Przeistoczenie w gościnnym

Marcin Wójcik

publikacja 27.01.2011 06:30

Nowaccy w niedzielę nie wypuszczali kur z kurnika, bo nie chcieli, żeby chodziły na Mszę świętą, a – broń, Boże! – wpadły na ołtarz.

Przeistoczenie w gościnnym Marcin Wójcik/ GN Zofia Braszczyńska przechowuje zdjęcia z prymicji i Pierwszych Komunii Świętych, które odbywały się w jej rodzinnym domu

Zosia ledwie wypiła butelkę grysiku, przytuliła lalkę, mama ucałowała ją na dobranoc i już miała zasnąć, kiedy za drzwiami usłyszała ciepły kobiecy głos: „Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską...”. A przedwczoraj wyraźnie słyszała księdza Edwarda Gorczycę (tego, co przywozi z Warszawy cukierki), który mówił: „Ja ciebie chrzczę, w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego”. Acha, w zeszły wtorek też słyszała ks. Gorczycę, ale tym razem mówił: „Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie”.

Zosia jeszcze mocniej przytuliła lalkę i udało jej się zasnąć. Będzie śnić o białych koniach zaprzęgniętych do złotej karety, dziedziczkach w atłasowych sukniach, ze szpiczastymi parasolkami w ręku, co ostrożnie schodzą po stopniach karety, tuż przed oknem Zosi. Później pukają delikatnymi paluszkami w pękniętą szybę i zapraszają córkę chłopa do karety. Zosia pojęła wtedy, że sny z bajki mają coś z rzeczywistości.

– Przyjeżdżały do nas dziedziczki w pięknych sukniach, których im zazdrościłam. Nieraz miałam ochotę dotknąć tych kolorowych falban. Czułam się wtedy jak Janko Muzykant, który chciał dotknąć skrzypiec, a nie mógł – wspomina babcia Zosia.

Przeistoczenie w gościnnym   Archiwum Zofii Braszczyńskiej Zdjęcie komunijne przed domem Nowackich Ryzykowali wiele

Zofia Braszczyńska urodziła się w 1938 roku w Stępowie koło Kiernozi. Oprócz córki, Anna i Józef Nowaccy mieli jeszcze dwójkę starszych synów. Pracowici ludzie to byli; sami wypalali cegły potrzebne do budowy domu, a zanim ruszyła budowa, wykopali studnię, która stoi na podwórku do dziś. Studnia gasiła łaknienie ludzi i zwierząt, jest niemym świadkiem historii, czasu wojny i rodzenia się pokoleń.

Anna i Józef Nowaccy byli ludźmi głębokiej wiary. Nie mogli stać bezczynnie, kiedy Niemiec wyganiał z kościoła Chrystusa. Stało się to zaraz po wybuchu II wojny światowej. Wówczas okupant zamknął kościół parafialny w Luszynie i zakazał kultu. Rodzice Zosi zaproponowali proboszczowi Edwardowi Gorczycy (zginął w powstaniu warszawskim), że oddadzą pokój na kaplicę. Ryzykowali wiele. Proboszcz ostatecznie zgodził się. Nowaccy oddali Chrystusowi pokój, w rogu, przy oknie, znalazło się miejsce dla Najświętszej Maryi Panny. Trzeba było jednak powiększyć kaplicę dla wiernych, zburzyć ścianę od strony korytarza, zrobić ławki, prowizoryczną ambonę, konfesjonał, katafalki. Z kaplicy – jak do zakrystii – wchodziło się do dwupokojowego mieszkania Nowackich. W niedzielę Anna gotowała dopiero po Eucharystii, żeby wcześniej nie rozpraszać tłumów modlących się za ścianą.

– Odprawiały się u nas Msze święte niedzielne, ale i śluby, chrzciny, pogrzeby, a nawet... prymicje – wspomina Zofia Braszczyńska. – Ze względu na tłum gości, prymicje odbyły się jednak w naszej stodole, co zaproponował tata.

