko i trzeba było się żegnać. Na szczęście pozostają wspomnienia i zdjęcia. Nie będę w szczegółach opisywać reakcji siostry Teresy na widok wywołanych zdjęć, które moje wprawne oko uchwyciło; na wszystkich obcięte głowy.

Zbliża się pomału koniec roku szkolnego, dzieciaki już rozluźnione, zamiast lekcji różne wycieczki. Kilka dni temu pojechaliśmy z gimnazjalistami nad morze. 100 dzieciaków upakowali do 2 busów, w którym według norm mieści się 18 osób, ale kto by się tam normami przejmował. Było 5 opiekunów; 4 profesorów facetów i ja. Dziatwa, jak tylko ujrzała morze, zaraz rzuciła się w fale, no może poza trzema dziateczkami, którzy zostali wysłani przez kadrę po piwo. Jako nauczycielka z Polski, gdzie jak wiadomo nawet tutaj wódka leje się strumieniami, otwierałam szeroko oczy i czekałam na rozwój sytuacji. Po pluskach nastąpił posiłek, który każdy niczym czerwony kapturek zabrał w swoim koszyczku. I tu dzieciaki znowu dały mi solidną lekcję; wyobrażacie sobie, żeby nasi 14-olatkowie w ferworze zabawy, zanim rzucą się na swoje makchikeny, odmawiały same z siebie modlitwę i to wcale nie dlatego, że pochodzą z tego samego kraju, co papież. Zawstydziły mnie też tym, że mając niewiele, dzieliły się ze mną swoimi ciastkami czy piciem. Kiedy wszyscy już sobie podjedli, monsieur Gervais podchmielonym głosem zarządził siestę.

U nas w Majundze to normalne, ale weź człowieku nakaż „setce żywiołów” leżeć plackiem przez 2 godziny na plaży, kiedy morze takie cudne, a dziewczyny takie czerstwe. No więc nura do wody, a panowie profesorowie udali się na nieznane mi dotąd miejsce spoczynku. Zostałam sama i 100 dalmatyńczyków. Myślałam, że kameleon jest jedyną istotą na Ziemi, która potrafi wywracać gałki oczne we wszystkie kierunki, ale i ja posiadłam tę zdolność. W pewnym momencie zostałam nawet bohaterem dnia, bo okazało się, że piłka, którą grali, jest już prawie przy Mozambiku, no więc wobec pisków dziewcząt i gwizdów chłopców rzuciłam się za nią, ale nie jestem w stanie Wam opisać strachu jaki miałam kiedy obróciwszy się stwierdziłam, że za mną jest jeszcze 5 śmiałków.

Na szczęście wszyscy wrócili do brzegu i piłka też.

Potem nastąpiło coś na kształt konferencji rzecznika do spraw rzeczy znalezionych i zgubionych przeprowadzona przez bardzo już rozluźnionego Pana Gervais, którego asystentem był Pan o swojsko brzmiącym imieniu Wincent od Pawła. A to ktoś zgubił kalesony a to ktoś znalazł przykrywkę od ryżu. Marie France straciła spódnice ku uciesze chłopców a Pan Gervais stracił resztki godności krzycząc, że on musi wypić jeszcze 2 piwa. Eh podróże kształcą. A propos podróży to dzisiaj właśnie wróciłam z 2-u dniowej wycieczki w dziki busz czyli wioski praktycznie odciętej od reszty świata. 26 czerwca to święto narodowe malgaszy I Julien, wolontariusz z Francji zaproponował mi wyjazd do Mitsinjo gdzie był współorganizatorem koncertu. Jestem mu bardzo wdzięczna bo przeżyłam wiele nowych doświadczeń, czasami mrożących krew w żyłach ale w większości radosnych. Żeby dotrzeć do Mitsinjo najpierw trzeba dopłynąć do Katsepi, wioski, która znajduje się na pobliskim półwyspie. Z Majungi to jakieś półtorej godziny statkiem. My nie mogliśmy się nim zabrać bo muzycy, którzy mieli wystąpić na koncercie spóźnili się, pozostała nam wiec "motorówka". Właśnie dobiła do brzegu, na którym staliśmy w wodzie po kolana I właściciel zaczął wyrzucać z niej świnie, które jak to po podróży tuż przy nas zaczęły załatwiać swoje potrzeby. Czym prędzej wskoczyliśmy więc do lodki, w której nie było żadnych siedzeń więc trzeba było siadać na brzegu zapierając się przy tym solidnie żeby z niej nie wypaść. Po około 10-u minutach drogi majtek chwycił za kanister I próbował wlać benzynę do zbiornika. Niestety zarzucało nami tak że benzyna bryzgała na wszystkie strony, ci którzy siedzieli najbliżej musieli ocierać twarze o pochlapanych ubraniach nie wspomnę. Trochę cierpła mi skóra widząc obok mnie pasażera palącego papierosa, ale wtedy odwracałam wzrok na jednego z muzyków, który leżał kompletnie zalany (w 2 sensach tego słowa) i co chwila jak ryba wypluwał wodę z ust nie przerywając przy tym głębokiego snu.

Na Katsepi wsiedliśmy do mini autobusu przystosowanego do piaszczystej drogi(80 kilometrów w 3,5 godziny). Mimo że wszyscy mieliśmy ubrania przemoczone a głowy wciąż kiwały się jak na łódce z wielka radością ruszyliśmy dalej. Autobus upakowany na maxa ale najważniejsze żeby każdy miał wolne ręce do klaskania. Muzyka i śpiew całą drogę. Ja podziwiałam krajobrazy; po obu stronach drogi tysiące palm(tak naprawdę to chyba nie palmy, ale nie potrafię opisać tych drzew, jak wrócę pokażę zdjęcia).

Dokończenie na następnej stronie...

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11