Pacjenci Jezusa

Karolina Pawłowska; GN 13/2011 Koszalin

publikacja 11.05.2011 06:24

Siostra Elwira Petrozzi, była zachwycona: – Jaki piękny dom! I tak samo zniszczony, jak oni. Będą się razem odnawiać! Miała rację. Przez dekadę restaurowały się i mury domu, i setki dusz jego mieszkańców.

Pacjenci Jezusa Karolina Pawłowska; GN Podczas spotkania członkowie wspólnoty zaprezentowali swoją inscenizację przypowieści o synu marnotrawnym.

Pierwszy polski Wieczernik (czyli Cenacolo), który pomaga osobom uzależnionym i ich rodzinom, powstał 10 lat temu, w Giezkowie nieopodal Koszalina.

Chrystoterapia

Na początku trudno było uwierzyć, że przedsięwzięcie ma jakiekolwiek szanse powodzenia. Tym bardziej że wspólnota nie korzysta z żadnych programów pomocowych czy dotacji unijnych. – W Giezkowie to rzeczywiście wyglądało tragicznie. Ściany bez tynku, klepisko zamiast podłogi, zapadnięty dach. Nie rokowało to wielkich nadziei, ale w uroczystość Zwiastowania odprawiliśmy pierwszą Eucharystię – przyznaje ze śmiechem ks. Wacław Grądalski. Jest opiekunem polskiej gałęzi Cenacolo i prezesem fundacji charytatywnej im. bp. Czesława Domina, która przekazała dom w Gienkowie na potrzeby wspólnoty. W Cenacolo nie ma tradycyjnej metody leczenia z uzależnień – nie stosuje się ani specjalistycznych terapii, ani leczenia farmakologicznego.

Zapytana o metody, s. Elwira Petrozzi, założycielka wspólnoty, niezmiennie rozkłada ręce i odpowiada: „Gesu guarisce” – Jezus leczy. I wkłada młodym ludziom w ręce różaniec. – Prowadzę sprawy sądowe chłopaków, a korespondencja urzędowa posługuje się ścisłym językiem, domaga się kodu choroby i opisu terapii, a ja nie mam pojęcia, co tam wpisać. Że doświadczyliśmy namacalnego cudu? – opowiada o fenomenie Cenacolo ks. Wacław. – Zajmujemy się więc porządkowaniem ludzkiego serca, a nie odwykiem. Kiedy serce jest czyste, nie ma potrzeby szukania namiastek szczęścia.

 – Kreowałem się na silnego, twardego faceta. A jestem słaby. Ale uczę się, jak być prawdziwy. Samo mówienie prawdy nie jest dla mnie czymś naturalnym. Zwłaszcza gdy powiedzenie prawdy może kosztować mnie utratę czegoś. Jeśli nie wejdę w dialog z Panem Bogiem, nigdy nie wybieram dobrze – przyznaje Marek. Od czterech lat uczy się we wspólnocie podstawowych rzeczy: zaufania, mówienia prawdy, życia bez narkotyków. – Nie wiem, co by było „gdyby”, wiem co „jest”. Fundamentalnym faktem jest to, że Bóg jest miłością – mówi.

Różaniec terapeutyczny

Głównym narzędziem terapeutycznym jest Różaniec. – Jest jak lina ratunkowa, już nie wypuszczę jej z rąk – zaznacza Piotrek, choć dodaje zaraz, że poza murami wspólnoty trudniej się mobilizować.

– Na zewnątrz nie wszyscy odmawiają Różaniec, adorują Jezusa, nie wszyscy mówią prawdę. Trudniej znaleźć czas na modlitwę, wyłączyć muzykę, telewizor, oderwać się od codziennych zajęć. Jest ciężko – opowiada. Od półtora roku pomaga mu w tym Dominika, dziewczyna, którą poznał dzięki wspólnocie. – Jeszcze we wspólnocie modliłem się o taką dziewczynę. Wierzącą, żyjącą modlitwą, która zna wspólnotę, ale sama nie miała problemów z narkotykami – opowiada Piotrek.

