Twój brak to nadmiar

Franciszek Kucharczak; GN 38/2019

publikacja 21.10.2019 06:00

Przestań troszczyć się o siebie. Daj szansę Bogu.

Twój  brak  to  nadmiar henryk przondziono /foto gość

Ksiądz Roman Tomaszczuk kierował świdnickim oddziałem „Gościa Niedzielnego”. Pewnego dnia złożył wypowiedzenie. Czuł, że Jezus wzywa go do zakonu benedyktynów. Zrobił sobie listę, którą nazwał „Co komu” – chodziło o rzeczy do rozdania. W zasadzie wszystko, co miał, a było tego trochę. Wszystko w dobrej jakości, nie tam byle co. I rozdawał. Książki, meble, ubrania, płyty, gadżety. Chyba wszyscy znajomi coś dostali (także, z duchowym pożytkiem, autor tego tekstu). On natomiast stwierdził, że daje mu to radość. Zauważył, że rzeczy, które miał, zyskują nowe życie. Cieszyło go, że ktoś znów będzie z nich korzystał.

„Właśnie zrezygnowałem z podpórek: z dobrze płatnej pracy; odchodzę ze środowiska, które mnie szanuje, nierzadko ceni; wyrzekam się niezależności, a nawet swobody poruszania się” – mówił trzy lata temu w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego”. Potem pozbył się samochodu i został, symbolicznie mówiąc, w jednej sutannie. Wreszcie i ją zostawił. Zamiast niej włożył habit i przyjął nowe imię – Cyprian.

Sprzedaj telewizor

Dobrowolne ubóstwo – pozbycie się tego, co się czasem przez całe dotychczasowe życie gromadziło, to rzecz nie do pomyślenia dla tych, którzy szczęścia poszukują w posiadaniu rzeczy materialnych. A robią to, bo nie widzą alternatywy.

Alicja Lenczewska, zmarła w 2012 roku mistyczka, w młodości też nie widziała alternatywy. Żyła z dala od spraw duchowych. Liczyła się materia. Przez kilka lat funkcjonowała zupełnie poza Kościołem, ale narastająca pustka skłoniła ją do poszukiwania sensu życia, dobra i piękna. Pewnego dnia po przyjęciu Komunii św. przeżyła spotkanie z Jezusem. „Ogrom miłości tak wielkiej, niespotykanej, przed którą można tylko płakać nad swoją niewdzięcznością. A potem radość, że On mnie kocha. Radość rozsadzająca serce” – to było jej doświadczenie nawrócenia. Jezus wskazał Alicji kapłana, który odtąd stał się jej kierownikiem duchowym. Po jednym ze spotkań z nim napisała w swoim dzienniku: „Powiedział dosłownie: sprzedaj telewizor i inne rzeczy niepotrzebne i rozdaj ubogim” (Dodajmy, że były to czasy przedinternetowe, w których pozbycie się telewizora było czymś bardziej heroicznym niż dziś). Po przyjściu do domu pomodliła się i otwarła Biblię. Jej wzrok padł na fragment Ewangelii według św. Łukasza (18,22): „Jezus, słysząc to, rzekł mu: »Jednego ci jeszcze brak: sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; potem przyjdź i chodź ze Mną«”. Już wiedziała. „Najpierw pozbyłam się kolorowego telewizora, a pieniądze otrzymane ze sprzedaży przeznaczyłam na cele charytatywne. Potem przyszła kolej na inne przedmioty, które niepotrzebnie zajmowały przestrzeń w moim domu. Czas, swoje siły i to, co mam, przeznaczyłam na służbę Bogu i bliźnim. A moje dolegliwości i trudy, jakich nie szczędzi życie codzienne, na ofiarę wynagrodzenia za grzechy własne i innych ludzi” – napisała potem.

To nie boli

Rozdawanie rzeczy nie było dla Alicji wcale trudne. Miała motywację. W miejscu przedmiotów, których się pozbyła, bynajmniej nie powstała próżnia. Gdy człowiek kieruje się ewangeliczną radą ubóstwa, nigdy nie pozostaje w pustce. Ksiądz Roman – w zakonie brat Cyprian, też jej nie doświadczył. – Obietnica otrzymania czegoś więcej niż to, co rozdaję, sprawia, że rozdawanie jest łatwe. Wtedy to nie boli – zapewnia dzisiaj. Powołuje się na zapewnienie Jezusa zapisane w Ewangelii według św. Marka: „Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym”. A co to znaczy, w takim najgłębszym sensie, „stokroć więcej”? – To doświadczenie bliskości Pana Jezusa, że jestem na swoim miejscu. W naszych kategoriach mówimy o królestwie niebieskim. To jest podstawa do życia, cała reszta to dodatki – zamyśla się brat Cyprian. – Wiesz, kiedyś miałem całe mieszkanie, a dzisiaj żyję w jednym pokoiku. Mam łóżko, biurko, krzesło, szafę, kilka książek… i mam się świetnie – cieszy się.

– Teraz widzę, jak wiele rzeczy jest nam zupełnie niepotrzebnych. Zabezpieczamy się tym wszystkim, to jest taka kotwica, która ma nas trzymać, żebyśmy nie dryfowali. Ale tak naprawdę ona też niepotrzebnie trzyma nas w miejscu i nie pozwala wypłynąć na głębię. Kiedy to wszystko zostawisz, zauważasz, że robisz przestrzeń dla „więcej”. Jestem szczęśliwy i nie potrzebuję tych wszystkich rzeczy, które kiedyś były dla mnie bardzo ważne – zauważa.

