Rzymskie notatki

Agata Puścikowska

GN 18/2011 |

publikacja 08.05.2011 20:41

Beatyfikacja Jana Pawła II - Co się stało z pokoleniem JP2? Wyszło na włoskie autostrady.

Wśród uczestników uroczystości beatyfikacyjnych przeważali Polacy fot. Henryk Przondziono Wśród uczestników uroczystości beatyfikacyjnych przeważali Polacy

Jest 1 maja, godz. 23.06, Castel Sant’Elia, 40 km od Rzymu. Prawie 12 godzin temu zakończyła się beatyfikacja Papieża Polaka. Trudno zebrać myśli… Zacznijmy od początku.

Kwiecień 2005: papież umarł. Kto może, jedzie na pogrzeb. Kto nie może, bo akurat oczekuje narodzin dziecka, modli się w domu i płacze. W czasie pogrzebu w Rzymie wołają „Santo subito”. Tylko nie subito – myślę. – Najpierw trzeba odchować dzieci i dopiero wtedy santo. Obiecuję sobie, że na beatyfikację pojadę.

Grudzień 2010: wiadomość, na którą czekał cały świat. I pierwsza myśl: „Nie da się”… Bo choć dzieci odchowane, to praca, dom, finanse, finanse, dom, dzieci…

Styczeń 2011: spotkanie z przyjacielem: „Nie jedziecie na beatyfikację? Jedziecie! Ja wam załatwię”. Nie bardzo wierzę, że są tuż pod Rzymem wspaniali polscy michalici, którzy przed obcymi pielgrzymami otworzą podwoje klasztoru.

28 kwietnia 2011: ruszamy. Za kierownicą mąż, z tyłu Piotr, nasz kolega fotograf. Jedzie też jego córka i ktoś jeszcze. Na przedniej szybie – beatyfikacyjna winietka: zdjęcie Jana Pawła II. Zrobił je właśnie Piotr. Papież patrzy mu prosto w oczy. Gdy robił to zdjęcie, wiedział, że Ojciec Święty mu błogosławi. Na granicy polsko-czeskiej spotykamy polskie siostry zakonne. Dają nam biało-żółte flagi, którymi dekorujemy samochód.

29 kwietnia: Granica czesko-austriacka wita deszczem i zimnem. Mijamy coraz więcej samochodów z polskimi rejestracjami. Krótka przerwa gdzieś na stacji benzynowej. Obsługa baru z niedowierzaniem obserwuje niecodziennych gości: są jacyś księża, grupa żołnierzy z Przasnysza, samochody prywatne. Bogumiła i Karolina z Krakowa uginają się pod wielkimi plecakami. Stoją przy parkingu od 3 godzin i czekają na… kolejną okazję. Jadą do Rzymu autostopem. Od dwóch dni. Granica austriacko-włoska. Leje coraz bardziej. We Florencji niechciany postój, czyli korek. W korku, ślimacząc się, mijamy kolejne polskie samochody i autokary: Kraków, Warszawa, Pcim i Toruń. Coraz bardziej biało i czerwono. Na kolejnym przystanku, czyli stacji benzynowej, mamy już niezbite dowody, że stacja jest polska. Na dwóch Włochów przypada dwustu Polaków. Spotykamy kolejnych studentów autostopowiczów. Znamy odpowiedź na nurtujące publicystów pytanie, co się stało z pokoleniem JP2. Wyszło na włoskie autostrady. Godzina 20.00. Jesteśmy w Castel Sant’Elia. Alleluja! Wita nas ks. Piotr Burek, przełożony michalickiego domu. Po dwóch dniach jazdy nawet nie mamy siły podziękować za gościnę.

30 kwietnia: ranek. Zwiedzamy przepiękny klasztor – Sanktuarium Matki Bożej Skalnej, czyli Santa Maria ad Rupes. W wykutej w skale kaplicy podziwiamy XI-wieczny obraz Madonny trzymającej na kolanach śpiące Dzieciątko. Jeden z ojców pokazuje dziesiątki prawdziwych dziecięcych koszulek, rękawiczek, skarpetek. Należą do niemowląt, które urodziły się właśnie dzięki włoskiej Skalnej Madonnie... Wieczór. Kościółek zapełniony po brzegi. Ciemno. Włosi, po włosku, choć pod wodzą polskich michalitów, modlą się i wspominają. Wiele lat temu, właśnie do Matki Bożej Skalnej, przybył wielki Pielgrzym. Po godzinie czas na spoczynek. Jutro wielki dzień.

