Nieustraszone siostry

Bogumił Łoziński

GN 42/2022 |

publikacja 20.10.2022 00:00

Przyjmują cywilów pod swój dach, opiekują się sierotami wojennymi, wspierają żołnierzy na froncie, organizują ewakuacje, transporty darów, a przede wszystkim modlą się o pokój na Ukrainie.

Autorką książki  jest Agata Puścikowska. Autorką książki jest Agata Puścikowska.
materiały promocyjne wydawnictwa znak

Choć siostry zakonne wykonują heroiczną pracę, nie pojawiają się na czołówkach gazet, nie pokazują się w telewizji. W relacjach z wojny na Ukrainie obecne są rzadko. Jak to bywało wiele razy w historii, ich wojenna posługa może zostać zapomniana. One same też nie będą zabiegać o upamiętnienie, gdyż służą ludziom z miłości do nich i do Boga, a nie dla poklasku. Z tego powodu często nie chcą mówić o miłosierdziu, jakie okazują ofiarom wojny. Dlatego bardzo dobrze, że nasza redakcyjna koleżanka Agata Puścikowska napisała o nich książkę – „Siostry nadziei. Nieznane historie bohaterskich kobiet walczących na Ukrainie”. Opisała w niej wojenną posługę około 200 sióstr z 22 żeńskich zgromadzeń zakonnych.

Dobrze, że z tym tematem zmierzyła się akurat autorka mająca na swoim koncie publikacje o posłudze sióstr w Polsce w okresie okupacji hitlerowskiej i sowieckiej, w tym bestseller „Wojenne siostry”. Nieprzypadkowo obrazy z wojny w Ukrainie przypominają jej II wojnę światową. Dzięki wcześniejszym publikacjom red. Puścikowskiej w dużym stopniu udało się wydobyć z zapomnienia heroiczne postawy sióstr w wojnie z dwoma totalitaryzmami. Dzięki „Siostrom nadziei” być może nie będzie to konieczne, gdyż ta książka nie pozwoli zapomnieć o bohaterskich siostrach broniących Ukrainy przed Rosją nie karabinami, lecz miłością.

Niech opisane w tym artykule skrótowe historie kilku z nich zachęcą czytelników do zapoznania się z całą pracą.

Aniołowie strzegli

Siostra Irina Maszczycka ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów zetknęła się z wojną jeszcze w 2014 r., gdy była na Majdanie, a potem pomagała ofiarom rosyjskiego ataku. Po aneksji Krymu przez Rosję wstąpiła do kryzysowej służby psychologicznej i wyjeżdżała na front pomagać ukraińskim żołnierzom. Włączyła się w dowożenie im żywności, ubrań czy leków. Dlatego nie była bardzo zaskoczona wybuchem wojny.

Pochodzi z Winnicy na Ukrainie, tam się wychowała i uczyła. Początkowo studiowała anglistykę, jednak rzuciła studia i wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr od Aniołów; 10 lat później przyjęła śluby zakonne, skończyła psychologię na UKSW. Od pięciu lat pracuje w Winnicy, gdzie prowadzi pierwsze na Ukrainie katolickie przedszkole. Po wybuchu obecnej wojny na szeroką skalę organizowała transporty z Polski, które przewoziły jedzenie, chemię, leki, nawet samochody dla wojska, a dopóki było można – także kamizelki i noktowizory. W drodze powrotnej do Polski zabierała ludzi, którzy chcieli się ewakuować na zachód. Podróże były niebezpieczne, nieraz na granicy życia i śmierci. – Wydawało się wręcz, że zaraz będzie z nami koniec, że tym razem się już nie wywiniemy. Jednak Pan Bóg niezawodnie nas chronił, a aniołowie prowadzili i strzegli – podkreśla. Gdy do Winnicy zaczęli napływać uciekinierzy ze wschodniej Ukrainy, pomagała w organizowaniu dla nich noclegów i jedzenia. Znów otworzyła przedszkole. Skąd s. Irina ma do tego wszystkiego energię? – Bóg daje niewyobrażalną siłę, wciąż pokazuje, że jest z tobą, że jest obok. A mnie, siostrze od aniołów, pomagają bez wątpienia i one. Czuję ich obecność na każdym kroku, każdego dnia. Zwłaszcza w czasie akcji – mówi.

Boże hartowanie

Gdy na Majdanie zaczęli strzelać do ludzi, czuła, że powinna być z tymi, którym grozi śmierć, bo walczą o wolność Ukrainy. Po skończonym wieczornym dyżurze w radiu poszła piechotą na Majdan, co zajęło jej trzy godziny. Na miejscu weszła na podwyższenie, dali jej mikrofon, zaczęła się modlić. Wielotysięczny tłum podjął modlitwę. Potem przemawiała przez siedem godzin. Mówiła, że trzeba się modlić, bronić ojczyzny, że to, co się dzieje, to również walka duchowa, którą należy wygrać. Snajperzy próbowali ją zabić, jedna kula przeleciała tuż koło ręki, była łatwym celem, ale jej nie trafili. Tamtej nocy przeszła przemianę. Bóg przygotował ją duchowo na wojnę, która wybuchła osiem lat później.

