Ma swoje sposoby

GN 14/2011 Świdnica

publikacja 23.05.2011 06:26

O tym, czego zazdroszczą Hindusi katolikom i komu zależy na prześladowaniu chrześcijan, mówi s. Bogusława Woźniak RMI.

Ma swoje sposoby ks. Roman Tomaszczuk/ GN – Indyjskie wyroby z drewna sandałowego są bardzo popularne w świecie – mówi s. Bogusława.

Ks. Roman Tomaszczuk: Mała rodzinna wieś nie jest chyba idealnym miejscem, w którym może rodzić się powołanie misyjne?

S. Bogusława Woźniak RMI: – Moje powołanie klaretyńskie zrodziło się na pielgrzymce z Wrocławia na Jasną Górę. Zapisałam się do grupy prowadzonej przez ojców klaretynów, w której były także duchowe córki naszego założyciela, św. Antoniego Marii Klareta. Jednak o misjach marzyłam od dzieciństwa, ale nie dlatego, że tak wiele się o nich mówiło w moim otoczeniu. Wprost przeciwnie. Tego tematu nie było. Jednak Pan Bóg ma swoje sposoby. Posłużył się książką „Kamienne tablice” Wojciecha Żukrowskiego. Akcja tej powieści politycznej z elementami romansu rozgrywa się w New Delhi. Tak poznałam Indie. Tak mnie one zafascynowały.

Nie wystarczyło zatem po prostu pojechać na wycieczkę nad Ganges?

– Gdy już odczytałam swoje powołanie, natychmiast zrodziło się pragnienie, by zrealizować je w takich warunkach i w takim świecie, w którym tego, co ja powinnam zrobić, nie może zrobić nikt inny. Indie nadają się do tego idealnie. Przygotowaniem do tej misji były także moje studia pielęgniarskie i praktyka w szpitalu.

I co, zaraz po profesji wieczystej do Indii?

– Kiedy wstępowałam do zgromadzenia, nie miałyśmy żadnego domu w Indiach. Pierwsze 10 lat zakonnego życia to kolejno: formacja we Włoszech, studia na ATK w Warszawie i praca katechetyczna w liceum. Byłam też mistrzynią nowicjatu i pełniłam posługę przy kapelanie lotniska Okęcie. Wreszcie doczekałam się telefonu od przełożonej, która zapytała, czy zgadzam się na wyjazd do Indii. Do placówki, którą otworzyłyśmy tam cztery lata wcześniej. I tak pracuję tam już 10 lat.

Masa hinduistów, muzułmanów, Sichów i garstka katolików… chyba się tam nudzicie?

– Mamy dwie placówki. Najpierw pracowałam w południowym stanie Karnataka w mieście Mysore, gdzie znajduje się nasz dom formacyjny. Tam, niedaleko klasztoru, zaczynają się slumsy. Ich mieszkańcy przychodzą do nas po wszystko, co potrzebne do minimum egzystencji. A biednych nie pyta się o wyznanie, tylko daje im się miskę ryżu, lekarstwa czy pieniądze na książki dla dzieci. Hindusi są bardzo gościnni, więc odwiedzając slumsy, przenosimy się w zupełnie inny świat: domy sklecone z cegieł, blachy, plastiku czy puszek. Brak prądu i bieżącej wody. Warunki socjalne wręcz tragiczne. I to jest cały ich świat. Ludzie rodzą się na klepiskach swoich domów, tam żyją przeciętnie 40 lat i na tych klepiskach umierają, wyniszczeni przez choroby, brak higieny i niedożywienie.

Dobrze zrozumiałem: siostry zajmują się tam dziełami charytatywnymi… a co z ewangelizacją?

– W Indiach obowiązuje urzędowy zakaz nawracania. Oficjalnie jesteśmy tam tylko dla tych, którzy są już katolikami. Zdarzają się zmiany religii, ale nie jest to częste, ponieważ naraża takiego człowieka na poważne konsekwencje rodzinne i społeczne. Chrześcijanie są bowiem traktowani jako ludzie gorszej kategorii i tam, gdzie tylko można, daje im się do zrozumienia, że ich wiara jest przeszkodą w awansie społecznym, w kontaktach handlowych czy w karierze zawodowej. Z drugiej strony chrześcijanie to ludzie lepiej wykształceni, żyjący często na wyższym poziomie cywilizacyjnym, wspierający się nawzajem. Wynika to z bardzo głębokiej wiary. Bo jak się za coś naprawdę dużo zapłaci (w sensie wyrzeczenia i ofiary), wówczas się to naprawdę ceni. I to budzi szacunek u wyznawców innych religii, tych, którzy mieli okazję doświadczyć naszego serca.

Szacunek, mówi Siostra. To skąd alarmy o prześladowaniach?

– Indie to ogromny i bardzo różnorodny kraj. Nam, Polakom, nie jest łatwo to zrozumieć, bo żyjemy w jednolitym cywilizacyjnie, kulturowo i religijnie państwie. Różnorodność Indii jest ich bogactwem i smakiem, ale też przekleństwem i nieszczęściem. Prześladowania pojawiają się tam, gdzie rządzą hinduscy fundamentaliści. Ich partia wywołując konflikty na tle religijnym, chce kosztem mniejszości religijnych pokazać, że broni Hindusów, że jest po ich stronie, że o nich dba. Chce się wykazać. Potwierdzeniem tej opinii może być fakt, że zamieszki w Orisie wybuchły tuż przed wyborami parlamentarnymi. Były to zatem rozgrywki polityczne, a nie rzeczywisty konflikt społeczny.

Jeśli polityka jest iskrą, to skąd się biorą drwa ogniska prześladowań?

– Wspomniałam już o tym, że chrześcijanie reprezentują wyższy poziom cywilizacyjny. Kościół wspiera edukację, uświadamia rodziny, pomaga odnaleźć się w świecie. Przede wszystkim znosi kastowość, która choć oficjalnie zakazana, zwyczajowo jest kultywowana przez Hindusów bardzo mocno. To budzi zazdrość wśród biedoty, którą się nikt nie zajmuje, bo choć pomoc społeczna jest w Indiach dobrze rozwinięta, to korupcja i defraudacje niweczą wysiłki państwa. Tak więc fundamentaliści żerują na pozornym konflikcie interesów hinduistów i wyznawców innych religii.

Nie boi się Siostra wracać do Indii?

– Obecnie mieszkam w Buti Bori, gdzie współpracuję z naszymi braćmi klaretynkami w prowadzeniu szkoły. Tam, gdzie pracuję, jest spokojnie. Ostatnio zamordowano wprawdzie księdza, ale na tle rabunkowym, co zdarza się także w katolickiej Polsce. Z drugiej strony proszę pamiętać, że chrześcijanie z Indii szczycą się tym, że założycielem ich Kościoła był sam św. Tomasz Apostoł. Więc Ewangelia jest tam głoszona od dwóch tysięcy lat. A prześladowania? No cóż, tak jak zawsze, ziarno rzucone w glebę zroszoną krwią męczenników wydaje zaskakująco obfity plon. Dlatego chcę tam być.

***

Siostra Bogusława Woźniak pochodzi z Woliborza w parafii Dzikowiec, jest siostrą Maryi Niepokalanej misjonarką klaretynką. Rozmowa odbyła się podczas niedawnej wizyty siostry w domu rodzinnym.