(Nie)zwykłe siostry

GN wydanie piekarskie

publikacja 05.09.2011 06:30

Zakonnice w przebraniu? Nie. Pielęgniarka, malarka i ginekolog w habitach.

(Nie)zwykłe siostry   Foto: Ks. Roman Chromy/ GN S. Stefania, Jadwiżanka. Pielęgniarka w szpitalu Zakonu Bonifratrów pw. Aniołów Stróżów w Katowicach

Pielęgniarstwem zaraziłam się już w nowicjacie od moich sióstr pracujących z chorymi. Wybrałam szkołę pielęgniarską w Opolu. Pamiętam praktyki w dziecięcym szpitalu onkologicznym. Po nocach płakałam.

W szpitalu służę ludziom, a przez to Bogu. Tworzę wspólnotę z personelem medycznym, który przyjął mnie serdecznie. Jak chorzy postrzegają zakonnicę pielęgniarkę? Wiele zależy od osobowości pacjentów. Nie zawsze jestem do dyspozycji pacjenta na każde jego zawołanie. To jest trudne. Bo leki muszę podać wszystkim na godzinę. Reanimując pacjenta, ratując jego życie, zostawiamy na jakiś czas innych chorych. Samą tacę z lekami dla 60 pacjentów dyżurująca pielęgniarka rozkłada 1,5 godziny. Nie może się pomylić.

W szpitalu dużo się nauczyłam. Codziennie jest coś nowego. Z pracy czasami wracam wykończona fizycznie, ale zadowolona. Myślę, że pielęgniarstwo nie wymaga tylko predyspozycji fizycznych i psychicznych, ale również duchowych. Dlatego jako kobieta, siostra zakonna i pielęgniarka pamiętam, że w cierpiącym człowieku jest Chrystus.

Przebywanie z chorymi, umierającymi stało się moim drugim życiem. Wprowadzeniem do modlitwy i refleksji o przemijaniu. Pacjenci uczą mnie cierpliwości, pokory i zawierzenia Bogu w chorobie. A także przezwyciężania lęków w niebezpieczeństwie śmierci. Pamiętam o nich w modlitwie. Ostatnio mieliśmy na oddziale obłożnie chorą babcię, która niedowidziała i niedosłyszała. Ale miała w sobie tyle cierpliwości. Za okazaną pomoc zawsze nam dziękowała.

(Nie)zwykłe siostry   Z archiwum Karmelitanek Bosych S. Michaela od Boga Wszechmogącego, karmelitanka bosa. Z wykształcenia technik melioracji wodnej, z zamiłowania malarka

Malarstwo zawsze było dla mnie najważniejsze. Rodzina nie zgadzała się jednak na moją naukę w liceum plastycznym. Uważali, że nie utrzymam się ze sztuki. Na szczęście część profesorów ASP poznała moje prace. Postanowili, że będą mnie prowadzić indywidualnie. Doradzili, żebym kopiowała dzieła najwybitniejszych artystów. Nauczyłam się laserunku, czyli XVI–wiecznej techniki malarskiej, polegającej na nakładaniu na siebie cieniutkich warstw kolorów. To sprawia, że obraz wydaje się trójwymiarowy.

Bóg czuwał nade mną, choć wtedy byłam od Niego jeszcze daleko. Kilkaset moich obrazów znalazło nabywców z całego świata. Spotkałam konserwatora zabytków. Powiedział: „Pokażę ci, jak odnawia się freski”. Tak trafiłam do kaplicy św. Elżbiety we wrocławskiej katedrze. Wtedy jeszcze paliłam papierosy jak smok. Nawet pod sklepieniem kościoła.

Obserwowałam z góry, jak siostry pracowały w kościele, a księża odprawiali Msze św. Już wtedy Jezus mnie ewangelizował na tym rusztowaniu. Trafiłam do Odnowy w Duchu Świętym. Przestałam palić. Miałam nawet zdawać egzaminy konserwatorskie…

Przychodząc do klasztoru byłam przekonana, że nie będę już malować. Chciałam spotkać Boga. Ale cały warsztat zabrałam ze sobą. A w klasztorze nie pozwolono mi nie malować. W malarstwie staram się wypowiadać osobiste przeżycie Boga. Pisał o tym Jan Paweł II do artystów. Prosił nas, byśmy do kościołów wprowadzali sztukę na najwyższym poziomie. Bóg nie zagrzebuje talentów.

(Nie)zwykłe siostry   Foto: Dominik Gajda/ GN S. Augustyna, boromeuszka. Lekarz ginekolog-położnik w szpitalu w Rydułtowach

Medycynę skończyłam w zakonie. Byłam po liceum medycznym i pracowałam w szpitalu. Przełożeni postanowili wysłać mnie na studia do Rzymu. Pamiętam, jak bardzo się bałam i pytałam Boga, czy to na pewno Jego plan na moje życie i powołanie. Studia były w systemie dziennym, koledzy na roku o 15 lat ode mnie młodsi! Musiałam na nowo odnaleźć się w świecie, który, wydawało mi się, na zawsze opuściłam, wchodząc w dorosłość. Po studiach i specjalizacji z ginekologii wróciłam do Polski, a tu okazało się, że lekarz-zakonnica budzi jednak pewien dystans w środowisku medycznym i ma małe szanse na zatrudnienie. Po miesiącach poszukiwań pracy przyjął mnie szef szpitala w Rydułtowach. Dla pacjentek mój habit nie stanowi z reguły problemu. Niekiedy są zaskoczone, szczególnie gdy przychodzą po środki antykoncepcyjne lub tabletkę „po stosunku”. Czasem się oburzają, gdy odmawiam wypisania recepty. Są jednak takie, które słuchają, gdy mówię o szkodliwości antykoncepcji, zasadach naturalnego planowania rodziny, i chcą je poznać.

Cieszę się, kiedy przychodzą do mnie pacjentki, a ja mogę im pomóc. Czuję wdzięczność matek, gdy podczas odbierania porodu, modlę się za nie i za ich rodzące się dziecko. W 2008 r. ukończyłam kurs naprotechnologii. Jest ona dla mnie dowodem, że naturalne metody rozpoznawania płodności nie są żadnym ciemnogrodem, ale mają mocne podstawy naukowe, a dla budowania więzi małżeńskiej, dla zdrowia kobiety – rozumianego kompleksowo jako fizyczne, emocjonalne, duchowe – stanowią niezwykłe dobro.