Błogosławi i zieje ogniem

Marcin Jakimowicz

publikacja 03.01.2011 08:39

Dwuletni Michałek wyłożył się jak długi na ziemi. Co gorsza: lizak, który trzymał w rączce, rozsypał się. Malec w ryk. – Nie płacz, przecież lizaki nie są najważniejsze na świecie – pociesza go tata. – Tak, wieeeem – zaszlochał chłopak. – Miłość jest najważniejszaaa. Buuuuu!

Błogosławi i zieje ogniem vramak / CC 2.0

Wszystkiego nie cierpię i nie lubię! – poinformował rodzinę zdenerwowany Julek (5 lat) – oprócz... ferii, Jezusa, i... „Gwiezdnych wojen”. Przed tygodniem pisaliśmy o tym, jak mówić dzieciom o wartościach. A teraz odwracamy kolejność. Czy maluchy mogą nam powiedzieć coś o Panu Bogu? O Tym, który pierwszy odwrócił kolejność i przyszedł na świat jako niemowlę. Pięcioletni Jacek oglądał z tatą program w telewizji. Dziennikarze TVN nabijali się z gigantycznej figury Jezusa, która stanęła w Świebodzinie. Chłopakowi zrobiło się przykro. Wziął kartkę i zaczął rysować. Tata podchodzi, patrzy: Jezus. – A co to jest, tu na dole? – pyta syna. – Kółka – odparował chłopak. – A po co? – Żeby jeździł, błogosławił i ział ogniem!

Jacek i Michał zrobili w pokoju straszny bałagan. I nie mieli zamiaru go sprzątnąć. Ich mama nie wytrzymała. – Sprzątnijcie to! – krzyknęła. Nagle Michał zniknął, a po chwili uroczyście wkroczył do pokoju, dźwigając ogromny krzyż, który ściągnął ze ściany. Spojrzał znacząco na mamę i szepnął do taty: – Pomyślałem, że w ten sposób mnie nie zaatakuje! Gdy kiedyś rodzinka poszła do znajomych, z Michałem przywitał się jego dwuipółletni sąsiad. Był bardzo wylewny. – Ja ciem kocham! – zawołał i objął kolegę. A Michał spojrzał na niego i ze stoickim spokojem odparował: – Taaaak. Wszystkich trzeba kochać. Nawet obcych!

– Mój przyjaciel Wojtek mieszka w USA – opowiada prowincjał krakowskich jezuitów o. Wojciech Ziółek. – Wracał właśnie z synkiem z uroczystej Mszy w czasie Zesłania Ducha Świętego. Wysłuchali porywającego kazania o charyzmatach. „A ty o jaki dar chciałbyś poprosić Ducha Świętego?” – zapytał ojciec synka. Ten zamyślił się i rzucił: „Chciałbym zobaczyć lisa”. – „Lisa?”– podrapał się po głowie zafrasowany ojciec. Oj, gdyby chociaż poprosił o dar mądrości czy rady. Porażka…. Wracali do domu, gdy nagle obok nich przebiegła… lisica z małym liskiem.

Amerykanin, który jechał obok nich na rowerze, przystanął z wrażenia: „Panie, 40 lat tu mieszkam, a czegoś takiego nie widziałem!” – zawołał. – Łukasz, błagam, jeszcze pięć minut do końca Mszy. Wytrzymaj – jęczy zmordowany tata. Jego syn (6 lat) szaleje. – Słuchaj, gdy święta Katarzyna ze Sieny była w twoim wieku, to na dachu potężnej bazyliki zobaczyła nagle tron Jezusa w otoczeniu aniołów – zaczyna opowieść ojciec. – A poprosiła Go o taką moc zamrażania? – chłopak wyciąga rękę i robi szczszszsz. – Nie… – odpowiada zbity z tropu tata. – Nie poprosiła??? – przedszkolak jest wyraźnie zawiedziony.

Jak Osioł ze „Shreka”
Niedzielny wieczór. Modlitwa wspólnoty. „Zdrowaś Maryjo, łaski pełnaaaa...”. Ile jeszcze zdrowasiek do końca? Już tylko siedem. Ufff... Nuda. Wstyd się przyznać. Jakoś nie wypada. Składam ręce. Zakładam (jeszcze tylko na siedem zdrowasiek!) pobożną maskę. Z modlitewnego udawania wyrywa mnie niecierpliwy głos Marty: – Kiedy w końcu pójdziemy do domu??? Dzieci są jak Osioł ze „Shreka”. Myślę, że ich irytujące: „Daleko jeszcze?” ma dla Boga większą wartość niż nasza, przypudrowana pobożnością, modlitewna szopka. Mówią to, czego nam już nie wypada. Pewnie dlatego nas tak irytują… – Dlaczego dzieci biegają po kościele? – pytał z łobuzerskim uśmiechem o. Joachim Badeni.