Siostra Lucyna Grząśko ze Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego (werbistki) na Ukrainę przyjechała 30 lat temu. Przez 20 lat pracowała z miejscowymi dziećmi, uczyła je religii, napisała w języku ukraińskim dwa katechizmy dla dzieci i jeden dla młodzieży. Od 10 lat pracuje w ukraińskim katolickim Radiu Maryja, które ma siedzibę w Kijowie. Wybuch wojny zastał ją w Wierzbowcu niedaleko Winnicy. Mimo ostrzeżeń postanowiła wrócić do Kijowa, który był oddalony o 300 km. Uważała, że jej miejsce jest wśród ludzi, obok których żyła i pracowała. Wsiadła w samochód i po pełnej niebezpieczeństw podróży dotarła do celu. Przez cały czas obrony Kijowa radio nadawało całodobowo audycje, choć było tylko troje redaktorów. Podtrzymywali ludzi na duchu, łączyli ich w modlitwie, dawali nadzieję i zagrzewali do walki. W czasie alarmu nie chowała się w piwnicy, audycja nie mogła przecież zostać przerwana. Potem słuchacze mówili jej, że radio pomogło im w najtrudniejszych momentach, mieli się na czym oprzeć, było obecnie, gdy najbardziej tego potrzebowali, pozwoliło im żyć bez panicznego lęku.

Uciekały tysiąc kilometrów

W Charkowie zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Małych Misjonarek Miłosierdzia (orionistki) pracowały od 1995 r. Opiekowały się najbiedniejszymi, dziećmi ulicy i samotnymi matkami. Otworzyły dla nich specjalny dom. Siostra Renata Jurczak podkreśla, że gdy wybuchła wojna, nie mogły ich opuścić, choć wiedziały, że grozi im niebezpieczeństwo. Siostra pochodzi z Nowego Sącza, w zgromadzeniu jest od 39 lat, w tym już 28 pracuje na Ukrainie. Z każdym dniem było trudniej: nieustanny ostrzał z rakiet, brak środków do życia. W końcu postanowiły wyjechać. Mniej więcej w tym samym czasie miejscowy biskup Paweł Gonczaruk nakazał siostrom zakonnym opuścić Charków, gdyż jako kobiety, Polki i zakonnice były narażone na szczególne niebezpieczeństwo ze strony rosyjskich żołnierzy. Problemem był transport, brakowało autobusu. Nieoczekiwanie pomógł prezydent Duda. Nie wyjechały same, do autokaru zabrały ponad 60 podopiecznych, kobiet i dzieci. Najmłodsze miało dwa tygodnie. Po kilku dniach, w czasie których przejechały ponad tysiąc kilometrów, często pod ostrzałem, schronienie znalazły w klasztorze niepokalanek w Jazłowcu na zachodniej Ukrainie. Siostry ofiarowywały im gościnę w Polsce, ale one nie chciały jechać, obawiały się, że ich podopieczni będą mieli trudności z odnalezieniem się w nowych warunkach. W sumie w klasztorze niepokalanek w Jazłowcu znalazło schronienie około 200 uchodźców. Gdy minął pierwszy szok, zaczęły pomagać potrzebującym. Z Polski przychodziły dary. Niepokalanki, orionistki i matki zaczęły robić paczki z lekami i żywnością dla potrzebujących, także tych w Charkowie. W swoich domach w tym mieście orionistki pozwoliły mieszkać miejscowym, których domy zostały zniszczone.

Bezpieczna przystań

Siostra Julia Podleś jest przełożoną domu Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny (niepokalanki) w Jazłowcu. Na Ukrainie pracuje od początku lat 90. To był okres odradzania się Kościoła katolickiego w tym kraju po latach sowieckiego reżimu, zaangażowani byli w to księża i zakonnice z Polski. W Jazłowcu siostry prowadziły katechizację, dom rekolekcyjny, do którego przybywali katolicy, czasem grekokatolicy czy prawosławni niemal z całej Ukrainy. Do dziś niepokalanki zajmują się samotnymi matkami, wspierają rodziny z trudnych środowisk. Aby się utrzymać, prowadzą gospodarstwo rolne. Obecnie s. Julia jest przełożoną jazłowieckiego klasztoru, oprócz niej są jeszcze dwie siostry. To właśnie ona zdecydowała o przyjęciu podopiecznych orionistek, którzy uciekli z Charkowa. Dla niepokalanek to nie była nowa sytuacja – już od 2014 r. przyjmowały samotne matki i dziewczęta z trudnych środowisk, które uciekały z południa i wschodu kraju, gdzie trwały działania wojenne.

Gdy wybuchła wojna w 2022 roku, postanowiły nie wracać do Polski. W klasztorze rozwinęły pomoc dla uchodźców. Jazłowiec stał się bezpieczną bazą, przystankiem dla setek uciekinierów ze wschodu na zachód. Wszystko to heroicznym wysiłkiem zorganizowały trzy siostry zakonne. W tym codziennym trudzie nie zaniedbują kontaktu z Bogiem. Same się modlą i zachęcają do tego swoich gości. Siostra Julia zaprosiła mieszkańców ich domu, aby wspólnie z dziećmi modlili się o pokój na Ukrainie. Kobiety, które nie potrafiły wcześniej zmówić „Ojcze nasz”, żarliwie modliły się za swoją ojczyznę przez dziewięć dni. •

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.