Misja: Reewangelizacja

GN 35/2011 Warszawa

publikacja 18.09.2011 06:30

O ciężkim kawałku chleba, woreczkach z lawendą i ewangelizacji mimo wszystko z Teresą Falkowską, która 30 sierpnia odebrała dyplom jubileuszowy za 20 lat pracy, rozmawia Agata Ślusarczyk.

Misja: Reewangelizacja Agata Ślusarczyk/ GN Droga krzyżowa Jerzego Dudy-Gracza, którą Teresa Falkowska powiesiła w sali katechetycznej, to również sposób na ewangelizację.

Agata Ślusarczyk: Dzwonek na koniec lekcji. Co Pani wtedy czuje?

Teresa Falkowska: – Często mam wrażenie, że nie osiągnęłam zamierzonego celu. Mimo mojego wysiłku młodzież nie zainteresowała się tematem lub ostro kontestowała naukę Kościoła. Więcej jest lekcji, które, patrząc po ludzku, nie udały się.

W stołecznym Zespole Szkół nr 59 uczy Pani już 20 lat. Był jakiś kryzys?

– Nie. Katecheza to trudny kawałek chleba – trzeba liczyć się z tym, że będą porażki, przykrości, ale mimo to trzeba trwać. Ja się nie załamuję, bo rolą katechety jest doprowadzić młodzież do spotkania z Jezusem, a kiedy to się stanie, tego nikt nie wie. Religia to nie matematyka, że po dodaniu dwóch cyfr od razu mamy wynik.

Wypracowała Pani własne metody docierania do młodzieży?

– Do współczesnej młodzieży trudno jest dotrzeć. Wierzy ona w świat wykreowany przez media. A ja różnymi metodami próbuję konfrontować go z Ewangelią. W liceum na przykład sprawdza się dyskusja na kontrowersyjne tematy, np. o in vitro czy współżyciu przed ślubem. Młodzi dużo wiedzą, więc dysputy niekiedy są naprawdę gorące. Na koniec zawsze przedstawiam stanowisko Kościoła. Wówczas od nowa próbują mnie zakrzyczeć. W końcu pytają, czy ja się z tym zgadzam. Czy ja tak żyję.

Świadczy Pani swoim życiem?

– Przy okazji dyskusji o eutanazji opowiedziałam im o swojej mamie. Staruszka zmarła w wieku 95 lat, a ja przez ostatnie 8 lat życia opiekowałam się nią. Nikt w mojej rodzinie nie traktował tego jako ciężar czy zło konieczne. Nawet znajomi trójki moich dzieci przychodzili pomagać. Babcia była dla nich kimś ważnym. A kiedy zasłabła, zaczęła krzyczeć: „Czy ja jeszcze żyję?!”. Bo nikt nie chce umierać. Eutanazja to krzyk rozpaczy.

Przyjęli tę argumentację?

– „Po co się męczyć?” – usłyszałam. Młodzież będąc w grupie rzadko zmienia poglądy. Poza tym nigdy nie wiadomo, kiedy ta historia wyda owoc. Ci, którzy naprawdę szukają odpowiedzi, ujawniają się dopiero na przerwach lub dyżurach. Przychodzą i dopytują. Najczęściej o swoje życie, bo jak na przykład przyjąć prawdę o nierozerwalności małżeństwa, kiedy rodzice właśnie się rozwodzą. Na rozmowę przychodzą też uczniowie, którzy zamiast na religię chodzą na etykę. Chcą ze mną skonfrontować to, czego się tam uczą. Czasami na przerwie sama ich zagadnę.

To nieustanna ewangelizacja

– Raczej reewangelizacja. Młodzież wie, że Bóg jest dobry i miłosierny, ale jej wiara zatrzymała się na etapie Pierwszej Komunii św. W zasadzie od początku trzeba im ukazywać Chrystusa i drogę do Niego. Głównie przez lekturę Pisma Świętego, którego w wielu domach dziś nie ma.

Katecheta nie jest samotną wyspą. Jak ważne dla jego misji jest środowisko szkolne?

– Poparcie dyrektora jest niezastąpione. W szkole jestem traktowana jak równoprawny nauczyciel – uczestniczę w nauczycielskich odprawach, moja praca jest nagradzana, a ostatnio przybyły mi nowe obowiązki – zostałam koordynatorem projektów. Dobrze współpracuje mi się również z innymi nauczycielami. Ale zespół nauczycielski nie od razu się zintegrował. Potrzebny był pewien impuls. Kiedy przyszłam do szkoły, razem z księdzem katechetą zorganizowaliśmy wigilię z upominkami. Rok później dla każdego własnoręcznie uszyłam woreczki z lawendą, do których dołączyłam ciekawą sentencję. Teraz spotkanie przy opłatku i prezenty to tradycja, a młodzież i niektórzy nauczyciele chętnie włączają się w przygotowania. Poczęstunek organizuje pani dyrektor. Innym katechetom podaję sprawdzoną receptę: nie żądaj, ale najpierw sam zrób coś dla szkolnej społeczności.

Co jest radością katechety?

– Cieszę się, gdy młodzież sama dochodzi do prawdy. I ją przyjmuje. Na przykład podczas omawiania encykliki dotyczącej pracy ludzkiej licealiści odkryli, że Kościół odgrywa ogromną rolę w życiu gospodarczym – wskazuje, że człowiek ma być podmiotem, a nie przedmiotem pracy. Na inne owoce trzeba będzie poczekać dłużej.