Pojadę za Ciebie

Andrzej Grajewski

publikacja 07.01.2011 12:28

Antoni Latocha zgłosił się do transportu, aby uratować ks. Edwarda Mikołajczaka. Za niego siedział blisko 5 lat w obozach koncentracyjnych.

Pojadę za Ciebie Reprodukcja: Roman Koszowski/Agencja GN Antoni Latocha po powrocie na Górny Śląsk. Zdjęcie z przełomu lat 40. i 50. XX wieku po prawej: Ks. Edmund Mikołajczak, zdjęcie z 1936 r.

Ta heroiczna historia, choć nie była nieznana, poszła w zapomnienie. Nikt w Wągrowcu, gdzie przez lata pracował ks. Mikołajczak, ani w Rudzie Śląskiej, gdzie mieszkał Latocha, o niej nie pamięta. Spróbowałem więc ją ożywić, zbierając dokumenty, świadectwa i zdjęcia.

Wielkopolanin i Ślązak
Edmund Mikołajczak urodził się w 1910 r. w rodzinie rolników w Siedleminie. W Jarocinie ukończył gimnazjum, po którym wstąpił do Seminarium Duchownego w Poznaniu. Święcenia otrzymał w czerwcu 1935 r. z rąk Prymasa Polski kard. Augusta Hlonda. Po trzech latach pracy w Szubinie, w 1938 r. został przeniesiony do Wągrowca, z którym związał się na całe życie. Pracował jako prefekt w miejscowym liceum państwowym. Gdy we wrześniu 1939 r. gestapo zaczęło aresztowania, uciekł z Wągrowca. Powrócił w strony rodzinne, a w listopadzie otrzymał dekret na administratora parafii Wilkowyja.

Nie pracował tam długo, gdyż 12 marca 1940 r. został aresztowany i wywieziony do Bruczkowa. W klasztorze werbistów Niemcy urządzili obóz przejściowy dla duchowieństwa. Tam spotkał młodego Ślązaka. Antoni Latocha pochodził z Bierunia Nowego, gdzie urodził się w siedmioosobowej rodzinie w 1921 r. Najważniejsze życiowe przygotowanie, jak to później podkreślał, przeszedł jako harcerz w drużynie wodniackiej. Gdy narodziło się w nim powołanie, wybrał Zgromadzenie Ducha Świętego. Jako nowicjusz trafił w sierpniu 1939 r. do domu w Puszczykówku. W styczniu 1940 r. został wezwany do Poznania, aresztowany i umieszczony w Chludowie, a w czerwcu trafił do Bruczkowa, gdzie gestapo zwoziło księży z całej Wielkopolski.

Ugoda
Po kilku tygodniach wśród osadzonych w Bruczkowie pojawiła się plotka, że będą wywiezieni na roboty do Niemiec. Latocha już poznał i zaprzyjaźnił się z ks. Mikołajczakiem. W trakcie rozmów pojawił się pomysł zamiany. Latocha w swoim pamiętniku, który spisał zaraz po odzyskaniu wolności w 1945 r., pisze o decyzji bardzo lakonicznie. „Podczas rozmów o wyjeździe podchodzi do mnie jeden z księży i mówi: »No, a ty co na to wszystko?« – »Mnie wszystko jedno. Może by nawet lepiej było pojechać, lecz z pewnością będę zwolniony. A może bym za księdza pojechał?«. Ugoda poszła szybko i już więcej na ten temat żeśmy ze sobą nie rozmawiali, aż do chwili wyjazdu”. Latocha zobowiązał się więc dobrowolnie pojechać za kapłana na roboty do Niemiec. Nie wiedział, że wybiera drogę do piekła. 15 sierpnia 1940 r. w Bruczkowie pojawili się gestapowcy. Na liście wyczytanych do zwolnienia znalazł się także Latocha.
„A co z resztą?” – zapytał gestapowca. „Zostaną wywiezieni” – usłyszał w odpowiedzi. Co było dalej, Latocha opisuje w pamiętniku. „Podchodzi do mnie ks. E. i pyta się, czy pojadę. »Tak zwolniono mnie, a więc pojadę«. Otrzymałem od niego dokument chrztu i bez wszelkich objaśnień jadę w nieznane na jego nazwisko. Jedno jeszcze spojrzenie. Serdeczny uścisk dłoni i rozłączyliśmy się na parę lat”. W pamięci ks. Mikołajczaka utrwaliła się inna wymiana zdań, która zostaje zapisana później w pracy Piotra Sadłowskiego, „Serce za serce. Dwie postacie ks. Edmunda Mikołajczaka”. Wągrowiec 1983 r. Otóż Latocha miał powiedzieć „Ksiądz może wiele jeszcze dobrego zrobić, jest potrzebny wiernym, a ja po powrocie do domu mógłbym zginąć za działalność w ruchu harcerskim, względnie być wcielony do armii hitlerowskiej”. Także w relacji bp. Ignacego Jeża podkreślany jest motyw ofiarowania się Latochy za kapłana, który „więcej może zrobić”. Tego samego dnia Latocha wraz z innymi księżmi został wywieziony do Fortu VII w Poznaniu, skąd bydlęcym wagonem pojechał do KL Buchenwald.

