Eksplozja chrztu

ks. Zbigniew Niemirski; GN 19/2011 Radom

publikacja 14.06.2011 06:30

W sakramencie kryje się energia większa niż bomba jądrowa. I chodzi o to, by ją wyzwolić i nią żyć.

Eksplozja chrztu Ks. Zbigniew Niemirski /GN Dbałość o piękno każdego detalu liturgii to istotny element w formacji neokatechumenalnej.

Najstarsza wspólnota neokatechumenalna naszej diecezji zakończyła formację. Jej najstarsi członkowie są razem na Drodze od 32 lat. A zaczęło się od indywidualnych tęsknot, poszukiwań i cierpień.

Bożena, Janek i Teresa

Spotkaliśmy się w radomskim seminarium. Gmach nie jest im obcy, bo tu trzy razy w roku mają katechezy rozpoczynające Adwent, Wielki Post i obchód Paschy.

Nigdy nie byli daleko od Kościoła, choć bywało, że widzieli go bardziej jako instytucję niż żywą wspólnotę, za którą też powinni brać odpowiedzialność. Bożena i Teresa włączały się w prace Duszpasterstwa Akademickiego. Pierwsza w Lublinie, druga w Radomiu. Janek odbywał studia rolnicze. Już jako absolwenci, z dyplomami, stawiali pierwsze kroki w karierze zawodowej. Bożena Schönthaler jeszcze w Lublinie zetknęła się ze wspólnotą neokatechumenalną.

– Koleżanka zaprosiła mnie na rekolekcje – były to katechezy neokatechumenalne. Potem przez kilka ostatnich miesięcy pobytu na studiach włączyłam się w życie wspólnoty. Wróciłam do Radomia i tu dzieliłam się tym doświadczeniem z wieloma osobami. Rozmawiałam także z Teresą. Czułam, że jej dynamizm i operatywność mogą tu wiele zdziałać – wspomina pani Bożena.

Teresa Niewiarowska, inżynier chemik, pracując w zawodzie, usłyszała w radomskiej farze o możliwości wzięcia udziału w kursie katechetycznym. – Nie wiem czemu, ale uświadomiłam sobie, że to coś ważnego dla mnie. Zapisałam się – opowiada. Wykłady na kursie prowadził ks. Lucjan Wojciechowski, dogmatyk, a zarazem nowo mianowany proboszcz w parafii św. Teresy na osiedlu Borki. To jego, po egzaminie, Teresa zapytała, czy nie zgodziłby się na katechezy neokatechumenalne. A potem wszystko ruszyło. Z Lublina przyjechali katechiści. Po wstępnych rozmowach od Wielkiego Postu w kościele zaczęły się katechezy.

 – Byłem po studiach. Wszystko we mnie i wokół mnie było frustrujące. Życie płynęło i nie wiedziałem, co z sobą zrobić. Wtedy usłyszałem w Warszawie, że do parafii przyjeżdżają ludzie, głoszą słowo Boże, a życie tych, którzy słuchają, zmienia się. Zacząłem szukać. I wtedy ks. Czesław Jeromin, proboszcz z Kuczek, podpowiedział mi, że coś dzieje się na Borkach… – wspomina Jan Schönthaler. – Po cyklu katechez była pierwsza konwiwencja, a więc wspólny formacyjny wyjazd, od piątku wieczór do niedzieli. I wreszcie zawiązanie wspólnoty. To było 6 maja 1979 r. Było nas ponad 20 osób – dodaje pani Teresa.

Kotwica nadziei

Od liturgii paschalnej w Wielką Sobotę rozpoczęli wielkie, radosne świętowanie. Na celebrację zakładają białe szaty, tak jak to robili pierwsi chrześcijanie, gdy kończyli formację katechumenalną. Będą tak świętować każdego dnia aż do uroczystości Zesłania Ducha Świętego. Wyjątkowym momentem było zapisanie ich imion w Biblii. – Zapisywanie imienia w Biblii jest bardzo poważnym rytem, bo mówi, że jesteśmy pod opieką Chrystusa i jego Kościoła – wyjaśnia Jacek Wojutyński. – Świadomość ukończenia formacji bardzo ożywiła naszą wspólnotę. Uświadomiliśmy sobie, że otrzymując tyle od Boga i Kościoła, jesteśmy przynagleni, by jeszcze więcej z siebie dawać – dodaje pan Jan.

