Kard. Krajewski po powrocie z Chersonia: To jest zemsta na narodzie ukraińskim. Przerażające

Beata Zajączkowska

GN 28/2023 |

publikacja 13.07.2023 00:00

– Ci ludzie są niesamowicie dzielni, ale potrzebują naszej pomocy. Nie możemy przyzwyczaić się do wojny – mówi „Gościowi” kard. Konrad Krajewski, który wrócił właśnie z Chersonia. Była to jego szósta misja w imieniu papieża na ogarniętą wojną Ukrainę.

Maleńka wspólnota łacińska we wsi Basztanka. Kościół został zniszczony przez stacjonujących w nim Rosjan. Jałmużnik przekazał proboszczowi środki od Ojca Świętego na jego odbudowę. Maleńka wspólnota łacińska we wsi Basztanka. Kościół został zniszczony przez stacjonujących w nim Rosjan. Jałmużnik przekazał proboszczowi środki od Ojca Świętego na jego odbudowę.
zdjęcia bp Jan Sobiło

Papieski jałmużnik wyznaje, że myślał, iż widział już całe zło obecnej wojny – modląc się przy zbiorowych mogiłach w Buczy, będąc świadkiem ekshumacji w Iziumie czy odpowiadając na dramatyczne ubóstwo ludzi na przyfrontowych terenach Zaporoża. – Teraz doświadczyłem bezsensownego zła. Jadąc z Mikołajowa do Chersonia, cały czas słyszeliśmy odgłosy ostrzału w odległości kilometra od drogi, którą się poruszaliśmy. Zastanawiałem się, po co Rosjanie to robią, skoro tam już wszystko jest zrujnowane. To jest zemsta na narodzie ukraińskim. Przerażające – mówi jałmużnik. Patrząc na obecną sytuację, podkreśla jednak, że Pan Jezus zmartwychwstał i zwyciężył. – Wiem, że jestem po dobrej stronie i że dobro zwycięży. Inaczej bym tu nie przyjechał – twierdzi. Przypomina, że ludzie, których spotykał w ostatnich dniach, najpierw doświadczyli wielomiesięcznej okupacji ze strony Rosjan, a teraz cierpią z powodu celowego wysadzenia tamy, co spowodowało katastrofalną powódź. – Oni cierpią nieludzko i dziękują za każdy gest dobroci, miłości, za obecność. Pośród ogromnej tragedii dzieje się tam też wiele dobra – mówi prefekt Dykasterii ds. Posługi Miłosierdzia, która od początku wojny wysłała na Ukrainę 107 transportów z pomocą humanitarną. Najnowszego bilansu jeszcze nie ma, ale w 2022 roku ta dykasteria przeznaczyła 2,2 mln dolarów na pomoc Ukraińcom. – Możemy pomagać dzięki dzielnym ukraińskim kierowcom, którzy z narażeniem życia dostarczają dary swym rodakom, i tym wszystkim, którzy przekazują fundusze na charytatywne konto Ojca Świętego – mówi z wdzięcznością jałmużnik.

Życie na zgliszczach

– Kiedy przyjechaliśmy do Chersonia, powitał nas zmasowany ostrzał, który trwał praktycznie przez cały czas pobytu. Ciągle wyją tam syreny i właściwie nie ma ulicy, na której nie byłoby zniszczeń – mówi bp Jan Sobiło z Zaporoża, który był przewodnikiem kardynała w czasie jego misji na Ukrainie. Po drodze starali się odwiedzać jak najwięcej wspólnot zarówno łacińskich, greckokatolickich, jak i prawosławnych. – Odprawiliśmy Mszę św. w kościele w Basztance, zniszczonym przez stacjonujących w nim przez wiele miesięcy Rosjan. Przed świątynią zabitych zostało kilkunastu mieszkańców – wspomina kard. Krajewski. W imieniu Ojca Świętego proboszczowi przekazał fundusze na odbudowę kościoła. Tak jak w wielu innych miejscach, zostawił też perłowy papieski różaniec, aby pielgrzymował po rodzinach, które będą modlić się w intencji pokoju. – Jak wam się zetrze od modlitwy, dostarczę kolejny – zapewniał jałmużnik.