Wigilia w Buchenwaldzie

W Buchenwaldzie Latocha jako Edmund Mikołajczak otrzymał numer obozowy 1644. Pracował w kamieniołomie razem z innymi księżmi z Polski. „Wracając z pracy, każdy musiał ze sobą zabierać duży kamień i zanieść do obozu – zapisał w pamiętniku. – Ledwo co się człowiek ruszał po takiej pracy, a tu jeszcze 20 min drogi nieść taki ciężar. Na powracających w bramie czekała orkiestra. Wchodząc na teren obozu, trzeba było iść równo do taktu, z czapką w ręku”. Gdy ktoś nie był w stanie nieść kamienia dalej, był bity, pozbawiany posiłku, a kamień musieli do obozu przynieść koledzy. Nie złamało to solidarności więźniów. „Księża dla swych konfratrów odcinali po małym kawałku chleba ze swej porcji i ofiarowali tym, którzy w ten dzień nie otrzymali jedzenia. Jeden drugiego ratował jak mógł najlepiej”. W pamięci pozostała mu pierwsza obozowa Wigilia. „Pasterki nie mieliśmy. Kolędy śpiewano półgłosem, aby nie rozdrażnić śpiewem esesmanów. Na placu apelowym postawiono olbrzymią choinkę. Oświetlona była lampkami elektrycznymi, a pod choinką zamiast podarunków, jak to w domu bywało, stali häftlindzy (więźniowie) za karę”. W końcu grudnia 1940 r. został przewieziony do KL Dachau, gdzie nadal jako ks. Mikołajczak otrzymał numer 21875. Ten stan potwierdziło w październiku br. Muzeum w Dachau (KZ-Gedenkstätte Dachau), stwierdzając, że Antoni Latocha został zarejestrowany „pod pseudonimem” Edmund Mikołajczak.

„Eda” z Dachau
W Dachau Latocha zaprzyjaźnił się z ks. Ignacym Jeżem, późniejszym biskupem koszalińskim i kardynałem, który siedział tam od października 1942 r. Biskup wspominał, że między nimi zawiązała się przyjaźń, która pozwoliła na większą szczerość. „W jednej z rozmów Edmund powiedział: »Ja wcale księdzem nie jestem. I nie jestem tym, za kogo się podaję«”. Latocha był znany wśród więźniów. Zwłaszcza po tym, jak z kilku deseczek oraz blachy z puszek wykonał obozową monstrancję, którą 14 sierpnia 1941 r. poświęcił biskup Michał Kozal. Następnego dnia monstrancja stanęła na obozowym ołtarzu.

„Płakałem wówczas jak dziecko – wspomina Latocha – kiedy patrzyłem na Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie umieszczonego w monstrancji, wykonanej z takim trudem na terenie obozu koncentracyjnego”. Po wojnie monstrancja trafiła do Skarbca na Jasnej Górze. „Eda, bo tak go nazywaliśmy w obozie – wspomina ks. bp Jeż – traktował swój pobyt jako przygodę życiową i to mu pomagało znosić łatwiej obozowe życie, tym bardziej że do obozu otrzymał wiadomość, że ks. Mikołajczak żyje, a nawet z ukrycia działa duszpastersko. A przecież o to mu chodziło!”. Wolność obaj uzyskali 29 kwietnia 1945 r., kiedy do Dachau wkroczyli Amerykanie.

Przyjaciele
Ksiądz Mikołajczak, który na kartę z nazwiskiem Antoni Latocha opuścił Bruczków, nie zapomniał o swym dobrodzieju. Dowiedział się, w jakim obozie przebywa, przesyłał mu paczki, pocieszał korespondencją. Wiele ryzykując i ukrywając się w różnych miejscowościach, pomagał także w duszpasterstwie. Więź, jaka między nimi się zrodziła, była tak silna, że po odzyskaniu wolności Latocha nie wrócił do domu, ale przyjechał na parafię do Wągrowca, gdzie pracował ks. Mikołajczak. Dzięki jego wsparciu ukończył seminarium nauczycielskie. W Wągrowcu powstał także pamiętnik Latochy, niezwykły dokument o losach polskich księży w obozach koncentracyjnych III Rzeszy. Po wojnie ks. Mikołajczak stał się duszą odbudowy wspaniałego klasztoru pocysterskiego w Wągrowcu. Później został proboszczem miejscowej parafii farnej i dziekanem wągrowieckim. Wysoko go cenił kard. Stefan Wyszyński. Do śmierci w 1977 r. utrzymywał bliskie kontakty z Latochą i jego rodziną.

Antoni Latocha po powrocie na Śląsk ożenił się, miał czwórkę synów. Skromny, nie chwalił się swą wojenną historią. Pracował jako nauczyciel prac technicznych. Przez wiele lat pełnił funkcję sekretarza Komitetu Księży, byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Utrzymywał także bliskie kontakty z bp. Jeżem. Listy do niego podpisywał nie swoim imieniem, ale jako Eda, jak do niego mówili w Dachau. Latocha zmarł 5 grudnia 1988 r. w Rudzie Śląskiej. O jego losach niedawno rozmawiałem z prymasem Polski abp. Józefem Kowalczykiem, metropolitą gnieźnieńskim. Nie wiedział, że jednego z tamtejszych księży kiedyś uratował młody chłopak ze Śląska. Gdy poznał tę historię, powiedział: „Czyn pana Antoniego Latochy, który dobrowolnie ofiarował się za kapłana i w konsekwencji spędził blisko 5 lat w niemieckich obozach koncentracyjnych, świadczy o jego bardzo głębokim szacunku dla stanu kapłańskiego, a także o niezwykłej duchowej formacji. Musiał w kapłanie, którego ochraniał, widzieć obraz Chrystusa. Dlatego zdobył się na tak niezwykły czyn. Czy ta postawa pana Antoniego Latochy nie jest podobna do ofiary z siebie ojca Maksymiliana Kolbego za ojca rodziny pana Gajowniczka?