Wiara na targowisku

Piotr Zworski, Wojciech Bonowicz

publikacja 12.03.2021 07:00

O księdzu prof. Józefie Tischnerze w 90. rocznicę jego urodzin i o tym, co teraz jest najważniejsze, z Wojciechem Bonowiczem rozmawia Piotr Zworski.

ks. Józef Tischner ks. Józef Tischner
Fot. Archiwum rodziny Tischnerów

Piotr Zworski: Właśnie ukazała się nowa książki z tekstami ks. Józefa Tischnera, wybranymi przez ciebie według klucza – 21 tekstów na XXI wiek. Wybór, zatytułowany „To co najważniejsze”, ma odpowiedzieć na wiele pytań zadawanych dzisiaj, w tym – o Kościół i sytuację w Kościele, o życie społeczne, o nasze osobiste wybory. Gdy czytam słowa Tischnera „Z myśleniem jest jak z chodzeniem. Najpierw człowiek trzyma się ręki matki, a potem odkrywa, że już sam potrafi”, stwierdzam, jak dużo jest w nich zaufania do ludzkiej wolności. Zacznijmy może od twojej fascynacji Tischnerem. Przeczytałeś tyle tekstów, a ta fascynacja nadal się utrzymuje, Tischner wciąż cię zaskakuje.

Wojciech Bonowicz: Ta książka jest moim wyznaniem: poprzez ten wybór mówię o tym, co myślę o Tischnerze, co w nim znajduję. W ubiegłym roku opublikowałem nową, obszerniejszą jego biografię i pojawiło się nowe wyzwanie: spojrzeć na teksty Tischnera raz jeszcze, ale z dzisiejszej perspektywy. Co by nam dziś powiedział? Nie ma go z nami już dwadzieścia lat, a mimo to jego książki są kupowane i czytane. Często na spotkaniach autorskich jestem pytany o to, jakie by miał zdanie w tej czy innej sprawie. No to zadałem mu te pytania. Na przykład o to, jak powinniśmy działać, jako chrześcijanie, w dzisiejszym świecie? Co się dzieje z Kościołem? Jakie jest jego miejsce w naszym społeczeństwie? Jaki wpływ na jego postrzeganie ma polityka? Są też inne kwestie. Ostatni rok sprawił, że nasze życie całkiem nam się wywróciło. Jest w nas teraz więcej lęku. A co będzie, kiedy pokonamy pandemię? Wzrośnie poziom beztroski? Może się okazać, że po długotrwałym stresie będziemy potrzebowali odreagowania. To zrozumiałe, musimy poczuć, że uwolniliśmy się od czegoś, co nam ciążyło. Ale przecież nasza odpowiedzialność – za siebie i innych – nie zniknie. Pojawią się kolejne wyzwania. Pisma Tischnera to właśnie apel do naszego poczucia odpowiedzialności. Czy chcemy odpowiadać za to, co się dzieje w świecie? Co chcemy zostawić po sobie przyszłym pokoleniom? Tischner dostarcza nam języka, jak o tym mówić, jak formułować problemy, żeby wspólnie szukać rozwiązań.

Przypomina, że odpowiedzialność jest źródłem wolności, nie odwrotnie. Podejmując decyzję każdy z nas jest świadomy, że decyzja pociąga za sobą konsekwencje. Decydujemy w granicach wytyczonych przez nasze poczucie odpowiedzialności. Po drugiej stronie w konsekwencji jest odpowiedzialność za drugiego człowieka i tam dopiero rodzi się wolność jako efekt odpowiedzialności. 

Gdy przyjrzymy się tekstom Tischnera, zauważymy pewną zależność: myślenie jest czymś, co nas wyzwala, ale żeby je uruchomić, potrzebna jest już jakaś odrobina wolności. Taki paradoks: żeby się wyzwolić, trzeba już troszkę tej wolności w sobie mieć, choćby dana ona była tylko w pragnieniu. Podobnie jest z relacjami wolności i odpowiedzialności. Im więcej odpowiedzialności człowiek podejmuje, tym mocniej dostrzega jej wyzwalający potencjał. Ale to nie jest takie oczywiste, a w każdym razie – nie widać tego na pierwszy rzut oka. Patrzymy np. na osoby, które dziś są odpowiedzialne za chorych, i nie powiedzielibyśmy, że to ma cokolwiek wspólnego z wolnością. Zwłaszcza teraz, kiedy nadchodzi kolejna fala choroby. A jednak w doświadczeniu ofiarności jest coś wyzwalającego. Człowiek wie, że koniec końców służy życiu. Z każdym życiem, które trafia w jego ręce, jego świat jakby się poszerza. Czasem walka jest wygrana, czasem przegrana, ale sens walki się nie zmienia. To wyzwala – choć jest to trudne wyzwolenie, okupione ogromnym wysiłkiem.