– Bo one wiedzą, że Pan Bóg jest wszędzie! Pytam znajomego: „Dlaczego chcesz być księdzem?”. „Bo chciałbym się dużo modlić”. „Ale ksiądz nie ma żony, nie ma domu” – mówię. „Ale Pan Jezus ma wszystko!” – odpowiedział. Proszę zgadnąć, ile mój przyjaciel ma lat. Cztery!!! Dzieci mają niesamowity zmysł. W czasie wojny wszedłem do kościoła w Casablance. Najświętszy Sakrament wyniesiono właśnie do ciemnicy. Wbiegły dzieci, spojrzały na ołtarz i powiedziały: „Ooo, nie ma nikogo!”. Nie ma nikogo! Dzieci, biegając, odczuwają obecność Ciała Bożego, a starsi, nawet klęcząc, tego nie dostrzegają. Dzieci przybiegają do matki, siadają jej na kolanach, przytulają się i machają sobie nogami. To dopiero modlitwa!

– Zobaczmy, co dorosły robi z brakiem przebaczenia: siedzi, rozmyśla, rozpamiętuje, pielęgnuje. Hoduje wściekłość, złość, nienawiść – dopowiada Józef Broda, góral z Koniakowa. – A co robią dzieci? Krzyczą o koleżance: „Nigdy już nie będę się z nią bawiła”, a za pięć minut do niej biegnie. One często pobiją się nawet do krwi, ale za chwilkę gonią razem po łące, bawią się. Uczmy się od nich! Ksiądz Józef Tischner prowadził pierwsze w Krakowie Msze dla maluchów. Towarzyszył mu pluszowy miś Bartek. „Kiedyś opowiadam, że Pan Bóg stworzył wszystko, co nas otacza – wspominał kapelan „Solidarności”. – Wymieniam zwierzaki, jakie stworzył: żaby, zające, sarny...

I chcę przejść od zwierząt do stworzenia człowieka, pytam więc dzieci, które ze stworzeń najbardziej Mu się udało. A tu podchodzi taka mała dziewczynka i mówi: »Chyba ja«. Cały kościół się roześmiał. Dziecko się speszyło, a ja musiałem tak mu wszystko wytłumaczyć, żeby nie poczuło, że zostało w kościele wyszydzone. Gdy zapytałem kiedyś dzieci, dlaczego Pan Jezus przychodzi do nas przez wino i przez chleb, jeden z chłopców odpowiedział: »Bo tam jest zaczarowana ludzka praca«. Siadłem z wrażenia. Rozwinąłem to w czasie zjazdu »Solidarności«”.

Może myć zęby sokiem!
– I pomódl się tam w kościółku za Pana Jezusa. Żeby tu do mnie przyszedł – rzuciła w drzwiach trzyletnia Marta. – Gdzie ma przyjść? – spytał tata, sądząc, że jak zwykle się wygłupia. – Tu, do mnie! – A po co ma do ciebie przyjść? – Żeby mnie przytulić! Jej młodsza o pół roku koleżanka Magda podeszła do obrazka z wizerunkiem Maryi. – Mama! – otwarła ze zdziwienia oczka. – Tu jestem! – sprostowała jej mama, Ola. – To też mama – dziecko pokazało ramkę. – A kogo trzyma na ręku? – podpuszczała ją jej babcia, pokazując małego Jezuska. – Mnie, Magdusię! Urszulka (4 lata) rozbierała się do kąpieli. Mama, spoglądając na nią, pokręciła głową: – Jakaś ty chudziutka! Sama skóra i kości! – I jeszcze Pan Jezus w środku! – oburzyła się dziewczynka. Zosia (4 lata) wróciła z przedszkola przeszczęśliwa.

