Czy rozumiecie, co wam uczyniłem?

Marcin Jakimowicz; GN 15/2011

publikacja 22.04.2011 07:34

Trzecia godzina dnia. Zasłona świątyni rozdziera się na pół. Bóg wpuszcza nas do najświętszego miejsca świata. Do swego otwartego włócznią serca. Śmierć nie ma już nad nami mocy.

Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Mirosław Rzepka/ Agencja GN

Wielki Czwartek

Marcin Jakimowicz: Co się stało, że Eucharystia kojarzy nam się ze wszystkim, tylko nie z ucztą?

Ks. Grzegorz Strzelczyk: – To rozłączenie zaczęło się bardzo wcześnie. Ślady tego mamy już w Pierwszym Liście do Koryntian. Poganie… nie potrafili się zachować. Nie znali kontekstu żydowskiego świętowania i nie bardzo wiedzieli, co na tej Eucharystii robić. To był początek odłączania się celebracji Eucharystii od kontekstu ucztowania. Z czasem ze względu na epatowanie grzesznością coraz mniej ludzi przystępowało do Komunii i spożywał ją właściwie tylko celebrans. A gdy się nie je, to zaciera się świadomość ucztowania. Chleb przetwarza się w opłatek, a znaki przestają mówić. Wszystko staje się nadmiernie symboliczne i brakuje konkretu…

Msza z modlitwą o uzdrowienie. Tydzień temu. W zakrystii modlono się nad kobietą zniewoloną przez złego ducha. Nikt o tym nie wiedział. Do czasu Podniesienia. Gdy kapłan wyszeptał: „To jest Ciało moje”, kościół przeszył ryk: „On tu jest!”. Włosy stawały dęba. Wszyscy się ocknęli. A ja pomyślałem: Boże, jak wiele podniesień przespałem…
– Zdaje się, że sporo ludzi wyłącza się w okolicy prefacji. Modlitwę eucharystyczną przeżywa się na „standby”. Może jest tak dlatego, że ten zbyt spatynowany język nie jest językiem naszej codzienności? A może dlatego, żeśmy się przyzwyczaili do formuł? A przecież Podniesienie to jest właściwie moment ukazania się Zmartwychwstałego. Dla nas, dla mnie. A od strony odprawiającego, to jest jeszcze „Ciało moje” – tekst wzywa do zupełnego utożsamienia się z Jego życiem...

Jak bardzo rewolucyjna musiała być ostatnia wieczerza! Jezus bierze chleb i mówi „Jedzcie, to moje Ciało”.
– Znakomicie to napięcie pokazuje Jan w szóstym rozdziale. Jezus mówi o tym, że da swe ciało na pokarm. Reakcją jest potworne zgorszenie, część uczniów odchodzi. Z punktu widzenia żydowskiej duchowości i przepisów to było nie od ogarnięcia. Nie wolno spożywać krwi, bo w niej jest życie dane od Boga! A tu nagle Rabbi z Nazaretu każe pić swą krew. I tu kryje się istota sprawy: w Eucharystii chodzi o Życie.

„Zaczął umywać uczniom nogi”. Po 2 tysiącach lat modlimy się: „Panie, pomóż, załatw”. Ale: „Jezu, przyjdź i umyj mi nogi”? Pachnie skandalem, to modlitwa spoza książeczki do nabożeństwa…
– Co ciekawe, słowa „Do końca ich umiłował” nie padają przed krzyżem. Padają... nad miednicą pełną wody. Umiłowanie do końca realizuje się w obmywaniu nóg. Ten gest jest największym uniżeniem Boga. Bóg zstępuje do naszych stóp. Uniża się dobrowolnie do posługi niewolnika.

