Daję własną twarz

To miał być tekst o prewencji raka piersi. A jest o miłości. – Zakochałem się w Kasi trzy razy: kiedy miała długie włosy, gdy jej wypadły i kiedy założyła perukę – mówi Krzysztof Stachowicz.

Choć z Katarzyną i Krzysztofem Stachowiczami spotykam się osobno, opowiadają o wydarzeniach z ostatnich kilku lat jednym głosem. W listopadzie 2016 r. Katarzyna dowiedziała się, że ma raka piersi. W lipcu zeszłego roku poddała się prewencyjnej mastektomii, a dwa miesiące temu – zabiegowi usunięcia jajowodów. Kiedy pytam Krzysztofa, co może powiedzieć o miłości, rozlega się dzwonek jego telefonu. – To Kasia – wyjaśnia. – Ten telefon to odpowiedź na pani pytanie. Miłość ma imię mojej żony.

Koleżanka

– W 2006 r. dowiedziałam się, że jestem nosicielką mutacji genu BRCA1, który w 60–90 procentach daje predyspozycje do zachorowania na raka piersi, a w 40–60 procentach na raka jajnika – opowiada Katarzyna. – Każda z nas ma ten gen, tylko nie u każdej jest zmutowany.

Zrobiła sobie badania pod tym kątem, bo dwie kobiety w jej rodzinie zachorowały na raka piersi. U jej siostry wykryto nowotwór, kiedy miała 32 lata, a siostra ojca zmarła w wyniku tej choroby w wieku 44 lat. Informację o prawdopodobieństwie zachorowania usłyszała, kiedy była w ciąży z córką Nadią. Planowali jeszcze jedno dziecko, dlatego nie zdecydowała się na profilaktyczny zabieg usunięcia piersi i jajników. Za to dwa razy do roku jeździła do Instytutu Onkologii w Gliwicach, żeby dokładnie się przebadać. Kiedy w 2014 r. urodziła Jasia, postanowiła poddać się profilaktycznej mastektomii. Planowała ją na styczeń 2017 r.

Katarzyna: – W sierpniu 2016 r. z powodu małej zmiany w piersi przeprowadzono mi biopsję gruboigłową i nic niepokojącego nie stwierdzono. W listopadzie, podczas ponownego badania, wykryto w zgrubieniu komórki nowotworowe. Na początku nowotwór nie był duży, miał 2 cm na 1 cm. W styczniu przed pierwszą chemią urósł do 4 cm. Lekarz mnie uprzedzał, że mój nowotwór, tzw. trójujemny, ma tendencję do szybkiego wzrostu.

Dla potrzeb chemioterapii założono jej tzw. port do żyły. – Mam go do dziś – pokazuje miejsce między barkiem a ramieniem ukryte pod białą bluzką. Chemioterapia w ośmiu cyklach trwała pół roku.

– Żona co jakiś czas musiała przebywać w szpitalu, z którego wracała wycieńczona – opowiada Krzysztof. – Każdy, kto przyjmował czerwoną chemię i chemię z karboplatyną, wie, jak to jest.

Katarzyna: – To dla kobiety bardzo trudne leczenie. Chemia z jednej strony wyniszcza, z drugiej leczy.

Doktor Marek Budner, od kikudziesięciu lat w Niemczech, który wykonał jej mastektomię, wyjaśnił to obrazowo: „Chemia to twoja koleżanka, którą niekoniecznie lubisz, ale możesz na nią liczyć”. – Już na początku terapii gwałtownie spadają wszystkie parametry krwi – mówi Katarzyna. – Przez trzy dni po wlewce byłam bez sił, dopadały mnie mdłości tysiąckrotnie większe niż w ciąży. W tamtym czasie wróciły do mnie smaki dzieciństwa. Lepiłam pierogi z jagodami, które uwielbiałam jako dziewczynka, żeby ich smakiem uśmierzyć palący ból dziury, w jaką zmienił się mój żołądek.

Do przetrwania tego wszystkiego motywowały ją widoczne rezultaty terapii. Po pierwszym cyklu chemii zmiana nowotworowa zmniejszyła się o pięćdziesiąt procent.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11