Kościół na zakręcie
Szymon HołowniaKościół w Polsce znajduje się na zakręcie; jeśli nie wyznaczy nowych perspektyw, jego podróż może skończyć się tragicznie. Należy porzucić mrzonki o „Kościele centralnym”, na rzecz budowania Kościoła lokalnego.
Mówiąc o miejscu, w jakim znajduje się dziś polski Kościół, najczęściej odwołuję się do metafory zakrętu. Zakręt to nie (jak wieszczą niektórzy) koniec świata. Jeśli wejdziemy weń mądrze, naszym oczom ukażą się zupełnie nowe perspektywy. Jeśli jednak będziemy (jak chcą inni) nadal jechać tak jak dotąd, nie wyznaczymy strategii, nie zmienimy biegu czy prędkości – nasza podróż skończy się tragicznie.
Jak dotrzeć z prawdą?Polski Kościół zaczyna dziś podlegać procesom, o których wszyscy najpierw mówili, że przyjdą, a później – patrząc na wciąż trzymający się poziom frekwencji w świątyniach – cieszyli się, że – o cudzie – nie przychodzą. Przyszły, nie było innej możliwości. Nasze kościoły wciąż jeszcze są wypełnione, ale patrząc na wskaźniki dotyczące postaw życiowych rodaków, na ich wiedzę religijną, nie można mieć wątpliwości, że spora część konarów tego dębu przeżarta jest próchnicą i przy najbliższym zrywie wiatru (sporze o in vitro, aborcję czy rolę Kościoła w przestrzeni publicznej) będą one odpadać.
Większość Polaków nie ma pojęcia, jak brzmią imiona czterech Ewangelistów, 70 proc. ma w kluczowej sprawie, jaką jest stosunek do ludzkiego życia (powoływanego in vitro), zdanie inne niż oficjalne nauczanie Kościoła. Nieodmiennie wzruszają mnie tezy ludzi, głoszących, że co tam wiedza religijna, co tam postawy, najważniejsze, żeby wiara przetrwała w sercach ludu. To już nie te czasy, dziś to już niemożliwe. Dziś, jeśli nasz Kościół ma dotrwać do powtórnego przyjścia swojego Założyciela, musi umieć mówić do serc, do umysłów i do emocji swoich wiernych. A kluczową sprawą będzie ułożenie tego we właściwym porządku.
Gdyby uczciwie poszukać, można by dziś znaleźć w polskim Kościele wiele problemów. Wciąż skostniały (albo przeciwnie: infantylno-kumpelski) język komunikacji z wiernymi, brak opartego na realnych pytaniach ludzi programu duszpasterskiego (bo w tej chwili obfitujemy w zalew przemądrych odpowiedzi na pytania, których nikt sobie nie stawia), bierność świeckich, zaskakująca miejscami polityka personalna, rysujący się coraz wyraźniej kryzys tożsamości u coraz większej liczby duchownych, brak odpowiedzi na pytanie: kim dla współczesnego katolika jest dziś jego duszpasterz albo jego diecezjalny biskup (choć akurat kilka ostatnich biskupich nominacji pozwala obudzić nadzieję). To wszystko jednak to techniczne komentarze do pytania, które pada chyba zbyt rzadko: jak dotrzeć do współczesnych Polaków z prawdą o Jezusie Chrystusie?
Kościół przygotowany retorycznie i organizacyjnie do odparcia nawały liberalizmu, surmy wyczyszczone, by zagrać do boju w obronie wiary, plecaki pełne argumentów, którymi można by zarzucić tych, co widzą świat inaczej – to wszystko psu na budę, jeśli ludzie w tym kraju nie zaczną odzyskiwać wiary w obecnego w Kościele Boga, którą to wiarę w tempie przyspieszonym zdają się dziś tracić. Eliksir przeżycia polskiego Kościoła składa się dziś z dwóch składników: świadectwa i katechezy. To świetnie, jeśli proboszcz, biskup, katolicki publicysta czy działacz umie w czasie debaty stawić czoła Joannie Senyszyn. Chwała mu, otucha tym, którzy myślą podobnie. Nie tak jednak nawraca się myślący inaczej świat. Polskiemu Kościołowi potrzebni są dziś proboszcz, biskup i katolicki publicysta, na których patrząc, ludzie z innych światów będą mówili: skąd oni mają tę siłę, ten uśmiech, tę pewność, to dobro, też chcemy tak żyć.
Potrzeba nowej świadomości wspólnotyPolski Kościół, który łacno pójść może teraz drogą wielkich, kuszących, świetnie przygotowanych marketingowo projektów, musi pamiętać, że nawet na najbardziej ekskluzywnym stoisku z duszpasterskimi produktami nie da się mieszkać. Potrzebne jest obudzenie na nowo w ludzkiej świadomości pojęć takich jak parafia czy diecezja (z których pierwsze jest dziś wśród młodych ludzi synonimem „paździerza”, a drugie – niezrozumiałej biurokracji o niejasnej przydatności i tajemnej strukturze).
Tylko tam, we wspólnotach ludzi, którzy znają siebie, swoje potrzeby i kłopoty, można sensownie zmagać się z sytuacjami takimi jak sprawa Alicji Tysiąc (bicie piany na szczeblu centralnym niewiele tu zmieni). Tylko tam jest szansa na realne i dobre spotkanie Kościoła instytucjonalnego z człowiekiem, słuchanie i mówienie (zamiast preferowanej komunikacji jednokierunkowej: biskupi sobie, ludzie sobie). Tylko tam mają szansę urodzić się zdrowe, sensowne powołania.
To kuszące, pobiec dziś tam, gdzie światła i kamery, rzucić się lewicowym lwom na pożarcie, upuścić w jakiejś retorycznej potyczce męczeńską krew. Jeśli jednak nie porzucimy mrzonek o „Kościele centralnym”, na rzecz mniej spektakularnego budowania Kościoła lokalnego, kiedyś odpowiemy przed Bogiem nie tylko za siebie, ale i za tych wszystkich, którym nie pokazaliśmy drogi do prawdziwego Boga.
* Szymon Hołownia jest dyrektorem programowym kanału religia.tv, publicystą „Newsweek Polska”.