1 maja: godz. 5.00. Wyjeżdżamy. Najpierw samochodem do Cesano di Roma. Tam przemyślnie przesiądziemy się w podmiejski pociąg i tym sposobem, bez korków, szybko dostaniemy się do centrum Rzymu. Na nasz autorski pomysł wpadło coś koło kilku tysięcy ludzi. Wsiadają wszędzie, na każdej stacji, aż do Wiecznego Miasta. Polaków jest najwięcej. Ale też grupa Francuzów, Słoweńcy, skośnoocy księża niewiadomego pochodzenia, kilka włoskich bab. Stacja San Pietro. Żeby wejść na Plac św. Piotra, trzeba było czekać przed placem całą noc. Idziemy na Circo Massimo. W oczekiwaniu na Mszę św. częstujemy się pielgrzymimi przysmakami, przygotowanymi przez miłych Włochów. Każdy dostaje owoce i wodę. Pielgrzymów z minuty na minutę więcej i więcej. Siedzimy obok rodziny peruwiańsko-niemieckiej, grupy francuskiej młodzieży i hiszpańskich staruszków. Za nami polska rodzina z Łodzi. Dwie maleńkie dziewczynki dokazują, aż miło. Włosi, kochający blondwłose i niebieskookie „bambini”, zachwyceni. Trwa Msza św. Widziana na telebimach, a słyszana po polsku z tranzystorków i innych elektronicznych, pielgrzymich udogodnień. Radio Watykańskie na żywo tłumaczy słowa Benedykta XVI. Polacy klaszczą, powiewają flagami, Hiszpanie krzyczą. – Niech się święci pierwszy maja! – te międzynarodowe słowa nabierają zgoła nowego sensu. Żywiołowa radość trwa do momentu, gdy głos w tranzystorkach surowym tonem prosi: „Módlmy się w skupieniu”. Flagi (acz niechętnie) przestają łopotać. „Dobra, będziemy się cieszyć bez powiewania” – mówią pielgrzymie miny. Koniec Mszy. Brawa. Jakoś udaje nam się dostać do metra, a potem do pociągu. Wsiadamy, przykładamy głowę do oparcia i… natychmiast zasypiamy. Jest godz. 15.

Wieczór. Przed (przepięknym!) michalickim kościołem ustawiają się Włosi. Sporo ich. Do rodaków ich (!) papieża uśmiechają się od ucha do ucha. Tłumaczą, że zaraz przyjedzie tu ich biskup Romano. I będzie mówić o naszym papieżu, który odwiedził Castel Sant’Elia dokładnie (!) 1 maja 1988 r.
Jest biskup. Wraz z nim z Watykanu, na kilka godzin do Sant’Elia, przybyły relikwie Jana Pawła II. Kropla krwi błogosławionego w białym relikwiarzu. Starczy, by pobłogosławił i Włochów, i Polaków. Kościół wypełniony po brzegi. Gdy Włosi intonują „Czarną Madonnę” (po włosku), kilku Polaków stara się ukryć łzy. I dzielnie, po polsku, ciągnie drugi głos… Po Mszy biskup diecezji Civita Castellana, Romano Rossi, niespodziewanie zwraca się do Polaków. W skrócie: gdy w 1978 r. usłyszał o Wojtyle, który został papieżem, wcale się nie zdziwił… Wiele lat wcześniej, jeszcze w seminarium, jeden ze świeckich wykładowców, człowiek bardzo światły i święty prawie, przepowiedział młodym klerykom, że współczesny Kościół potrzebuje odnowy, a odnowa ta wyjdzie właśnie z kraju nad Wisłą… Stało się.

Jest 1.26, poniedziałek 2 maja. Bogu niech będą dzięki!

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.