Kapłan za kratami

ks. Rafał Olchawski; GN 5/2011 Lublin

publikacja 12.02.2011 06:30

– Kiedyś ktoś powiedział mi: „Po co ksiądz chodzi do tych morderców i złodziei? Tam nie ma do kogo chodzić”. Ale mnie praca w zakładzie karnym pozwoliła dostrzec, że wśród osadzonych jest wiele zdolnych i wartościowych osób, którym warto poświęcić czas i pomóc spokojnie odbyć karę – mówi ks. Marcin Pawelczak.

Kapłan za kratami Foto: ks. Rafał Olchawski/ GN Do spotkania z kapelanem nie zmusza żaden regulamin. On tylko czeka...

Kapelan jest dla tego miejsca bezcenny. Pracownicy cywilni, funkcjonariusze, wychowawcy, oddziałowi, czy nawet psychologowie nie są w stanie porozumieć się z osadzonymi tak, jak może tego dokonać ksiądz – przekonuje płk Zbigniew Drożyński, dyrektor otwartego przed rokiem opolskiego Zakładu Karnego. – My jesteśmy postrzegani przez więźniów jako ci, którzy czegoś od nich wymagają, egzekwują regulamin, ograniczają im wolność. Kapelan ma inne zadanie. Może wpływać na psychikę i ducha osadzonych, co często przynosi efekty, których my nie osiągnęlibyśmy nigdy.

– Bez kapelana wielu z nas nie poradziłoby sobie w tym miejscu. Ksiądz to jedyna osoba, z którą można otwarcie porozmawiać, nie czując zagrożenia – przyznaje Wojtek, jeden ze skazanych. Dla kapelana ks. Marcina Pawelczaka najtrudniejsze jest zdobycie zaufania osadzonych. Wymaga to szczerości, konsekwencji, a przede wszystkim poświęcenia sporej ilości swojego czasu. – Jestem pracownikiem więzienia, ale nie jestem funkcjonariuszem. Moja rola w tym miejscu jest zupełnie inna. Jestem tu dla więźniów, by dawać im nadzieję, wspierać, służyć sakramentami – mówi kapłan.

Przekleństwa i… cuda
– Muszę powiedzieć, że gdy pierwszy raz przekraczałem progi ośrodka, to potężny mur, mnóstwo krat, obecność umundurowanych funkcjonariuszy oraz technicznych zabezpieczeń sprawiły, że moje nogi lekko się ugięły – wspomina ks. Marcin. Więzienie wzbudziło w nim respekt, ale nasunęło też myśl o totalnym zamknięciu, izolacji.

Zakład Karny w Opolu Lubelskim jest najnowocześniejszy w Polsce. Nie ma tam posterunków, na których stacjonują strażnicy z bronią. Ich miejsce zastąpiła wszechobecna technika; czujniki i kamery. – Mocno odczuwamy, że jest to dla nas miejsce odbywania kary. Że nie jesteśmy w domu, hotelu, internacie, czy w przytułku dla bezdomnych – zwierza się młody więzień, a inny dodaje: – Największą karą jest oddzielenie od bliskich i znajomych. To boli najbardziej.

Manifestacja religijności od tych mężczyzn, którzy chcą za kratami praktykować swoją wiarę, wymaga odwagi i gotowości do znoszenia szyderstw, kpin ze strony współwięźniów. To samo dotyczy kapelana. – Takie epitety jak: „Idzie Batman” słyszy niejeden ksiądz nawet na ulicy, więc nie jest to coś, czym należałoby się przejmować. Takimi zaczepkami osadzeni chcą zwrócić na siebie uwagę. Bardzo potrzebują, by ktoś ich zauważył – stwierdza ks. Marcin. – Jest to miejsce pełne przekleństw i wulgarności, jednak tu też zdarzają się cuda, tak jak w Częstochowie czy pobliskiej Wąwolnicy. Dla mnie zakład karny jest miejscem, gdzie niemal każdego dnia widzę łzy potężnego, wytatuowanego mężczyzny, który skruszony przez odbywaną karę i słuchanie słowa Bożego przeżywa swoje nowe spotkanie z Bogiem – wyznaje.

Ramię w ramię ze strażakami
Zakład w Opolu Lubelskim już na dobre wpisał się w krajobraz tego niewielkiego miasteczka. Gdy powstawał, było wiele wątpliwości co do tego, jaki wpływ będzie miała więzienna społeczność na mieszkańców powiatu opolskiego. Wielu obawiało się, że ludzie poczują się zagrożeni bliskością skazanych. – Takie obawy zapewne wynikały z niewiedzy, jakie procedury towarzyszą na przykład zezwalaniu na prace osadzonych poza więzieniem – mówi płk Z. Drożyński. – Na zewnątrz mogą przebywać tylko więźniowie, którzy nie stwarzają zagrożenia. Takich osadzonych u nas jest niewielu. Większość z około sześciuset więźniów to skazani na bezwarunkową izolację od świata zewnętrznego.

Negatywne nastawienie zostało zweryfikowane, gdy mała grupa więźniów podjęła pracę w jednej z pobliskich szkół i przy odśnieżaniu miasta. Ich rzetelna praca i poprawne zachowanie wobec ludzi sprawiły, że niechęć i strach zaczęły ustępować miejsca akceptacji. Lody zostały jednak zupełnie przełamane, gdy więźniowie ramię w ramię ze strażakami, wolontariuszami i mieszkańcami walczyli z powodzią, która nawiedziła gminę Wilków. Zakład Karny zyskał przychylność społeczności powiatu opolskiego z jeszcze jednego powodu – dzięki zatrudnieniu około dwustu pięćdziesięciu osób stał się on największym pracodawcą w okolicy.

Ja tyko na nich czekam…
Osadzeni w zakładzie są podporządkowani regulaminowi. Jeśli go przekraczają, ponoszą konsekwencje, na przykład nie mają dostępu do telewizji, czy też zostają odizolowani od innych. Do spotkania z kapelanem nie zmusza żaden regulamin. Jest to wolny wybór. – Ja tylko na nich czekam. Jeśli chcą, jestem do ich dyspozycji – mówi ksiądz Marcin. Uczestnictwo w nabożeństwach, korzystanie z sakramentu pokuty, czy też rozmowy z kapelanem wynikają jedynie z decyzji więźnia.

Większość podchodzi do spotkania z księdzem bardzo poważnie. Na przykład kilkuosobowa grupa więźniów z własnej inicjatywy zgłosiła gotowość przyjęcia sakramentu bierzmowania (obecnie trwają przygotowania). Czasami więźniowie biorą udział w praktykach religijnych tylko dlatego, by urozmaicić sobie czas. Stanowi to dla nich rodzaj ucieczki od monotonnej więziennej rzeczywistości i spotkania się z drugim człowiekiem, a nie wynika z potrzeby wiary. Ksiądz Marcin, korzystając z życzliwości dyrekcji zakładu, organizuje dla najbardziej zaangażowanych różne spotkania, takie jak wizyta misjonarza pracującego w Afryce, czy koncert kolęd przygotowany przez uczniów. Pozwala to, jak twierdzi, by osadzeni przez moment mogli oderwać się od więziennego życia.