– Ta wizyta była dla nas wielkim wsparciem. By do nas przyjechać, kardynał nadłożył sto kilometrów, a więc choć jesteśmy na uboczu, nie zostaliśmy porzuceni – mówi dyrektor Centrum Nazaret w Drohobyczu. Przed wojną pomoc znajdowały tu głównie osoby bezdomne i uzależnione, obecnie to dom dla uchodźców. – Ponieważ mamy coraz więcej chorych, okaleczonych na wojnie i niepełnosprawnych, postanowiliśmy wybudować polowy szpital, w którym zapewniamy profesjonalną pomoc medyczną – mówi ks. Igor Kozankewycz. Dodaje, że wojna skutkuje traumą, z którą trzeba się mierzyć od razu, by w przyszłości miał kto odbudowywać Ukrainę. – Bóg zapłać Polakom za każdą pomoc i za każdą modlitwę, bez tego wsparcia nie podołamy – mówi greckokatolicki kapłan.

Muszę jechać

O wysadzeniu tamy Franciszek dowiedział się, przebywając w szpitalu na rekonwalescencji po czerwcowej operacji. Gdy zapytał kard. Krajewskiego, czy jest gotów w jego imieniu podjechać do cierpiących ludzi, usłyszał: „Nie czuję się gotowy, ale muszę jechać, bo codziennie czytam Ewangelię”. Kolejny wyjazd polskiego kardynała wzbudził ogromne zainteresowanie światowych mediów, ponieważ żaden inny biskup czy kardynał nie odwiedza tak często ogarniętej wojną Ukrainy. Jałmużnik słowa podziwu pod swym adresem komentuje lakonicznie: – Papież jest ojcem i pamięta także o Ukraińcach cierpiących z powodu wojny. Chce być blisko nich. Jest to więc kolejna podróż typowo duszpasterska, bycie pośród tych, którzy cierpią, bo robił to każdego dnia Chrystus. Gdy woda staje się bronią masowego rażenia, ludziom jeszcze bardziej potrzeba kropel nadziei, a one rodzą się z pamięci, obecności, wsparcia i wspólnej modlitwy.

– Kardynał Krajewski dał odczuć ludziom, że Bóg jest z nimi – mówi ojciec Mykhaiło Romaniv, który wraz z wolontariuszami z dominikańskiego Domu św. Marcina de Porres w Fastowie ruszył z pomocą do Chersonia, jak tylko miasto zostało wyzwolone spod okupacji, a teraz organizuje wsparcie dla powodzian. Papieski jałmużnik odwiedził prowadzoną przez wolontariuszy kuchnię społeczną i ku zaskoczeniu wszystkich… założył fartuch i zaczął wydawać posiłki najbardziej potrzebującym mieszkańcom. Wolontariusze dowożą je również do domów osób starszych, niesamodzielnych i obłożnie chorych. Z kuchni korzystają także tzw. likwidatorzy, czyli osoby przybyłe z całej Ukrainy, którzy usuwają skutki powodzi, a wcześniej m.in. pomagali odkrywać masowe mogiły w Buczy. – Ci ludzie widzieli wiele zła, spotkanie z jałmużnikiem dodało im siły do dalszej pracy – słyszę od jednego z wolontariuszy.

Kardynał pojechał też do dzielnicy, która najbardziej ucierpiała w wyniku powodzi. Tam również rozdawał obiady, błogosławił, spotykał się z ludźmi. – Odwiedziliśmy też wioskę Antonówka, położoną nad Dnieprem. Z drugiej strony rzeki są Ruscy. Ludzie stracili wszystko, więc przywieźliśmy im łóżka, które są bardzo potrzebne, bo nie mają na czym spać. Ale dla wielu to były szczególna pociecha i ważny znak obecności – mówi ojciec Romaniv. Dominikanin dodaje, że papieski wysłannik zobaczył ogrom cierpienia, jakiego doświadczyli ci ludzie, i na pewno opowie o tym Franciszkowi. – On staje się naszym głosem, gdyż nadal prosimy świat o wsparcie – mówi, dziękując za każdy gest pomocy.