Patrząc w minione lata, szukają jakiegoś elementu wspólnego, czegoś, co ich cementuje. – Nie jest to status społeczny, bo ten wygląda różnie. Nie jest to wykształcenie, bo mamy we wspólnocie pracowników akademickich, doktora informatyki, lekarzy, bibliotekarzy, psychologów, pracowników fizycznych, urzędników. A było i tak, że jedna z naszych sióstr na początku nie potrafiła ani czytać, ani pisać – wspominają moi rozmówcy i dodają: – Odkrywamy, że jedynym fundamentem, który nas naprawdę łączy, jest Chrystus. To na nim zawiesiliśmy się, jak na kotwicy nadziei. Z tej pierwszej wspólnoty do dziś na Drodze pozostało sześć osób. – Wielu zmarło. Inni się wykruszyli – wyjaśniają. Wraz z mijającym czasem złączyli się z dwiema młodszymi wspólnotami i razem odbywali poszczególne etapy formacji. Czekali, aż ci nadgonią. Bo na Drodze jest jak na górskim szlaku – silniejsi wspomagają słabszych.

Kruche naczynia

To określenie św. Pawła, którym Apostoł Narodów opisywał dzieło apostolatu, co rusz wraca w naszej rozmowie. Czują się nimi, mówiąc o tym, co ich całych pochłania i co przemieniło ich życie. W 1993 r. Teresa Niewiarowska awansowała. Została ważnym urzędnikiem w Urzędzie Wojewódzkim w Radomiu. Ale wtedy też odkryła w sobie powołanie do bycia wędrowną katechistką. Tę decyzję zaaprobowali odpowiedzialni za Drogę w Polsce. Rzuciła pracę i Radom. Najpierw posługiwała w diecezji opolskiej i gliwickiej, a od 2002 r. ewangelizuje na Warmii.

– Chrzest, który czyni mnie nowym stworzeniem, sprawia, że żyję w inny sposób, niż planowałam. I dzieje się tak nie z powodu moich zasług, bo jestem kruchym naczyniem, które może wypełniać Duch Święty. Bóg mnie kocha za darmo, gratis. Jeśli mam wybór życia szczęśliwego, to bez sensu być człowiekiem, który tylko szemrze i utyskuje – mówi. Jan Schönthaler, doradca rolniczy, od ponad 20 lat jest katechistą.

To posługa, która przekracza ramy wspólnoty. Katechiści głoszą słowo Boże, inicjując możliwość powstania nowej wspólnoty. Razem z żoną Bożeną katechizował w wielu radomskich parafiach, a także w Świerżach, Skarżysku i Starachowicach. W tym ostatnim mieście Jan jest odpowiedzialny za wspólnoty. Ponadto w Radomiu jest głównym odpowiedzialnym Drogi. To na nim spoczywa organizowanie spotkań wszystkich wspólnot. Spośród czwórki ich dzieci syn Janek, będąc na Drodze, wstąpił do wyższego seminarium duchownego i jest alumnem w Bonn. – Kościół stał się miejscem naszego życia, a nie tylko instytucją. Czujemy się odpowiedzialni za Kościół – mówi.

Bożena Schönthaler pracuje jako psycholog w szpitalu w Krychnowicach. W ich wspólnocie, i to za namową córki, od początku jest jej ojciec Władysław Pogodziński. Liczy dziś 92 lata i jest seniorem wspólnoty. – To tata pewnego dnia zaproponował mojemu młodszemu bratu, by wziął udział w katechezach neokatechumenalnych na osiedlu Gołębiów. Robert posłuchał i do dziś jest na Drodze – wspomina Bożena.

Czas kończyć naszą rozmowę. Pytam o to, co gdzieś wraca, gdy mowa o neokatechumenacie: czy jest to droga dla wszystkich? – Jestem pewna, że jest to droga dla każdego, bo katechumenat pochrzcielny dotyka sakramentu chrztu świętego – mówi Teresa. – Ten sakrament ma wewnątrz taką energię, która jest większa niż jakaś bomba jądrowa. I tę energię w nas, kruchych naczyniach, trzeba wyzwolić, abyśmy byli naprawdę szczęśliwi oraz aby świat miał szansę uwierzyć. Droga Neokatechumenalna jest narzędziem, które wywołuje eksplozję tej energii. Gdy słyszę wracający echem obraz kruchych naczyń, gdzieś przypomina mi się wers poety o nas, kruchych naczyniach, które codziennie leczy dobra ręka Pana.