Ostatni telefon kapelana

ks. Sławomir Czalej

GN 35/2011 |

publikacja 01.09.2011 00:15

– Ksiądz Leon Bemke zadzwonił najprawdopodobniej 31 sierpnia. Prosił, żeby przygotować mu pokój. Postanowił zostać na Westerplatte wraz z załogą – mówi dr Andrzej Drzycimski, historyk i dziennikarz, znawca najnowszych dziejów Pomorza Gdańskiego

Ostatni telefon kapelana ks. Sławomir Czalej/GN Dzięki pasji Andrzeja Drzycimskiego światło dzienne ujrzały kolejne tajemnice Wojskowej Składnicy Tranzytowej

Ostatnie godziny pokoju w Wojskowej Składnicy Tranzytowej, na słynnym Westerplatte, stanowią wciąż białą plamę w najnowszej historii Polski. Ale nie tylko one. Placówkę kojarzy się powszechnie z siedmiodniową bohaterską obroną. Tymczasem od 18 stycznia 1926 r. do końca sierpnia 1939 r. służyło tu i pracowało prawie 2 tys. osób – żołnierzy i pracowników cywilnych. Wielkim problemem składnicy wojskowej były wówczas nie tylko izolacja i niechęć niemieckojęzycznej ludności Gdańska. Także brak stałego kapelana.

Zapomniany garnizon

Westerplatte zawsze miało pecha do kapelanów. W dokumentach Ministerstwa Spraw Wojskowych nie zachowała się żadna wzmianka o opiece duszpasterskiej nad załogą składnicy. – Kapelana zapewniały formalnie okręgi korpusów.

 

Wszystko wskazuje jednak na to, że dla garnizonu Westerplatte i garnizonu obejmującego Wolne Miasto Gdańsk takiego etatu nie przewidziano – podkreśla Drzycimski. Chociaż pierwsza załoga wartownicza dotarła na placówkę z VIII Okręgu Korpusu w Toruniu, to jednak przybyła na teren podległy Dowództwu Floty i ono właśnie miało zapewnić zarówno lekarza, jak i kapelana. Tymczasem samo dowództwo było wówczas w powijakach i miało tylko jednego kapelana: późniejszego błogosławionego, ks. Władysława Miegonia. A ten, obciążony nadmiernie pracą, po prostu nie dawał rady.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.