Okopy w środku Europy

Marcin Jakimowicz, zdjęcia Henryk Przondziono

GN 08/2010 |

publikacja 27.02.2010 13:55

Jeden głaz dumnie sygnalizuje: jesteśmy w środku Europy. Drugi, przed domem Popiełuszków, przypomina rocznicę śmierci ks. Jerzego. Trzeci nosi w sercu pani Marianna. Ten jest najcięższy.

Okopy w środku Europy Henryk Przondziono

Dla wielu ludzi nad Wisłą Suchowola to daleki wschód. Tymczasem miasteczko leży w samym środku Europy. Tak orzekł 1775 r. Szymon Antoni Sobiekrajski, nadworny kartograf Stanisława Augusta. Za miasteczkiem znak drogowy „Uwaga łosie”. To nie tani chwyt marketingowy. Kilkanaście metrów od drogi widzieliśmy trzy z nich. Leniwie patrzyły na sznur tirów pędzących na litewskich i białoruskich „blachach”.

To spokojne, uśpione miasteczko. 4500 parafian. Kilkudziesięciu Tatarów. Kiedyś nad rozlewiskiem Biebrzy żyła spora grupa żydów. Tu karczmę prowadził pradziadek legend jazzu – Michaela i Randy’ego Breckerów.

Od 25 lat wielu turystów pędzących nad augustowskie jeziora zbacza na chwilkę w prawo do maleńkich Okopów – rodzinnej wsi ks. Popiełuszki. Chcą porozmawiać z najsłynniejszą matką kapłana w Polsce. 6 czerwca malutki domek z białej cegły będzie w centrum zainteresowania całego katolickiego świata.

Masakra
Dzwonek. Koniec lekcji. Tłum młodych w kolorowych bluzach wybiega na korytarz. Na ścianach liceum, które od 20 lat nosi imię ks. Jerzego, plakaty „Pomóżmy Haiti”, ogłoszenia o zajęciach kółka europejskiego i tablica poświęcona patronowi szkoły. Na niej wstrząsająca fotografia. Zmasakrowana, zalana krwią twarz księdza, który przez 11 lat uczył się w murach tej szkoły. Jedna żywa rana. Dyskretnie odwracam twarz.

Gdy po pół godzinie siedzę w izbie w rodzinnym domu Popiełuszków, moją głowę bombardują myśli: od czego zacząć rozmowę? Delikatnie? Z grubej rury? Pani Marianna – zmęczona, pochylona matka człowieka, który 6 czerwca będzie ogłoszony błogosławionym – siada na łóżku i zaczyna wertować w ciszy album. Oooo, jest! – podaje mi książkę. Dreszcze.

Pokazuje mi tę samą fotografię, którą widziałem przed chwilą w liceum. Zmasakrowana twarz. Starta jak tatar. Zacierają się granice oczu, ust, nosa. – Panie, która matka to wytrzyma? – oczy staruszki zachodzą mgłą. – Jak takie rzeczy przeżyć matce? – szepcze ze wschodnim akcentem przez łzy. – To wielki kamień na sercu. Odwiedzający ją goście oglądają zdjęcie kandydata na ołtarze, narodowego bohatera, ikony ruchu niepodległościowego... Ona widzi twarz syna – Alka.

Syn Popiełuszków na chrzcie otrzymał imię Alfons. Dlaczego? – Bo to święty kapłan był – tłumaczy pani Marianna. – Syn zmienił imię na Jerzy po wielu, wielu latach. Bo w Warszawie „Alfons” źle się kojarzyło. Z naszej parafii było kiedyś dużo księży. Nawet kilku na rok. A moim ogromnym marzeniem było, by zostać matką kapłana. Zresztą ja, nosząc pod sercem syna, ofiarowałam go Matce Najświętszej. I Bóg wysłuchał.

Jeszcze tylko 4 msze
– Wie pan, co mnie ratowało, gdy to wszystko zobaczyłam? (pani Marianna pokazuje fotkę z ociekającą krwią twarzą syna). To, że patrzyłam na Matkę Bożą. Ona to dopiero wycierpiała. Widziała ciało zabitego Syna. Ja cierpiałam razem z nią. Ona nad swoim Synem, ja nad swoim. Tylko to mnie rozweselało. Taka wola Boża. Mógł ocalić księdza Jerzego (pani Marianna mówi tak o synu. Żadnych zdrobnień „Alek” czy „Jurek”). – Czy czas leczy rany? – pytam. – Człowiek nigdy nie zapomni, ale Bóg dopomaga pogodzić się z Jego wolą. Przecież żeby Pan Bóg chciał uchronić syna, to mógł uchronić. Ale widać trzeba było tej ofiary. Ja przebaczyłam mordercom, ale to nie moja zasługa. To dar Ducha Świętego.