A potem Jezus baaardzo długo opowiada im o Duchu. Ile godzin musiała trwać ta wieczerza!
– U Jana jest potężna modlitwa wstawiennicza Arcykapłana, który mówi: „Odchodzę. Ale nie zostawię was sierotami. Przyjdzie Duch”. Jak bardzo dramatycznie musiało to brzmieć w przeddzień śmierci. My nie czujemy już tego napięcia. Jan komponuje to tak, by wyjaśnić, co stanie się w dniu zmartwychwstania. Jezus pojawia się wśród uczniów i co mówi? „Pokój wam. Weźmijcie Ducha Świętego”. Spełnia obietnicę! Pierwsze, co robi Zmartwychwstały, to daje Ducha! Jesteśmy odtąd ludem natchnionym, mesjańskim, namaszczonym.

Jaki dramat musiał rozgrywać się w Wieczerniku, skoro czytamy, że Jezus: „doznał głębokiego wzruszenia i oświadczył: Jeden z was Mnie zdradzi”.
– W Wieczerniku było aż gęsto od emocji. W „sali na górze” grały niezwykle napięcia, które pękły dopiero w Ogrójcu. Przecież Jezus daje swe ciało i krew w przewidywaniu tego, co ma nadejść, ale ostateczna walka i decyzja dokona się dopiero w Ogrójcu! Na razie ma wciąż nadzieję, że Ojciec oddali kielich. Waha się, jest rozdarty. Idzie do Ogrójca z pragnieniem, by się to wszystko… nie stało. W ludzkiej świadomości Syna Bożego wszystko jest jeszcze rozchwiane. I z tym rozchwianiem Jezus wchodzi do ogrodu… Pułapka się zamyka. Żeby być wiernym, trzeba poddać się wydarzeniom, bo w nich ujawnia się wola Ojca. Pójść do końca, cokolwiek będzie się działo…

Wielki Piątek

Najpierw Ogrójec… „Był tam ogród, do którego wszedł On i Jego uczniowie”. Potem kolejny opis: „A na miejscu, gdzie Go ukrzyżowano, był ogród”. Przecież tu wszystko rozgrywa się w ogrodach!

– Z jednej strony to realia historyczne, a z drugiej ważny trop. Ojcowie Kościoła łączyli ten ogród z ogrodem rajskim. Jeden z tropów patrystycznych wskazywał na to, że ukrzyżowanie dokonało się w miejscu, gdzie był pochowany Adam. Często na ikonach pod krzyżem widzimy czaszkę. To grób Adama. Czyli w tym ogrodzie dokonuje się odwrócenie tego, co stało się w raju. Trudno opędzić się od tego skojarzenia. Tam, gdzie Adam w ogrodzie poszedł po linii nieposłuszeństwa, tam Jezus odpowiada ostatecznym posłuszeństwem, na jakie tylko stać człowieka.

Słowo „ogród” kojarzy się z czymś sielankowym, a tu mamy kaźnię, krew, skowyt Golgoty.
– Kontrasty są olbrzymie. Ale one występują już w raju. To, co zrobił Adam, stoi w potężnym kontraście z dobrocią i pokorą przechadzającego się po ogrodzie Boga.

Żydzi mawiali: najważniejszym miastem świata jest Jerozolima. Najważniejszymi miejscem Jerozolimy – świątynia, a najważniejszym miejscem świątyni – „Święte Świętych”. W czasie śmierci Jezusa zasłona rozdarła się na pół. Co to znaczy?
– „Święte Świętych” to było puste miejsce, zarezerwowane dla Boga. On tam się objawiał, gdy przychodził do swego ludu. Nie ma nic świętszego w Izraelu! Zasłona pełniła rolę drzwi. Raz w roku mógł wejść za nią arcykapłan. Wierzono, że to miejsce jest tak bardzo święte, że ktokolwiek by tam wszedł, zginąłby na miejscu. I nagle w chwili śmierci Jezusa zasłona, która oddziela świętą rzeczywistość od reszty świata, rozdziera się. Interpretacje mogą być dwie. Świętość niepowstrzymanie wylewa się na cały świat, bo Pan usunął zasłonę. Albo druga: Tam… już nic nie ma...