Tischner był myślicielem, który nie bał się używać wielkich słów – odpowiedzialność, miłość, wolność. W jego tekstach te słowa brzmią, nie zgrzytają. Dlaczego? Bo Tischner nie sięga po nie po to, żeby zagrać z nami w jakąś grę. On naprawdę uważa, że te słowa trafnie opisują to, czego doświadczamy. Jak człowiek doświadcza pomocy drugiego, to słowo „solidarność” nie jest słowem za dużym. Jak człowiek dzięki swojemu wysiłkowi coś stworzy, albo jak sam bezinteresownie ofiaruje komuś pomoc, to słowo „wolność” nie jest za duże. W dobrych czynach jest coś wyzwalającego, po mękach twórczych także zjawia się uczucie wyzwolenia. W tej książce znajdziemy teksty znakomicie odpowiadające dzisiejszej wrażliwości, która jest trochę nieufna wobec wielkich słów, bo widzi, jak łatwo można nimi manipulować i jak łatwo szantażować innych moralnością. Tischner nie moralizuje, nie traktuje innych „z góry”, ale próbuje opisywać ich doświadczenia. I dlatego jest taki przekonujący. 

To jest słowo, które ma pokrycie w rzeczywistości, w tym co się dzieje. To widać w końcowej fazie życia, kiedy doświadczony chorobą, dużym cierpieniem, umiał stawić czoła trudnej sytuacji. To jest też pytanie o język i słowo, o język, którym opisujemy rzeczywistość na przykład w kościele. Mamy takie poczucie, że religijność w której wyrośliśmy jest pełna nakazów, zakazów w ten sposób uczono nas przeżywania religijności, wiary, potem okazuje się, że musi dojść do osobistego spotkania z Bogiem. Nagle okazuje się, że ja już nie muszę tylko chcę. Ten moment przejścia z tego „muszę” w kierunku „chcę” u Tischnera jest bardzo istotny.

To by było przepiękne, gdyby ta droga tak właśnie wyglądała i gdybyśmy dochodzili do takiej dojrzałości. Tischner opisywał to doświadczenie słowami: „Jeżeli chcesz, możesz…", zaczerpniętymi zresztą z Ewangelii. Wybór jest w twoich rękach – tylko chciej. Nie ze strachu przed wiecznym potępieniem, ale dlatego, że tak właśnie jest dobrze, że w ten sposób na ziemi dobra będzie więcej. Tischner miał bardzo podobny punkt startu, jak wielu duchownych w tamtym czasie – mówimy tu mniej więcej o połowie ubiegłego wieku. Zaczynał od nauczania, pouczania. Ale potem przeszedł do języka, w którym dominował opis zjawisk. Nie katalog przewinień czy rozmaitych zagrożeń, które czyhają na pobożne dusze – ale opis. Te katalogi bywają przydatne, Tischner tego nie neguje, ale interesuje go coś innego: to, jak człowiek przeżywa własną wiarę, jak głęboko religia przenika jego życie. Jeżeli religijność jest tylko czymś wyuczonym, wymusztrowanym – nie ma znaczenia gdzie, czy w seminarium, w domu czy na katechezie w szkole – to prędzej czy później ta wiara stanie wobec takiego czy innego kryzysu. Polska religijność wypracowała różne sposoby, żeby te kryzysy omijać, ale dziś znaleźliśmy się w sytuacji, kiedy nie da się już tego zrobić. Ponieważ głęboki moralny kryzys dotknął struktur Kościoła, dotknął instytucji autorytetu, mówiąc wprost – biskupów. I bardzo wielu ludzi jest przez to głęboko zranionych. Tischner ostrzegał przed tym już wiele lat temu: kiedy władza w Kościele zaczyna przypominać władzę świecką, kiedy tym, którzy mają władzę, wolno więcej, wtedy pojawiają się takie właśnie problemy.

