Chipsy w konfesjonale

Brak komentarzy: 0

Barbara Gruszka-Zych, zdjęcia Henryk Przondziono

publikacja 14.12.2009 10:16

Na Białorusi tylko w Brasławiu na Mszy można usłyszeć tam-tamy. A dzieci do spowiedzi przyciąga nie tylko "fajny" ks. Leszek, ale i chipsy.

– Bo Kościół na Białorusi jeszcze nie przekroczył granicy radości – uważa Helena. – Sporo ludzi sądzi, że jeśli ktoś jest wesoły, śpiewa i śmieje się, to znaczy, że słabo wierzy. A oni stale się cieszą, także podczas przygotowania jasełek wystawianych u nich i dla wiernych w cerkwi.



Po jednej stronie drogi kościół katolicki, po drugiej cerkiew


Wielu występujących w nich parafian gra samych siebie. Brat Heleny to ks. Kazimierz Ryszkiewicz. Polskie tradycje i język przekazała im babcia Janina Mickiewicz. – Miała sześcioro dzieci i wszystkie od małego prowadziła do kościoła – opowiada Helena. – A mama Galina ma nas pięcioro i od niemowlęctwa też z nami chodziła na Msze.



W takich domach bez zezwolenia władz wypoczywają turyści


Kiedy Kazik miał cztery latka, został ministrantem. – Najpierw tylko nosiłem świeczki, bo wszyscy się bali się, że jestem za mały – pamięta. – Potem zaczęło się chodzenie w procesjach, noszenie chorągwi, czytanie Mszału, służenie do Mszy. – Każdy chłopak chciał być ministrantem – opowiada. Od 1993 do 1997 r. kadra ministrancka liczyła 50 osób – od 4 do 40 lat. Do dziś, dojrzali mężczyźni nie wstydzą się służyć do Mszy.
oceń artykuł Pobieranie..