Do kapłaństwa - które też jest związkiem na śmierć i życie Dwojga, tyle że tu akurat jedna ze stron jest absolutnie doskonała - przygotowuje się kandydatów 6 lat. Można by rzec - 6 lat narzeczeństwa. Trudnego - bo nikt mi nie powie, że formacja seminaryjna jest lekka, łatwa i przyjemna. Do małżeństwa - jakieś pożal się Boże nauki (ile ich jest? 10 spotkań raz na tydzień?), w których w dodatku może brać udział tylko jedno z narzeczonych. To ja się grzecznie pytam: JAK lud wierny ma traktować małżeństwo poważnie? I jak się dziwić powszechnemu przekonaniu, że powołanie kapłańskie to w ogóle szczyt mistycyzmu jest, uderzmy przed nim czołem i w ogóle, a małżeństwo to jest dla tych, których Pan Bóg sobie, niestety, nie wybrał, bo nie byli wystarczająco dobrzy...?