Wszystko mamy

Ostatnimi czasy modne jest hasło: „Pieniądze szczęścia nie dają. Dopiero zakupy”. Rzeczywistość przeczy temu sloganowi. Ludzie zdolni kupować nie tylko w sklepach, ale też same sklepy, nie wyglądają na szczęśliwszych od innych. Zasadniczo też szczęścia nie deklarują, w odróżnieniu od ludzi, którzy świadomie wybrali duchowe ubóstwo, czyli dystans do tego, co się posiada – gotowość rezygnacji z „majętności wielu”, gdy pojawi się takie wezwanie. Bogaty młodzieniec z Ewangelii najwyraźniej takiej rezerwy nie miał. Gdy Jezus go wezwał, nie potrafił zrezygnować z rzeczy materialnych, które, jak sądził, dają mu radość. „Odszedł smutny”.

Co ma jednak zrobić człowiek, który odpowiada, także finansowo, za innych – na przykład za swoje dzieci czy małżonka? Albo właściciel dużej firmy, biznesmen, ktoś piastujący wysokie stanowisko? Jak żyć, żeby to życie było służbą Bogu, a nie mamonie? Wielu ludzi podejmuje decyzję o regularnym przeznaczaniu niebagatelnej części swoich dochodów na potrzeby Kościoła, na przykład związane z ewangelizacją. Często jest to dziesięcina, czyli dziesiąta część. To forma deklaracji złożonej Bogu: wszystko, co mam, jest Twoje, ufam Ci.

Andrzej z Rybnika z żoną Kasią postanowili płacić dziesięcinę 7 lat temu. – Miałem pod to grunt – opowiada Andrzej. – Po studiach nie mogłem znaleźć pracy. Mieszkaliśmy z bratem w wynajmowanym mieszkaniu i mieliśmy bardzo niskie środki finansowe. W przeliczeniu na osobę wychodziło po 10 zł na dzień. Jedliśmy ryż ze śmietaną czy z cukrem i… doświadczaliśmy nieustannej opieki Pana Boga. Kiedy brakowało nam na rzeczy naprawdę potrzebne, na przykład na bilet miesięczny, nagle pojawiała się okazja, żeby zarobić. Dostawaliśmy wtedy takie kwoty, które były nam potrzebne. Już wtedy chciałem płacić dziesięcinę z tych moich opłakanych dochodów – śmieje się. Cóż, skoro Bóg troszczy się o człowieka, to przecież człowiek już nie musi tego robić. – Od tamtej pory nigdy, przenigdy nie zabrakło nam na nic. Wręcz przeciwnie, dostajemy tyle, że możemy dzielić się z innymi. Po tych latach zauważam, że dziesięcina nie jest już dla mnie obowiązkiem, ale stanowi pewien rodzaj radości. Daje wolność, świadomość, że nie musimy wszystkiego mieć aż do ostatniej złotówki – zapewnia Andrzej.

Rada dla każdego

Jedno jest pewne: żaden uczeń Chrystusa nie może służyć mamonie. Każdy jest wezwany do radykalnego potraktowania Ewangelii, choć może ono przybrać różne formy. W każdej z nich jest możliwa realizacja ubóstwa duchowego. Ewangeliczny sposób życia może być inspiracją dla osób realizujących różną drogę powołania. Brat Cyprian, benedyktyn, ma propozycję zaczerpniętą ze zwyczaju panującego w klasztorze. – Na początku Wielkiego Postu robi się takie wietrzenie szafy, szuflad. Przegląda się wszystkie swoje rzeczy i jeśli przez ostatni rok się ich nie używało, to się je wystawia, oddaje do dyspozycji innych. Bo skoro ja przez rok tego nie używałem, to znaczy, że mogę się bez tego obejść. Ten zabieg uświadamia, ile rzeczy mamy niepotrzebnych i bez jak wielu rzeczy możemy się obejść. Myślę, że taki zwyczaj byłby dobry dla każdego – mówi, zaznaczając, że nie trzeba nie wiadomo czego się pozbywać. Chodzi o zwyczajne uświadomienie sobie, że mamy za dużo. – Wchodzimy do sklepów i ciągle dajemy się wkręcić, że coś jest konieczne do życia, a tak naprawdę okazuje się zbyteczne, niepotrzebne. Kupujemy, wyrzucamy. A w kuchni! Z ilu garnków czy narzędzi korzystamy, a ile ich mamy? – pyta retorycznie zakonnik.

Przesyt i nadmiar objawia się w bogatych społeczeństwach choćby w pladze otyłości – a i tam panuje nienasycenie i brak miary. Spokój i spełnienie znajdują tylko ci, którzy prawa właścicielskie do mienia zwanego „swoim” przyznają Bogu. „Czy brak wam było czego, kiedy was posyłałem bez trzosa, bez torby i bez sandałów? Oni odpowiedzieli: Niczego” – zapisał ewangelista Łukasz. Niczego – ot, paradoks. Nie możemy służyć mamonie, bo mamona ma służyć nam. A to jest możliwe tylko wtedy, gdy my służymy Bogu.