Bo Bóg jest w tym zalanym krwią Skazańcu wyrzuconym poza mury miasta?
– Dokładnie! Bo Bóg teraz nie siedzi w przybytku, tylko umiera na krzyżu. Obie interpretacje wskazują na absolutnie decydujące o losach świata znaczenie śmierci Chrystusa. Rozdarcie zasłony powoduje rozlanie się świętości na cały świat. Czyli Bóg przeszedł ludzką drogą aż po śmierć i odtąd wszytko jest uświęcone! I odtąd Bóg bierze z powrotem w posiadanie świat i człowieka. To, co oddzielało człowieka od Boga, przestaje istnieć. Świątynia nie jest już potrzebna.

Dlaczego w czasie śmierci Jezusa z grobów wyszli umarli?
– Co się dzieje w Wielki Piątek? Jezus umiera. I dokąd idzie? Pomiędzy umarłych. I to Jego wejście między zmarłych powoduje ich wyciągnięcie na światło dnia. Na ikonach widzimy Chrystusa wyciągającego z otchłani Adama i Ewę. Życie wchodzi w krainę umarłych, a ona nie potrafi utrzymać nieboszczyków i wypuszcza ich z rąk. Jak życie wpada w śmierć, to ona nie jest w stanie utrzymać w swym uścisku zmarłych. Moment, w którym życie umiera, nie jest śmiercią życia. Jest śmiercią śmierci.

Pamiętam, jak potężne wrażenie zrobił na mnie midrasz, w którym Izaak prosi trzymającego w ręce nóż Abrahama: „Ojcze, zwiąż mnie mocniej, abym się nie opierał”.
– A na Golgocie mamy absolutny szczyt zaufania do Ojca i posłuszeństwa. Ale ono nie jest wcale łatwe. Bezradny krzyk: „Czemuś Mnie opuścił?” pokazuje, jaki dramat trwa w Jezusie. Wola idzie do przodu, ale opór ciała, psychiki, emocjonalności jest bardzo realny. To nie jest tak, że gdy Jezus zdecydował w Ogrójcu, że idzie za wolą Ojca, to już potem „nie bolało”. To raczej krok w potworną ciemność śmierci. Jezus trzyma się tylko jednego: „Idę za wolą Ojca. On wie, co robi”. Jestem przerażony, ale idę za wolą Ojca, upadam, ale idę za wolą Ojca, plują mi w twarz, ale… Pokazują to ostatnie słowa: „Wykonało się”. Widzę w nich pewną dozę ulgi. Ojcze, wykonałem to, co zamierzyłeś. Do końca. Do ostatniej kropli krwi…

Wielka Sobota

Nie bardzo radzimy sobie z tą sobotą. Z jednej strony wiemy, że to dzień wielkiej ciszy, z drugiej mamy trudny do opanowania tłum święcący jajka i baranki… Skoro przychodzi taka masa ludzi, to może znak, że potrzebujemy znaku? Popiołu, jajka…

– Pewnie jest w tym i trochę zabobonu, ale myślę, że część tych ludzi przyciąga potrzeba wypełnienia znakami przestrzeni i czasu świętowania. Potrzebujemy konkretu w przeżywaniu wiary. Co oznacza nasze poświęcenie pokarmów? To, że wszystkie nasze wysiłki, by te święta przygotować, to nasze przygotowanie jedzenia, które niebawem ze smakiem zjemy, to wszystko jest częścią Bożego świata, odnowionego w Zmartwychwstaniu. Odkąd zasłona świątyni rozdarła się i na świat wylała się rzeka światła, zwykłe jajo może być znakiem, nośnikiem świętości.

A może nie potrafimy już czytać znaków liturgii? W cerkwi w Supraślu nasz fotoreporter naliczył, że stojąca obok nas kobiecina dwadzieścia razy pokłoniła się i piętnaście przeżegnała. Naszym gestem liturgicznym jest najczęściej ziewanie…
– Przez wieki na Zachodzie uczestnictwo wiernych w liturgii było sprowadzone do minimum. To przyczyniło się do zaniku wrażliwości na gesty, do swoistego zdrewnienia. A bez gestów i znaków trud-no wiarę przeżywać w ciele... Swoją drogą Wielka Sobota jest dwuznaczna. Z jednej strony to wielka cisza i grób. Ale ta wielka cisza, która się dzieje na powierzchni, już wie, że w głębi dokonuje się dramat zwycięstwa Chrystusa. W piątek śmierć triumfuje, w sobotę dostaje po tyłku.