Wygrała jasełkowy casting na Maryję. Jej mama zabrała się za szperanie w szafach w poszukiwaniu materiału na suknię dla Zosi-Maryi. Natrafiła na duży niebieski obrus. Po małej przymiarce, owinięciu materiałem małej aktorki, ta, przejęta, nagle głośno zawołała: – Mamo! Maryja była biedna, malutkiego Jezusa nie miała w co ubrać, ale sukienkę to na pewno miała porządną, a nie z jakiegoś obrusa!

– Mamo, wiesz, że Pan Jezus może czyścić zęby słodkim sokiem? – oznajmił pięcioletni Julek – Cooo?! – zdziwiła się Agata, jego mama.– A co, nie wierzysz w Jego moc? – Tatoooo, a wiesz dlaczego Pan Jezus nie miał żony? – wypalił innym razem chłopak. – Bo był zbawicielem świata. I nie musiał! Podczas Mszy św. roratniej ksiądz pytał dzieci: – Kiedy Pan Jezus przyjdzie ponownie na ziemię? – Za rok, za sto lat, w 2012 roku – padały odpowiedzi. W końcu ksiądz podsunął mikrofon Julkowi. A ten odpowiedział pewnie: – Wtedy, kiedy sam będzie chciał!

Tata, to jest posząg!
– A teraz pójdziemy do grobu Pana Jezusa – tłumaczy w czasie Triduum tata trzyletniemu Filipkowi. Przejęty maluch nieśmiało podchodzi do grobu, odwraca się i oznajmia wyraźnie zawiedziony: – Tata! To jest posząg! Radek z Magdą bawią się w „Roraty”. Ksiądz Radek (6 lat) bierze do ręki mikrofon: – A teraz zadam wam najtrudniejsze pytanie na świecie. Kiedy urodził się Pan Bóg? – Ja wiem – wyrywa się jego starsza siostra Magda – 25 grudnia! „Ksiądz Radek” zbity z tropu podchodzi do siostry, wali ją plastikowym mikrofonem w głowę i rzuca: – Niech cię szlag! Ufff! Chwila spokoju.

Dzieci bawią się w chowanego. Szafa niebezpiecznie trzeszczy. „Rabbi Baruch szukał sposobu, aby wyjaśnić, że Bóg jest towarzyszem wygnania, kimś opuszczonym i samotnym, cudzoziemcem nierozpoznanym przez ludzi” – czytam prawosławnego teologa Paula Evdokimova. „Pewnego dnia wnuk Rabbiego grał w chowanego z innym małym chłopcem. Chował się, ale kolega nie chciał go szukać i odszedł. Dziecko poszło z płaczem poskarżyć się dziadkowi. Wówczas, również z oczyma pełnymi łez, Rabbi Baruch wykrzyknął: »Bóg mówi to samo: chowam się, ale nikt nie przychodzi mnie szukać«”.

On jest kombojem!
W jak genialny sposób dzieci opisują Pana Jezusa. Nam – starym koniom – takie metafory nie przejdą nawet przez myśl. Nie wypada. Kościół w Sanoku. Podniesienie. Ciszę przerywa triumfalny okrzyk Brunona – trzylatka zafascynowanego Dzikim Zachodem: „Pan Jezus jest kombojem!!!”. Jest „kombojem”. To znaczy: ma władzę i staje po stronie pokrzywdzonych. – W Matce Bożej najbardziej mi się podoba, że była taka ładna i błękitna – opowiada pięcioletnia Emilka. – Święty Józef to chyba był dobry człowiek. Był stolarzem i zrobił Panu Jezusowi konika. To bardzo dobrze, że się Pan Jezus urodził, bo przyszedł kochać ludzi.

On ich kocha, bo im wybacza niegrzecznostwa. Lubię święta, bo Pan Jezus do nas przychodzi. Ja to czuję, bo jestem grzeczniejsza. My się spotkamy z Panem Jezusem w niebie, kiedy będziemy starymi babciami i dziadkami. Wtedy powiem Panu Jezusowi, że Go bardzo kocham. – Czy do grona największych teologów nie należałoby zaliczyć dzieci? – pyta założyciel

Wspólnoty Błogosławieństw brat Efraim. Jezus nauczał dorosłych i błogosławił dzieci. A my czynimy dokładnie odwrotnie. Maluchy uczą nas zmiany optyki. Przekonałem się o tym przed chwilką. Spojrzałem za okno i jęknąłem: – Boże, znów sypie... – Huraaaa! – ryknęły dzieci. Jeśli się nie staniemy jak one, nie wejdziemy do królestwa.