A światłość w ciemności świeci…

Maciej Rajfur; Gość wrocławski 38/2019

publikacja 23.10.2019 04:26

...i ciemność jej nie ogarnęła – jak pisał św. Jan Ewangelista. I tak jest z niewidomymi z Wrocławia.

Ks. Tomasz Filinowicz specjalną maszyną „brajlował” 300 obrazków na Ogólnopolską Pielgrzymkę Niewidomych do Trzebnicy. Maciej rajfur Ks. Tomasz Filinowicz specjalną maszyną „brajlował” 300 obrazków na Ogólnopolską Pielgrzymkę Niewidomych do Trzebnicy.

W tych historiach nie znajdziemy taniego pocieszania, litości czy niezaradności. Mamy do czynienia z ludźmi przepełnionymi pasją do życia, którzy często dostrzegają o wiele więcej niż osoby z sokolim wzrokiem.

Sama, ale nie samotna

Beata Wawerska ma 73 lata, wzrok traciła sukcesywnie od dzieciństwa. Od około 30 lat nie widzi kompletnie nic. Mimo to częstuje rosołem, robi herbatę, szykuje pucharki z lodami, pędzi, by odebrać telefon. W domu porusza się jak ryba w wodzie. Sama gotuje, a często nawet dokarmia bliskich i znajomych. – Nie wiem, kiedy panuje dzień, a kiedy noc. Od tego mam zegary i radio. Owszem, mieszkam sama, ale nie jestem samotna – zaznacza wrocławianka.

– Czuję opiekę Pana Boga i Maryi, dlatego nie doskwiera mi samotność. A jest przecież jeszcze tylu świętych wokół nas!  – uśmiecha się Beata Wawerska.

Nie pamięta, kiedy kompletnie straciła wzrok. Ciężko jej było dopiero po śmierci męża, ale syn wraz z rodziną dbają o seniorkę. – Jako niewidomi nie jesteśmy w stanie sami do końca funkcjonować, dlatego tak ważni okazują się ludzie, którzy służą codziennym wsparciem. Choć z drugiej strony staram się tego nie nadużywać i robię sama, ile mogę – podkreśla pani Beata.

Nigdy nie miała pretensji do Pana Boga, że coś jej zabrał, że pozwolił na taką niepełnosprawność. Przeciwnie. W rodzinnym domu wychowywała się z pięciorgiem rodzeństwa i nie raz dziękowała Bogu za to, że to właśnie ją dotknęła ślepota, bo nie wie, jak inni by sobie z tym poradzili. Jej się udało. – Żałuję jedynie, że nie widziałam oczu mojej mamy – po policzkach kobiety spływają łzy. Po utracie wzroku nie utraciła wiary. Wręcz odwrotnie. Niegdyś była niedzielną katoliczką, a teraz formuje się w dwóch wspólnotach: w duszpasterstwie niewidomych archidiecezji wrocławskiej oraz Apostolacie Zbawczego Cierpienia przy parafii pw. św. Henryka we Wrocławiu. Nie rozstaje się z różańcem. Przez całe życie pomagała chorym i cierpiącym. Pracowała 47 lat jako rehabilitantka i masażystka.

– Zawsze kochałam ludzi i byłam cały czas aktywna. Lubiłam swoją pracę, sprawiała mi wielką przyjemność. Niestety pięć lat temu spadłam ze schodów i złamałam kręgosłup. Bardzo mi brakuje pacjentów, których miałam w sercu – przyznaje wrocławianka. Dlatego zaangażowała się mocno w Apostolat Zbawczego Cierpienia, który gromadzi wiernych z różnorodnymi niepełnosprawnościami i chorobami. Pani Beata znalazła się w nim 15 lat temu, a na tę drogę zaprowadziła ją… pacjentka. Wtedy właśnie rozbudziła się jej religijność. Dzisiaj widzi, że daje jej to siłę do przyjęcia każdego następnego dnia. – Mam oparcie w Najwyższym, szczególnie kiedy łapie mnie smutek lub boli kręgosłup, a nie mogę wyjść z domu. Wiem, że Chrystus cierpiał o wiele mocniej. Dlatego natychmiast chwytam za różaniec i modlę się. Mnóstwo razy myślałam o tym, co bym zrobiła bez wiary w Boga. Byłabym strasznie jałowa. Nosiłabym ogromną pustkę – opisuje pani Beata. Pamięta dobrze czas, kiedy nie potrafiła odmawiać Różańca, tylko przyglądała się, jak robi to matka.

Dwa razy się modli

Niewidomy od urodzenia Grzegorz Cieciński odkrył w sobie szybko talent do śpiewania. Jeździł na konkursy, brał udział w przeglądach wokalnych, występował przed publicznością. To jednak nie dawało mu pełnej satysfakcji. Czuł jakiś brak.