„Leżał trzy dni w grobie” – śpiewamy. Ale jakie to trzy dni? Piątkowy wieczór, sobota i niedzielny poranek. Dlaczego Bóg tak skrócił ten czas? Nie mógł doczekać się spotkania z człowiekiem?
– To śmierć nie miała tyle siły! Nie potrafiła utrzymać Chrystusa. Była bezradna wobec eksplozji życia, ja-ka się w Nim dokonuje. Chrystus zostaje pochowany tuż przed szabatem. I leżąc w grobie… najwyraźniej szanuje spoczynek szabatu. A szabat to pamiątka dopełnienia się stworzenia. I za chwilę będziemy mieli nowe stworzenie w Chrystusie! Ten „pierwszy dzień po szabacie” to pierwszy dzień nowego stworzenia. Szabat jest potrzebny jako pauza, wskazująca początek nowej rzeczywistości. Zapada cisza, Bóg odpoczywa, a ósmego dnia stwarza „wszystko nowe”.

Czasami Rezurekcja zaczyna się około godz. 19, gdy jest jeszcze jasno. I wówczas nikły płomień paschału nie robi na nikim wrażenia. Warto czekać do 21?
– Warto czekać nawet dłużej. Tak by Exultet wybrzmiał o północy! Po to, by zachować symbolikę nocy i poranka. Idealnie byłoby, gdyby Wigilia Paschalna zaczynała się późnym wieczorem, a kończyła o świcie. Ważne, by rozpoczynać celebrację w ciemnościach. To symbol tego, że siedzimy po uszy w bezradności śmierci. Zmarli w otchłani śmierci, my w otchłani grzechu, w tak samo beznadziejnej sytuacji jak tamci. No może jesteśmy nieco bardziej żywi, ale różnica jest niewielka (śmiech). To siedzenie w ciemności na początku liturgii mówi nam, kim jesteśmy bez Boga. Człowiek nic nie widzi, nie może wykonać żadnego ruchu. Siedzi w mroku. I w lęku. Desperacko potrzebuje światła. Choć jednego płomyczka...

… który niebawem na zasadzie „podaj dalej” zamieni się w morze światła.
– Tak! Benedykt XVI w drugim tomie „Jezusa z Nazaretu” pisze, że w Chrystusie dokonuje się mutacja do-tykająca całej ludzkości. Zarażenie życiem. A ponieważ jest to życie Tego, który już więcej nie umiera, bo śmierć nad Nim nie ma już władzy, wychodzimy potem na zewnątrz, by ogłosić Dobrą Nowinę. Życie objawiło się.

Wielka Niedziela

Potrafimy przeżyć Wielki Czwartek, zapłakać w Wielki Piątek, wyciszyć się w Wielką Sobotę. Ale w Niedzielę Zmartwychwstania budzimy się i chwytamy w dłoń pilota od telewizora. Nie potrafimy świętować.

W niedzielny poranek trzeba się zapytać, gdzie jest zmartwychwstały Chrystus. A jeśli czytam w Ewangelii: że gdzie dwóch lub trzech i tak dalej..., to znaczy, że spokojnie powinienem siąść do stołu z najbliższymi i nacieszyć się ich obecnością. Gdy spotykamy się nad święconką, między nami siedzi sam Chrystus.

