Wrócić mimo wszystko

ks. Piotr Studnicki

publikacja 06.11.2010 08:07

Kościół w Iraku cierpi. Od wieków był mniejszością, której nikt nie zauważał i nie słuchał. Żyliśmy opuszczeni przez wszystkich. Potrzeba było wojny, by świat usłyszał, że Irak jest też chrześcijański. Te słowa brzmią jak wyrzut.

Wrócić mimo wszystko Gość Niedzielny

Samer Soreshow Yohanna ma 30 lat. Urodził się w Niniwie, biblijnym mieście, do którego został posłany prorok Jonasz. Od 4 lat jest księdzem w katolickim Kościele chaldejskim. Należy do wspólnoty zakonnej o łacińskiej nazwie Ordo Antonianus Sanctae Hormisdae Chaldaeorum. To jedyny męski zakon w Iraku. Jest bardzo stary. Jego początki sięgają VII wieku. W XIX w. przeżył reformę. Dziś liczy tylko 30 zakonników. Ich duchowość streszczają słowa: ora et labora (módl się i pracuj).

Wyspa na morzu islamu
– Chrześcijanie na terenach dzisiejszego Iraku żyją od I wieku. Ewangelię przyniósł nam apostoł Tomasz. Starożytną tradycję przechowaliśmy do dziś. Jej znakiem jest język aramejski. Posługujemy się tym samym językiem co Jezus – mówi z dumą chaldejski ksiądz. I dodaje: – Anafora, której używamy podczas Mszy św., jest najstarszą z liturgicznych modlitw w całym Kościele. Jej autorami są uczniowie św. Tomasza – Addaia i Mariego. Wiara wyznawana w języku Chrystusa pomogła chrześcijanom w Iraku zachować tożsamość nawet wtedy, gdy stali się wyspą na morzu islamu. – My żyjemy z muzułmanami od ponad 1400 lat. W dzielnicy, w której się urodziłem i wychowałem, tylko moja rodzina była chrześcijańska. Wzrastałem z muzułmanami. Znaliśmy się dobrze. Szanowaliśmy się. Oni chodzili do meczetu, my do kościoła – opowiada. Znakiem pokojowego współżycia chrześcijan i muzułmanów było funkcjonowanie The Pontifical Babel College for Philosophy and Theology w Bagdadzie. Jeszcze 10 lat temu, w latach rozkwitu, filozofię i teologię studiowało na nim około 80 kleryków (wśród nich Samer) i 120 świeckich. Do niedawna był jedynym wydziałem teologicznym dla wszystkich katolickich Kościołów wschodnich w Iraku. Wykładowcami filozofii na tej chrześcijańskiej uczelni byli także muzułmanie.

Ta straszna wojna
W 2003 roku wybuchła wojna. Samer był wtedy w seminarium. Przygotowywał się do złożenia ślubów zakonnych i święceń kapłańskich. Na własne oczy widział rzezie, rozstrzelania, martwych ludzi na ulicach, ciała rozszarpane przez eksplozję, okaleczone przez wojnę. Wiele razy uniknął śmierci. Według Samera, w Iraku trwa dziś wojna domowa, choć nikt tego głośno nie mówi. Wewnętrzne rozbicie kraju ośmieliło fundamentalistów islamskich, którzy chcą wyczyścić kraj z „niewiernych”. Uważają, że to ich obowiązek religijny. Na pierwszy ogień poszli chrześcijanie. Na domiar złego motywacja religijna splotła się z polityczną. Najeźdźcy, jak często są traktowani żołnierze koalicji antyhusajnowskiej, przybyli przecież z „chrześcijańskiego Zachodu”. Samer ma do nich żal. – Czuliśmy się częścią chrześcijańskiej wspólnoty, której stolicą jest Rzym. Nagle przybyli „chrześcijanie z Zachodu”, okazali się agresorami i byli zdziwieni, że w Iraku żyją jacyś chrześcijanie – żali się. Opowiada o kłopotach z amerykańskimi żołnierzami: – Wiele razy przychodzili do klasztoru. Oferowali pomoc. Zawsze ich wyrzucaliśmy. Z czasem nie pozwalaliśmy im nawet wejść na teren monasteru. Dla muzułmanów sama wizyta Amerykanów była znakiem, że kolaborujemy z nimi. Nieraz mieliśmy z tego powodu nieprzyjemności. Jedynym wyjątkiem, kiedy zgadzaliśmy się na spotkanie, były święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Amerykanie prosili nas o Mszę św. Szliśmy do nich i odprawialiśmy. Ale to było dla nas zawsze bardzo trudne.


Zmasakrowane ciała chrześcijan
Samer nigdy nie zapomni wydarzeń z roku 2006. Po wykładzie Benedykta XVI w Ratyzbonie, grupy muzułmańskich fanatyków urządziły polowanie na chrześcijan. Wielu zamordowali. Innych wystraszyli, podrzucając pyty CD z nagraniem przedstawiającym zmasakrowane ciała chrześcijan, najczęściej sąsiadów lub członków rodziny. Przesłanie było proste i straszne: czeka was to samo! Rozpoczął się exodus chrześcijan. Przed wojną w Iraku było około 1 miliona wyznawców Chrystusa, co stanowiło 3 proc. blisko 30-milionowej populacji kraju. Dziś o pewnych statystykach trudno mówić. Najbardziej optymistyczne podają, że w Iraku pozostało 250 tys. chrześcijan. W samym Bagdadzie, gdzie kiedyś żyło 75 proc. chrześcijan, ich liczba nie przekracza 100 tys. Pozostali uciekli do USA, Kanady, Australii, Europy. Mama Samera, jego dwaj bracia i siostra wyemigrowali do Francji. W Iraku pozostał brat z żoną i dwójką dzieci. Samer teraz studiuje w Rzymie. Przyjechał tu zaraz po święceniach kapłańskich, które przyjął w Iraku. W ojczyźnie wyższe stopnie naukowe są dla niego niedostępne, ponieważ jest chrześcijaninem. Studiuje literaturę antyczną na Papieskim Uniwersytecie Biblicum. Kiedyś chce wrócić do Iraku i wykładać w The Pontifical Babel College.

Zapomniani bracia
Zdaniem Samera, już dawno była widoczna potrzeba zwołania synodu dla Bliskiego Wschodu, by chrześcijanie wreszcie dostrzegli swych „zapomnianych braci”, wysłuchali ich, poznali i spróbowali zrozumieć. Nie tylko dla Iraku, ale dla całego tego regionu najbardziej potrzebnym lekarstwem jest pokój. – Nie chodzi o to, by znalazło się miejsce dla chrześcijańskiej diaspory z Iraku w Europie czy Ameryce – zapewnia. – My chcemy żyć w swoim państwie, bo tam jesteśmy potrzebni. Naszą misją jest ewangelizacja przez obecność. To jedyny sposób głoszenia Ewangelii muzułmanom na Bliskim Wschodzie. W inny sposób nie można. Z nimi po prostu trzeba żyć. Dopóki jednak sytuacja w Iraku nie zmieni się, Samer nie zachęca nikogo do heroizmu pozostania lub powrotu. To byłoby jak skazywanie kogoś na prawie pewną śmierć. Wie dobrze, że ci, którzy pozostali, codziennie ryzykują życiem. – A Ty po studiach wrócisz? – pytam nieśmiało. – Wrócę. – Odpowiada pewnie. – Nawet jeśli... – zaczynam pytanie, i nie wiem, jak skończyć. Przerywa mi odpowiedź: – Chcę wrócić mimo wszystko.