– Uświadomiłem sobie z natchnienia Ducha Świętego, że Bóg mnie wzywa do innego wykorzystywania swojego głosu. Nosiłem w sobie pragnienie, by śpiewać na chwałę Pana – opowiada dziś 31-latek. Obecnie to doświadczony psałterzysta po kursie w Diecezjalnym Instytucie Muzyki Kościelnej w Opolu i śpiewak w chórze. Praktycznie co niedzielę od 2013 roku można go zobaczyć przy ambonie w kościele pw. św. Augustyna we Wrocławiu, gdzie wykonuje psalm, odczytując tekst pismem Braille’a. Wcześniej zaczął śpiewać w duszpasterstwie dla niewidomych. – Nie czuję stresu, bo zasadniczo nie śpiewam dla ludzi, ale dla Boga. To mój dar dla Niego. Dzisiaj widzę, że Jezus mnie prowadził do tej roli, dlatego staram się ją odegrać jak najstaranniej. Zero rutyny! – wyznaje mężczyzna.

Grzegorz Cieciński realizuje w życiu swoją wielką pasję. Śpiewanie.

Jego profesjonalizm budzi podziw. Jak podkreśla, nie można od razu chwycić za lekcjonarz i po prostu zaśpiewać, bo „się umie”. Grzegorz kilka dni przed niedzielą szuka w internecie właściwej liturgii słowa. Później przepisuje brajlem psalm na specjalnej maszynie. – Trzeba się zapoznać z tekstem, przeanalizować go, zrozumieć, o czym mówi nam dany psalm, co chce nam przekazać. Potem dobrać odpowiednią melodię, przećwiczyć parę razy śpiew i… można spokojnie iść na Mszę świętą – uśmiecha się 31-latek. Często spotyka się z bardzo pozytywnym odzewem wśród parafian, którzy podchodzą i wyrażają wdzięczność za jego śpiew. Dla niego muzyka podczas liturgii jest bardzo ważna. Często powtarza za patronem parafii, św. Augustynem, że kto śpiewa, ten dwa razy się modli.

Sam nie czuł żalu do Pana Boga, że jest niewidomy. – Kryzysy? Pewnie, że przechodzę, ale jak każdy człowiek, niezależnie od jakości wzroku. Kiedy przychodzą słabsze chwile, staram się jeszcze bardziej ufać Bogu. To moja jedyna recepta. Wiem, że On ma dla mnie dobry plan i przyjmuję go. Dużą rolę pełni w moim życiu modlitwa, ta śpiewem i ta spontaniczna, wypowiadana prosto z serca – mówi G. Cieciński. Dodaje, że wiara dodaje mu sił, i nie chce wiedzieć, jak by się potoczyło jego życie bez niej. – Pewnie już dawno bym się załamał. Teraz mam prosty cel życiowy – osiągnąć zbawienie. Swojej ciemności w oczach nie postrzegam jako trudności czy nadzwyczajnej sytuacji. Stawiam czoła wyzwaniom i tyle.

U nich też „do zobaczenia”

Duszpasterstwo niewidomych we Wrocławiu spotyka się zawsze w czwartą niedzielę każdego miesiąca na Mszy św., a potem na konferencji. Osoby niewidome, jeśli ktoś je zaprowadzi do kościołów parafialnych, mogą tam korzystać z nabożeństw, ponieważ słyszą i wiedzą dzięki temu, co się dzieje. A to już bardzo dużo, choćby w porównaniu z głuchoniemymi.

– Ci, którzy przychodzą na spotkania naszego duszpasterstwa, stwierdzają, że w swoim gronie czują się bardzo dobrze i fakt, że się wspólnie modlą, ma dla nich ogromne znaczenie. Bardzo tego potrzebują, bo tworzą niejako inny świat, nie taki sam, jak w pozostałych wspólnotach. Potwierdzają to także ci mocno zaangażowani w swoich parafiach – tłumaczy ks. Tomasz Filinowicz, duszpasterz niewidomych. Jego posługa nie ma absolutnie charakteru pocieszania połączonego z okazywaniem litości. Nikt tam tego nie oczekuje. – Na pewno w tym głoszeniu słowa Bożego pojawiają się kwestie, na które trzeba zwrócić uwagę przy mówieniu, ale to są niuanse. Na przykład na początku pytałem ich, czy nietaktowne będzie używanie na koniec spotkania zwrotu „do zobaczenia”. Zaprzeczali. Oni sami mówią czasem np. „oglądałem film”. Wiadomo, że ta osoba go nie widziała, ale słuchała – wyjaśnia ks. Filinowicz.

Na koniec rozmowy przypomina mu się wiele mówiąca anegdota sprzed kilku lat. Kiedy jechał pierwszy raz z dziećmi niewidomymi na pielgrzymkę do Wadowic, opowiedział im, że pracuje w szkole dla niesłyszących. Te ze zdziwieniem pytały: „To jak, tamci nic a nic nie słyszą? Jak się komunikują, jak żyją?”. Ksiądz Tomasz tłumaczył im dość długo i w końcu jeden z uczniów stwierdził: „Oni to mają bardzo ciężkie życie”. Dzień później wrócił do szkoły dla niesłyszących, którzy wypytywali, gdzie był. Gdy oświadczył, że pielgrzymował z niewidomymi, usłyszał: „To znaczy, że oni w ogóle nic nie widzą? Oj, to im jest naprawdę ciężko”.