Powiedziałeś o różnych rodzajach religijności z którymi mamy do czynienia. Tischner też to obserwował i zdawał sobie z tego sprawę. Podchodził z dużą wyrozumiałością do tych różnych przejawów religijności w Polsce. To jest kwestia pewnego sporu – nie tyle może sporu Kościoła ze światem, co sporu wewnątrz Kościoła jako takiego. Widzimy pewne zjawiska, oceniane w pewien sposób, rozmawiamy o tym, na co Kościół może sobie pozwolić, nazywając to kompromisem, a na co nie, gdzie powinien stać bardzo mocno na straży moralności. Spór, konflikt – jak widział to Tischner? Jak to oceniał? Czy widział szansę w tym sporze, czy jedynie drogę do podziału?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, użyję obrazu, którym on sam się posłużył. Pod koniec życia, zapytany to, co myśli na temat katechezy w szkole, stwierdził, że problem nie tkwi wyłącznie w treściach, jakie się tam przekazuje. Oczywiście, trzeba się zastanowić, czy to zawsze są treści ewangeliczne, czy przypadkiem jako chrześcijaństwa nie przekazuje się czegoś innego. Ale problemem jest też to – mówił Tischner – w jaki sposób przekazuje się te treści, jakie jest nastawienie osoby uczącej. Młodzież od razu wyczuwa, czy to jest nastawienie lękowe, nastawienie na walkę, czy raczej na dialog i wspólne odkrywanie. Wiele konfliktów w Polsce ma źródło w czymś, co jest bardzo trudno opisywalne. Te moralne problemy, jak np. ukrywanie pedofilii, można dość klarownie opisać: grzech polega na tym, przestępstwo polega na tym... Ale jest jeszcze jakieś tło, rodzaj generalnego nastawienia – nieufności wobec świata, podejrzliwości wobec ludzi – i to jest do uchwycenia dużo trudniejsze. Dotychczas był taki komfort, że się ewangelizowało ludzi jakoś już zewangelizowanych. A teraz trzeba się zastanowić, jak rozmawiać o religii z tymi, którzy do takiej rozmowy nie są przygotowani – nie przygotował ich na nią ani dom rodzinny, ani środowisko, w którym wyrastali. W dodatku są w takim momencie życia, że wiele rzeczy wokół siebie kontestują, w tym także religię. Dlaczego odwołuję się do szkoły i wychowania? Tam widać jak w soczewce cały problem. Podobnie jak uczniowie w klasie, traktowane jest całe społeczeństwo. „Na górze” jest władza i wiedza, „na górze” zapadają decyzje, a wy, tam „na dole” musicie się tylko podporządkować. W momencie, kiedy liczba moralnych przekroczeń bardzo wzrosła – a do tego widać ogromny opór instytucji przed tym, żeby zachować się godnie wobec tych, których skrzywdzono – wielu wiernych się zbuntowało. Mówię o tym w liczbie mnogiej, ale mogę też powiedzieć w pojedynczej – ponieważ czuję w sobie ten bunt, ten rosnący gniew. I to, że jestem blisko kogoś takiego jak Tischner, pomaga mi ten bunt wyartykułować, a jednocześnie sprawić, żeby on mnie nie zniszczył. Żeby nie zniszczył we mnie tego, co uważam za wartość: przywiązania do wiary i do Kościoła, w którym zaznałem wiele dobra. 

Piotr Zworski: Bardzo często nie potrafimy nabrać dystansu, kiedy słyszymy, że Kościół jest atakowany. Tymczasem świat wytyka mu grzechy, a brak dystansu sprawia, że krytykę odbieramy jako atak. Pytanie brzmi, czy mamy w sobie na tyle dojrzałości, szerszej refleksji do czego namawia Tischner, aby z pewnego dystansu spojrzeć na Kościół? Powiedzieć, co jest dobre, a co jest złe, i próbować to zrównoważyć, nie wypierając się wiary? Często mamy do czynienia z dwiema postawami, albo ten Kościół ubóstwiamy z całym bagażem, albo dokonujemy apostazji.

Wojciech Bonowicz: Wydaje mi się, że większość z nas jest obecnie w takim rozdarciu, jakie opisałem. Wcale nie szykuje się do odejścia, ale nie zgadza się na to, co jest.

To wiąże się z dokonaniem pewnego wyboru. Nie można żyć w zawieszeniu.