To nie jest za duży przeskok dla Jana Kowalskiego z Mławy, który może zobaczyć Jezusa na krucyfiksie w Wielki Piątek, ale nie siedząc nad szynką z „Biedronki” i chrzanem z „Żabki”?
– To jest dramat naszego katolicyzmu, że nie robimy tego przejścia. To śniadanie powinno być świętowaniem Zmartwychwstania. Śniadanie, obiad, potem deser... (smacznego!) Gdybyśmy podeszli do tego tak, że każdy z nas coś na to śniadanie przygotowuje, byłby to sposób wyrażenia tego, że dajemy sobie nawzajem życie. Bo spożywanie posiłku na podstawowym symbolicznym poziomie to ratowanie życia. Jem, by nie umrzeć. Więc potraktujmy to śniadanie jako święto danego nam życia.

Może dlatego Zmartwychwstały poprosił uczniów o rybę?
– Wątki Zmartwychwstania prowadzą zwykle do posiłku. Także Eucharystii, ale nie tylko.

Tadeusz Kantor zapytał po spektaklu zapłakaną kobiecinę: „Co pani zrozumiała?”. A ona: „Niczego nie zrozumiałam, ale spłakałam się jak bóbr”. Umiemy (i lubimy!) popłakać w Wielki Piątek. Ale nie bardzo wiemy, jak cieszyć się w Wielkanocną Niedzielę...
– A może to problem naszej narodowej nieumiejętności przeżywania radości? Jesteśmy mistrzami świata we wpadaniu w żałobę, ale mamy straszny problem, gdy trzeba (na trzeźwo) świętować i podzielić radością!

Ale my w Wielkanoc nawet na zbliżające się święto Bożego Miłosierdzia patrzymy przez pryzmat powtarzanych 50 razy słów: „Dla Jego bolesnej męki”. Tak, jakbyśmy chcieli tego Jezusa znów przybić do krzyża, bo czegoś nam brakuje...
– To prawda. A przecież miłosierdzie objawia się właśnie w Zmartwychwstaniu! Taka była najgłębsza intencja Jana Pawła II. Chrystus – pisał papież w „Dives et misericordia” (nr 8) – był pierwszym, któremu Bóg okazał miłosierdzie, bo podniósł Go z martwych. Miłosierdzie Boga objawia się we wskrzeszeniu Syna. Dlatego Jan Paweł II umieścił święto Miłosierdzia w jak najbliższej odległości od Paschy.

„Wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno” – czytamy. Zmartwychwstanie kojarzymy z eksplozją światła, ze skąpanym w słońcu porankiem. A ono dokonało się w absolutnych ciemnościach!
– Tak! Jezus zmartwychwstał w mroku, światło przychodzi potem – wraz z Nim? Bardzo wcześnie rano zostaje odkryty pusty grób, ale Jezus najwyraźniej zmartwychwstał w nocy. Co robił do rana? Nie mam pojęcia (śmiech)…

Ale skoro zmartwychwstał w ciemności, to znaczy, że mogę przegapić w mym życiu zmartwychwstanie i łatwo rozminąć się z Bogiem. Przejść obok i nie rozpoznać Go.
– To ciekawe: samego momentu zmartwychwstania, czyli najważniejszego wydarzenia w historii świata nikt nie zauważył. Narodzenie Chrystusa jako tako zostało zauważone. Są świadkowie. A zmartwychwstania nie zauważył nikt…

To nie podcina nam skrzydeł?
– Nie. Bo ostatecznie chodzi o wiarę. My bardzo chcemy uwolnić się od wiary – to największa pokusa chrześcijan. Dajcie nam dowód, film, zdjęcie – mówimy. Chcielibyśmy spektakularnego, demonstracyjnego zmartwychwstania w świetle jupiterów. A zastajemy jedynie pusty grób. Bóg pozostaje bardzo dyskretny po to, by człowiek dokonał wyboru w absolutnej wolności. W wolności, która oznacza także niepewność, bo jej istotą jest zaufanie. I, powiedzmy szczerze, ta nowina pójdzie potem w świat przez średnio wiarygodnych świadków – jak my. Chcemy dowodu, a mamy nowinę, opowieść, zaproszenie do zaufania. Stoi przed nami wyzwanie, by jednak uwierzyć i zacząć żyć tak, jak żył sam Chrystus. Bóg kusi nas, byśmy za Nim poszli. Zaufali i poszli.