– Czy modli się pani za wstawiennictwem syna? – Gdy leżałam w szpitalu, na zapalenie płuc, a ktoś o tym rozpowiedział, to przyleciała rodzina człowieka, który miał mieć ryzykowną operację. Sami lekarze bali się jej podjąć. Rodzina błagała mnie o „Zdrowaś Maryjo”. Pomodliłam się. Po wszystkim przybiegli i dziękowali, że się udało. Podziwiali, że tak udana operacja była temu człowiekowi. Ja od dawna na 19. każdego miesiąca zamawiam Mszę o beatyfikację syna.

Zostały jeszcze cztery: luty marzec, kwiecień, maj. Nogi mu zmarzły na kość – Pamięta pani chwilę, gdy Alek powiedział: Mamo, będę księdzem? – On niczego nie musiał mówić. To wynikało z każdego jego kroku. Nikt go nie musiał ciągnąć za uszy. Był wybrany przez Boga, jestem pewna. U nas w domu zawsze była wspólna modlitwa. Jak maj, to do Matki Boskiej, czerwiec – do Serca Pana Jezusa, lipiec do Jego krwi, a w październiku Różaniec. Zresztą za ten Różaniec to się syn bardzo w wojsku nacierpiał.

Do chaty w zabitej dechami podlaskiej wsi przychodziły listy. Na przykład ten z lutego 1967 r. Z jednostki w Bartoszycach. Syn Popiełuszków pisał, że został ukarany, bo mimo rozkazu nie chciał zdjąć z palca różańca. Oficer kazał mu stać przez godzinę boso na lodowatej ziemi. „Nogi zmarzły, zsiniały, więc o 21 kazał mi buty założyć – czytała drżącym głosem pani Marianna. – Na chwilę wyszedł z sali i poszedł do moich kolegów z plutonu. Przyszedł do mnie z pocieszająca wiadomością: tam w sali w twojej intencji się modlą. Rzeczywiście chłopaki z wojska wspólnie odmawiali Różaniec. Ja zbywałem go milczeniem, odmawiając modlitwę w myśli i ofiarując cierpienia. Boże, jak lekko się cierpi, wiedząc, że się cierpi dla Chrystusa”.

Innym razem wracający z pola rodzice czytali: „Kochani! Proszę się nie przejmować i nie zniechęcać, gdy przyjdzie nieraz i pocierpieć albo przeżyć przykre chwile – pisał Alek. – Kogo Bóg najbardziej doświadcza w cierpieniach, tego bardziej też kocha. W tym utrapieniu trzeba szukać woli Bożej”. Ostatni zwrot to słowo-klucz najczęściej padające w czasie rozmowy z panią Marianną. – Czy Alek lubił broić? U mnie się nie broiło – stanowczo kręci głową. – Twardo trzymałam dzieci. A zresztą, kto naprawdę się modli, nie ma w głowie głupot.

Było się perło…

Pstryk, pstryk – Heniek robi pani Mariannie serię fotek. – Te zdjęcia to trzeba było robić pięćdziesiąt lat temu. Jak uroda była – wybucha śmiechem kobieta. – Jak to mówią? Było się perło, ale się zderło.
Lubi żartować. – Ile pani ma lat? – zapytał jeden z odwiedzających Okopy gości. Tyle samo, co zim – usłyszał.

– Nie miała pani marzeń, by syn został księdzem, ale w jakimś spokojnym pobliskim Sztabinie czy Korycinie? – A co to moje rządy? – dziwi się staruszka. – Do niczego zmuszać Boga nie można. On wie najlepiej. Zresztą, kiedy ksiądz Jerzy wracał do domu, to nigdy mnie nie mówił, co przeżywa. Nie chciał mnie smucić. Nie chciał, żeby ja to przeżywała. To dopiero dobre dziecko! W listopadzie 1982 r. kapelan „Solidarności” notował: „Jadę do rodziców, dawno nie byłem, a przecież nie wiadomo, jak się moje losy dalej potoczą. W domu, gdy robiłem zdjęcia tacie, popłakał się staruszek. Tak mało mam czasu dla Rodziców. A przecież nie będę miał ich długo. Tata ma 72 lata”. Ojciec przeżył syna o 18 lat.