Myślę, że bardzo wielu z nas odkrywa w ostatnich miesiącach, co jest istotne, co naprawdę spaja wspólnoty. Od lat obserwuję, że coraz więcej ludzi żyje wiarą, chrześcijaństwem „z dala” od biskupów. Tak nie powinno być, ale w jakimś sensie ci ludzie nie mają wyjścia. Żeby ocalić wiarę, idą do rozmaitych wspólnot, szukają ludzi myślących i czujących podobnie. To zjawisko nie jest jeszcze masowe, ale jest zauważalne. Np. wyraźnie narasta sprzeciw wobec upolitycznionego chrześcijaństwa. Niedawne badania pokazały, że aż 82% ludzi nie chce Kościoła zaangażowanego w politykę. Czyli także spora część ludzi, którzy głosowali na rządzącą obecnie koalicję, bardzo podkreślającą swoje związki z Kościołem. To jest bardzo znaczący sygnał: że także ludzie o poglądach bardziej konserwatywnych chcą zmiany, nie chcą już pokornie kiwać głową przy każdym kolejnym liście biskupów. W Krakowie obserwujemy takie zjawisko, że kiedy czytany jest list obecnego ordynariusza, to niektórzy wychodzą z kościoła, jeżeli w liście znajdują się treści, których nie akceptują. W ten sposób chcą pokazać, że nie zgadzają się na takie słowo. Znów przypomina się spostrzeżenie Tischnera: wierni przychodzą do świątyni, żeby usłyszeć Dobrą Nowinę, a słyszą same złe nowiny. Roztacza się przed nimi obraz świata pełnego zagrożeń i wrogów, skłaniający do pesymizmu, katastrofizmu. Większość nie chce takiego słowa, odrzuca je.

Może to się wiąże z pojęciem tischnerowskim „ludzi z kryjówek”. Ludzi, którzy są przepełnieni nieufnością, lękiem przed innymi ludźmi i zamiast wychodzić - chowają się do swoich kryjówek. Kryjówka natomiast jest źródłem rozmaitych cierpień, ale daje poczucie bezpieczeństwa, taką swoistą nieodpowiedzialność. Czy w Kościele nie schowaliśmy się do takiej właśnie kryjówki, żeby się chronić przed światem pełnym zagrożeń?

Są tacy kaznodzieje, a nawet jest takie wielkie przedsiębiorstwo medialne, które Kościół przedstawia jako miejsce, gdzie możesz uciec, schronić się przed całym złem tego świata. Tak kształtuje się „religijność z kryjówki”. Tischner pisze o prywatnych „kapliczkach”, wokół których samozwańczy obrońcy Kościoła gromadzą przestraszonych ludzi. Bardzo wiele jego tekstów jest krytyką takiej lękowej wersji chrześcijaństwa. Odwoływanie się do lęków bywa, niestety, skuteczne politycznie czy duszpastersko, jednak ludzi nie można nieustannie straszyć. Wyraźnie widać, że z młodymi już nie da się porozumieć, strasząc. Oni są bardzo wymagający, bardzo krytyczni, trzeba znaleźć inny język, który do nich trafi. A na to nakłada się główny problem Kościoła jako instytucji: rozdźwięk pomiędzy słowem a praktyką, o którym już wspominaliśmy.

Analiza Tischnera dotyczące kryjówek i ludzi w kryjówkach nie odnoszą się wyłącznie do wiary i sytuacji Polaka-katolika. Dotyczą także pewnych postaw społecznych, np. stosunku do Europy. Jest w tej książce piękny tekst, w którym Tischner w połowie lat 90. pyta o to, jak ma wyglądać Europa. Czy Polak może mieć wspólny dom z Niemcem, Holender z Belgiem, a Francuz z Włochem? Jak chcemy w tej Europie funkcjonować? Czy właśnie jak we wspólnym domu, czy też będzie to „Europa kryjówek”, gdzie każdy kraj będzie pilnował wyłącznie własnych interesów? Chcę pokazać, że ta metafora przydaje się Tischnerowi w opisie bardzo różnych zjawisk, z których wszystkie mają dość podobne źródło. Zawsze w punkcie wyjścia jest jakiś lęk, który powoduje, że człowiek wycofuje się, tworzy sobie swoiste schronienie, które daje mu poczucie bezpieczeństwa, a z drugiej – pozwala na nieodpowiedzialność. Bo kryjówka to miejsce, w którym za nic się nie odpowiada. Niech tam sobie inni decydują, ja poczekam, popatrzę, najwyżej skrytykuję.