W Chersoniu kard. Krajewski zatrzymał się w łacińskiej parafii leżącej nad Dnieprem. Na drugim brzegu stacjonują już Rosjanie. Z przeszło 130-osobowej wspólnoty parafialnej przed wojną teraz pozostało zaledwie dwadzieścia osób z dziećmi. – Podziwiałem spokój, z jakim kardynał odprawiał Mszę, gdy nad kościołem przelatywały pociski. On się nie obawia o swoje życie – mówi bp Sobiło. Opowiada, że kiedy inni jeszcze śpią, jałmużnik modli się w kaplicy i od Jezusa czerpie siły na cały ciężki dzień. – Kardynał mało śpi, dużo się modli i ciężko pracuje. Nie szczędzi sił i zdrowia dla sprawy Bożej – wylicza biskup Zaporoża. Ludzi poruszały jego bezpośredniość i to, że miał czas dla każdego. – Pokazałem kard. Krajewskiemu moją ziemię, która została tak bardzo zraniona, i dzielnych ludzi, którzy nie chcą uciekać, tylko pragną odbudować swe domy – mówi pochodzący z Chersonia ks. Maksym Padlewski, który obecnie jest tam proboszczem. Wskazuje, że jałmużnik doświadczył na własnej skórze zagrożenia, jakie towarzyszy miejscowym ludziom. – Nigdy wcześniej z takim przejęciem nie śpiewałem suplikacji. Wołanie: „Święty Boże, święty mocny… od nagłej niespodziewanej śmierci wybaw mnie, Panie”, kiedy obok spadają rakiety, sprawia, że ta modlitwa jest szczera. Bo nie wiadomo, kto do następnego dnia się tutaj ostanie – mówi kard. Krajewski.

Czego Bóg oczekuje od Ukrainy

Podobnie jak w czasie poprzednich pięciu misji papieski jałmużnik sam prowadził busa wyładowanego po brzegi lekarstwami i środkami sanitarnymi. Trasa z Watykanu do Chersonia to 3125 km. Za nim podążał tir wyładowany żywnością, którą Ojciec Święty otrzymał w darze od Koreańczyków. Najtrudniejszym doświadczeniem był wyjazd w kierunku wysadzonej tamy, na tereny, które najbardziej ucierpiały w wyniku powodzi. Wiele domów zbudowanych z desek i gliny przestało istnieć. To są ubogie, stepowe tereny Ukrainy, gdzie ludzie żyją głównie z rolnictwa. Zniszczenie upraw zapowiada kolejny trudny czas. – Wcale nie było łatwo wjechać z pomocą na zalane tereny, bo co parę kilometrów wojsko sprawdzało dokumenty z obawy przed rosyjskimi grupami dywersyjnymi, ponieważ to jest teren tuż przy linii frontu. Nie mamy samochodów terenowych, więc bardzo musieliśmy uważać, żebyśmy sami nie utknęli, bo nadal jest tam bardzo dużo wody – opowiada kard. Krajewski. Wspomina, że jechał przez takie tereny, gdzie samochód do połowy zanurzał się w wodzie, także mostami pontonowymi, bo dawne mosty są zniszczone. – Spotkaliśmy tam grupę mieszkańców, którzy nie dowierzali, że ktoś o nich pamięta, że ktoś z nimi jest. Rozdałem wszystkim różańce Ojca Świętego, natychmiast je ucałowali i założyli na szyję, by ich chroniły – wspomina jałmużnik. Odwiedził także miejscowy szpital, a raczej to, co po nim zostało po zbombardowaniu.

Gdy pytam o szczególne spotkanie tych dni, kard. Krajewski mówi o sołtysie jednej z zalanych wiosek. Mężczyzna zgłosił się na ochotnika na wojnę. Został ranny pod Kijowem. Ma strzaskaną przez pocisk połowę twarzy, stracił oko, a pod skórą ma tytanową protezę. Wrócił do swej wioski na kilka godzin przed tym, jak zajęli ją Rosjanie. – Opowiadał mi o tym, jak przez osiem miesięcy ukrywał się w trzcinach i w lesie, żeby go nie znaleźli, ponieważ żołnierz, który walczył przeciw Rosjanom, od razu jest zabijany. Jak wyszli, ujawnił się i cała miejscowa ludność wybrała go na sołtysa. I to właśnie on teraz organizuje pomoc, bo – jak mówił – tylko dlatego żyje, że Pan Bóg mu życie darował. I teraz robi wszystko, żeby pomagać swoim ludziom – wspomina kard. Krajewski. Nawiązuje też do przejmującego spotkania ze starszą kobietą, która kilkakrotnie zadała mu pytanie: „Czego Bóg chce jeszcze od Ukrainy?”. – Oczywiście nie umiałem odpowiedzieć. Mówiłem, że chce, żebyśmy się ciągle nawracali. Takie jest chrześcijaństwo, my mamy podobać się Bogu, a nie światu – mówi jałmużnik, podkreślając, że była to najważniejsza z jego dotychczasowych misji na Ukrainie. Wyznaje, że z Chersonia zabiera ze sobą wspomnienie tak wielu dzielnych ludzi, którzy od szesnastu miesięcy są straszliwie udręczeni, ale w ich oczach widać nadzieję.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.