Niebieska tancbuda

Przy rodzinnej parafii ks. Jerzego utworzono Izbę Pamięci. Oprowadza nas po niej proboszcz ks. Witold Skrouba. Chrzcielnica, pamiętniki, książka „Szara szyjka” – nagroda za dobre stopnie. Największe wrażenie robi jednak osobisty kalendarz ks. Jerzego. Pod datą 19 października 1984 zapisał „Godz. 18. Bydgoszcz”. Czy przypuszczał, że będzie to jego ostatnia podróż? – Łzy już oschły, choć kiedyś płakała za Alkiem cała okolica – uśmiecha się dyskretnie Krystyna Gabrel (z domu Rojszyk), jego szkolna koleżanka. – Dla mnie to był święty kolega, naprawdę. Był wesoły, radosny, sympatyczny.

Nie był z tych, którzy przywiązywali koleżankom warkocze do krzeseł. A u nas co druga dziewczyna miała warkocze. Maszerował codziennie do szkoły przez pięć kilometrów, a i tak się nie spóźniał. Przychodziłam do szkoły wcześnie, za kwadrans ósma, a Alek już tam siedział. Gdy usłyszałam, że będzie księdzem, nie byłam zaskoczona. Byłam pewna jednego: to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Gdy zachorowałam na stwardnienie rozsiane i wiedziałam już, że nie będzie lepiej, a jedynie coraz gorzej, przeżywałam bardzo trudne chwile.

Stwardnienie rozsiane jest jak wyrok. Chcesz wstać rano z łóżka i nie możesz się ruszyć. Zawsze, gdy spotkaliśmy się z Alkiem, bardzo mnie pocieszał. Do dziś mam świadomość, że opiekuje się mną kolega z klasy. Kiedyś w szpitalu, gdy przeżywałam dramatyczne chwile, miałam niezwykły sen. Przyszedł do mnie Alek. Już w sutannie, jako ksiądz. Podszedł i rzucił: To ja ci zrobię kawę. – Alek, ja już piłam kawę – zaoponowałam. – To nic, ja ci zrobię bardzo dobrą kawę – uśmiechnął się. Wtedy się obudziłam.

Nie pijemy kawy, ale pyszną herbatę z pigwą. – To wyrób naszej mamy. W parującym napoju jest mnóstwo witaminy i miłości – ślicznie uśmiecha się pani Krystyna. – Tak sobie czasem myślę: Alek, ty już doszedłeś do nieba. Wierzę, że wszyscy tam dojdziemy. A w niebie zrobimy sobie prawdziwy bal maturalny.

Willa i chatka

Niecodziennie mam okazję rozmawiać z najbliższą rodziną kandydata na ołtarze. Gdy przekraczałem skromny próg domu Popiełuszków w zasypanej śniegiem opustoszałej wiosce, przypomniałem sobie inną rozmowę. Z Margheritą Meo, starszą siostrą Nennoliny – włoskiej sześciolatki, której proces beatyfikacyjny toczy się równocześnie z procesem ks. Jerzego. Rozbrykana dziewczynka pisała codziennie listy do Jezusa, a On przychodził w nocy, by je czytać. Jej siostrę odwiedziliśmy w rzymskim domu. Jak różne są drogi świętości... Tam rozpalona słońcem willa, tu podlaska chata z jasnej cegły, tam białe marmurowe schody i polerowane klamki, tu drewniana podłoga. Tam wytworna suknia i biżuteria, tu skromna niebieska chustka na głowie.

Wracamy oblodzoną drogą, którą każdego dnia Alek maszerował do szkoły. – Jak długo się idzie? – Ja do Suchowoli szłam 45 minut. Starczało akurat na 3 części Różańca – uśmiecha się pani Marianna. Przystajemy w polu. Za nami morenowe wzgórza przypominające okopy (stąd nazwa wioski). Cisza. Tylko z daleka słychać szum tirów mknących Via Baltica. Po prawej stronie drogi stoi niezwykły krzyż. Wsparty o drzewo, splątany z jego gałęziami. Nie wiadomo, gdzie kończą się konary, a zaczynają ramiona krzyża. Krucyfiks wrósł w drzewo. Nierozerwalnie z nim się połączył. To esencja tej ziemi. Za kilka miesięcy ramiona krzyża pokryją się zielonymi pączkami. A potem krucyfiks zakwitnie. Jeszcze przed beatyfikacją.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.