Jedną rzecz muszę tu podkreślić: Tischner opisuje takie fenomeny, czasami je przerysowując, po to, żeby dostarczyć nam obrazów, w których my sami będziemy mogli się przejrzeć. Nie chodzi o to, żeby szukać dookoła siebie „ludzi z kryjówek”, ale o to, żeby zapytać: czy to przypadkiem nie o mnie? Czy świat, który buduję, nie zaczyna przypominać kryjówki?

Innym sugestywnym obrazem, którym posługuje się Tischner, jest obraz targowiska. Żyjemy na świecie jak na wielkim targowisku, jesteśmy rozdzierani przez rozmaite sprzeczne idee, pomysły, światopoglądy. Czy to obraz współczesnego człowieka targanego wątpliwościami? Jak sobie poradzić w takiej sytuacji?

Myślę, że to bardzo prawdziwy obraz. Jesteśmy otoczeni przez całe mnóstwo ofert, a każda jest kusząca, każda zachęca, żeby to właśnie na nią zwrócić uwagę. I nie chodzi tu tylko o coś, co można kupić, ale także o wybory polityczne czy ideowe. Co ciekawe, ten sugestywny obraz targowiska Tischner nakreślił jeszcze u schyłku PRL-u, widząc bardzo przenikliwie, jaki świat nadchodzi. Że wraz z wolnością, zniesieniem cenzury, demokratyzacją wtargnie do nas potężna fala rzeczy i idei, które będą nas chciały sobą zainteresować, a my wpadniemy w szał gonitwy między stoiskami. Co zrobić, aby targowisko nie zapanowało nad nami i nas nie zniszczyło?

Zdaniem Tischnera, jest tylko jeden ratunek, jeden sposób, by wznieść się ponad targowisko. Tym sposobem jest myślenie. To myślenie „przypina nam skrzydła”. Żeby wyzwolić się z przemocy targowiska, musimy najpierw samych siebie zapytać, czego tak naprawdę chcemy. Czego szukamy? Jakie wartości są dla nas ważne? Inaczej będziemy całe życie gonić za rozmaitymi „promocjami” – także „promocjami” politycznymi czy dotyczącymi wiary. Brat ks. Józefa Tischnera, Kazimierz, który organizuje Tischnerowskie Dni Skupienia, czasem zachęca uczestniczki i uczestników do spowiedzi, obiecując, że pokuta będzie promocyjna… Potem się okazuje, że zniżka jest nieduża, ale… W każdym razie intencja jest szlachetna i taka „promocja” może być. Natomiast inne „promocje” sprawiają, że biegamy od straganu do straganu, od kupca do kupca, zapominając, po co właściwie przyszliśmy. Nie ma innej rady, jak w pewnym momencie zatrzymać się i zrobić w myślach „skok w górę”. To właśnie Tischner chce nam powiedzieć: w cokolwiek się angażujesz, potrzebujesz spojrzenia z dystansu, który pomoże ci ocenić, w jakim celu to robisz i dokąd zmierza twoja praca.

To oczywiste, że człowiek nie może zadawać takich pytań nieustannie. Ale jeśli brakuje momentów dystansu, namysłu, przychodzą kryzysy. Kryzysy osobiste – ale też kryzysy całych instytucji. Kryzys Kościoła, o którym mówiliśmy, to jest przede wszystkim kryzys myślenia o Kościele. Zabrakło dystansu, zwyciężyła taka wizja, że wszystko, co złe, jest na zewnątrz, i ewentualnie może wedrzeć się do Kościoła. Zresztą w kwestii ostatniego kryzysu moralnego, dotyczącego wykorzystywania osób nieletnich, też często pada taka odpowiedź: winien jest zseksualizowany świat, który wdziera się do Kościoła i niszczy. Taka odpowiedź bierze się z braku refleksji nad tym, w czym właściwie się uczestniczy, jaka odpowiedzialność wiąże się z władzą, czyje dobro powinno być na pierwszym miejscy, i tak dalej.

No więc tak na koniec chciałbym wszystkich zachęcić, żeby postawili sobie to pytanie, które i ja – za Tischnerem – sobie stawiam: co zrobić, żeby tego mojego życia nie spędzić na bezmyślnej gonitwie od straganu do straganu?

*

„To co najważniejsze” Ks. Józef Tischner, Wydawnictwo Znak

Książka dostępna TUTAJ: https://rcl.ink/tFbRt