Do kaplicy przychodzili mieszkańcy Luszyna, Stępowa, a nawet Złakowa Kościelnego. Szło się polami, w pogodę i niepogodę, byleby Niemcy nie zauważyli. Na tych ziemiach chroniło się u swoich rodzin wielu mieszkańców Warszawy, w tym sporo inteligencji. Oni również tłumnie przychodzili do Nowackich. Działał tutaj chór, dzieci przyjmowały Pierwszą Komunię Świętą i przed domem robiły sobie pamiątkowe zdjęcia, takie z księdzem i świętym obrazkiem. Bracia Zofii również mają zdjęcia komunijne, na tych samych schodach, na których dzisiaj odpoczywają czasami kaczki i gęsi.

Carski strój

Babcia Zofia pamięta, jak bawiła się na strychu z Jezusem oraz z pasterzami. Jezus malusieńki, Jego Rodzice, pasterze, wół, osioł i owce w czasie pokoju mieli wrócić do kościoła w Luszynie, ale jakoś tak się złożyło, że na wieki zostali na strychu Nowackich. W 1945 roku 7-letnia Zosia pewnie była dumna, że Święta Rodzina nie pogardziła ich skromnym strychem i osiedliła się tu na zawsze. Tymi samymi figurkami, wiele lat później, bawił się syn Zofii – Andrzej. Dzisiaj nie ma on owiec, ale porządne stado krów mlecznych, które zasilają Spółdzielnię Mleczarską „Łowicz”. Historią figurek i kaplicy interesują się zaś jego synowie Mateusz i Konrad.

Krów w gospodarstwie zawsze było sporo. Ojciec Zofii nie miał łatwego życia, bo – oprócz ciężkiej pracy na roli – dokuczali mu w czasach głębokiej komuny partyjni i wyrzucali, że sympatyzuje z klerem, bo kaplicę w domu miał.

Przeistoczenie w gościnnym   Archiwum Zofii Braszczyńskiej Prymicje ks. Wincentego Pawlaka ze Stępowa. Procesja zmierza do stodoły. Krzyż niesie ojciec Zofii Braszczyńskiej – Pamiętam, jak kiedyś zrobili rewizję. Jeden znalazł w szafie strój ludowy, podobny do łowickich pasiaków. Powiedzieli ojcu, że trzyma w domu jakieś carskie rzeczy, co było zabronione – śmieje się Zofia.

Zboże i rupiecie

Skromny domek nadal stoi, ale już nikt w nim nie mieszka, bo Braszczyńscy wybudowali w ogrodzie nowy, duży dom. W pokoju, gdzie stała Matka Boża i Chrystus w Najświętszym Sakramencie, jest dzisiaj magazyn na zboże i rzeczy, których szkoda wyrzucić. Często zagląda tam Andrzej i uderza go świadomość sacrum – że w tych murach chrzczono dzieci, zawierano związki małżeńskie, żegnano bliskich.

Andrzej dba o krzyż, który stoi na dachu starego domu. Stał tam po wojnie, stał przez lata komuny i partyjnym zawadzał, będzie stał nadal. Czasami Andrzej wychodzi na dach i konserwuje go. Planuje wyjść tam lada dzień, bo krzyż lekko się osunął.

Jakiś czas temu do Stępowa przyjechała starsza pani z Warszawy i szukała Nowackich. Zofia z początku nie chciała wpuścić miastowej do starej chałupy, bo tam nieporządek, zboże i rupiecie. Ale warszawianka się uparła, długo nalegała i wydawało się, że nie odjedzie, dopóki nie zobaczy murów kaplicy. Chciała przenieść się do czasów, gdy z rozpuszczonym włosem, w białej sukni, ze świecą w ręku, stała w pokoju Nowackich i po raz pierwszy przyjmowała Komunię świętą. Zofia, być może, ściskała wtedy lalkę w pokoju obok, nie mogąc zasnąć.

Tekst opublikowano w dodatku łowickim Gościa Niedzielnego