 

Siostra Elwira, która budowała wspólnotę sercem, od samego początku złożyła ją w ręce Maryi, a ta prowadzi uzależnionych do Jezusa. – Kolejnym elementem jest adoracja. Chłopaki nie muszą tego robić, ale często wstają o drugiej czy trzeciej w nocy i idą przed Najświętszy Sakrament. Dlaczego? Bo właśnie wtedy ich koledzy są na dyskotekach, gubią się w grzechu – opowiada ks. Wacek.

W Giezkowie, podobnie jak w innych domach wspólnoty, ich mieszkańcy wszystko robią sami. Odzież, jedzenie, materiały budowlane otrzymują od ludzi dobrej woli. Całkowicie zdają się na Opatrzność Bożą. – Opowiadali mi o cudownych interwencjach Boga w ich życiu, także w sytuacjach zupełnie prozaicznych, jak wtedy, gdy potrzeba było… papieru toaletowego i do domu przyjechał cały tir rolek papieru, jako odpowiedź na ich modlitwy. Pomyślałem sobie, że ja mam bardzo dużo do odrobienia, jeśli chodzi o zaufanie – wspomina bp Krzysztof Zadarko, który towarzyszy wspólnocie w diecezji od samego początku.

Tatuaże pod habitem

Do wspólnoty należą nie tylko uzależnieni, ale także ich rodziny. – Dziękuję Bogu za wszystko. Nawet za to, że mój brat jest uzależniony. Gdyby nie był narkomanem, nie poznałabym tak Boga – mówi Aneta Twardowska. Jej brat wciąż jeszcze zmaga się z uzależnieniami, ale ona już widzi cuda, które się dokonują w jej rodzinie. – Mój mąż nie wierzył, ani nie potrafił zrozumieć mojej wiary. Pewnego dnia zabrałam dzieci i odeszłam. Kiedy wróciłam, razem poszliśmy do kościoła. Przez te lata naszych kontaktów ze wspólnotą Bóg zdziałał wielkie rzeczy. Choćby to, że w końcu po 19 latach jesteśmy prawdziwym małżeństwem. O to też modlili się z nami chłopcy ze wspólnoty – opowiada. Dla niej spotkania, jak to w Koszalinie, to jak zjazdy wielkiej rodziny. Łączą ich wspólne zranienia, których doświadczyli przez narkotyki czy alkohol, ale także radości z każdego „zmartwychwstałego”.

– Za każdym z nas stoi jakaś dramatyczna historia, ale pamiętam chłopaka, na którego wołaliśmy Sarenka. Wiele razy upadał i to na samo dno, jego mama miała raka. Do wspólnoty wracał chyba z pięć razy. Do Giezkowa trafił w dramatycznym stanie. Wszyscy walczyliśmy o niego, modliliśmy się. Potem wysłali go do domu do Włoch. Kiedy po roku przyjechał załatwiać swoje sprawy, zobaczyliśmy człowieka zmartwychwstałego. Teraz już wyszedł ze wspólnoty, niedługo się żeni, radzi sobie. Z takich historii bardzo się cieszymy – mówi Aneta.

W ciągu 28 lat mury Wieczernika na całym świecie opuściły setki uzdrowionych z narkomanii, alkoholizmu, hazardu i innych uzależnień. Niektórzy założyli habity albo sutanny. – Ci księża, którzy są we wspólnocie, i zastęp kleryków to w dużej części byli narkomani i alkoholicy, jak ks. Iwan, który był dealerem we Frankfurcie. Historie, które opowiadają, są podobne do tych, które codziennie słyszymy od naszych chłopaków. Wśród sióstr misjonarek Zmartwychwstania są byłe prostytutki i narkomanki, które pod habitami mają tatuaże, znaki dawnego życia. Przemiana człowieka, której dokonuje Bóg, nie warunkuje się przeszłością, ranami. Opiera się na autentyzmie spotkania – dodaje ks. Grądalski.

TAGI: