Pięknego wieku dożył

ks. Tomasz Horak

publikacja 17.01.2011 07:00

Dobrze, że są wśród nas tacy, którzy wyrastają przed nami, jak ogromne znaki zapytania.

Pięknego wieku dożył Tech109 / CC 2.0

Swego czasu miałem sposobność długiej rozmowy z dyrektorem domu emerytów dla księży. Temat nie do wyczerpania. Z wielu powodów. Od problemu, kiedy ta emerytura, poprzez możliwe warianty znalezienia miejsca w życiu, relacji z młodszymi, angażowania się w duszpasterstwo, po nieuniknioną potrzebę opieki. To wszystko przypomniało mi się kilka tygodni temu, gdy stałem nad trumną ks. Ludwika Rutyny. Pięknego wieku dożył. Ale to nie liczba 93 stanowi o pięknie jego życia.

Kiedyś był moim katechetą. Katechizmu to on mnie nie nauczył. Nauczył jednak więcej. Zwyczajnie katecheci przekazują treść wiary. On ukazywał życie z wiary. A intensywne życie zaczęło mu się w wieku 73 lat, gdy przeszedł w stan spoczynku. Pochodził z Podola i tam wrócił – do diecezji lwowskiej. Co robił? Był z ludźmi. Dzielił się z nimi – jak kiedyś z nami w liceum – swoją wiarą, oczarowywał skromnością i dobrocią. On, Polak doświadczony w czasie rzezi lat czterdziestych, był niezwykłym katalizatorem jednania Polaków z Ukraińcami. Msze po okolicy odprawiał. Kościoły z ruin dźwigał. Biskup Marcjon wspomina: „Był uparty. Mówiłem mu: Księże infułacie, najwyżej trzy Msze w niedzielę – przecież on zdrowia nie miał. Uśmiechał się i robił swoje. Mieszkał? Mój Boże, przez jakiś czas mieszkał w zakrystii. Podróżował, by środki potrzebne zdobywać”. Ot i emerytura...

Kilkanaście lat temu umarł proboszcz mojej młodości, byłem przy nim ministrantem. Gdy skończył lat 75, poprosił biskupa o zwolnienie z obowiązków parafialnych. A że dziadek był czerstwy, biskup na to nie przystał. Ksiądz Piotr Stanoszek pojechał do Częstochowy i poprosił generała paulinów o przyjęcie do zakonu. A że dziadek był czerstwy, przyjęli go. Był w zakonie lat 30, to znaczy dożył 105! Spowiadał, uczył zakonną młodzież łaciny, prowadził infirmerię (czyli izbę chorych). W międzyczasie biskup umarł, a ojciec Piotr wciąż miał się dobrze. Do ostatnich miesięcy życia na nogach i z jasnym umysłem. Obaj księża, których wspominam, byli proboszczami po sąsiedzku. Obu znałem jako ministrant i jako kleryk. Jakże różni byli! Jedno mieli wspólne – wiarę, która im nie pozwalała spokojnie usiedzieć w miejscu.

Wiem, można takich podziwiać, ale naśladować nie zawsze można. Różne siły – i te fizyczne, i umysłowe. Może i dar łaski niejednakowy? Czasem zaś doświadczenia życiowe i perypetie szybciej odbierają zdrowie i wigor. A przecież dobrze, że są wśród nas tacy, którzy wyrastają przed nami, jak ogromne i niepokojące znaki zapytania. O wiarę pytają, o miłość do Kościoła pytają, o zwyczajną ludzką dobroć pytają. Nie potrafiłem przy trumnie mojego katechety na te pytania odpowiedzieć.