Człowiek, który wierzył w przyszłość

publikacja 29.04.2010 13:01

Książka jest przedstawio­nym w sposób przystępny i syntetyczny portretem kardynała Lavigerie w momencie kiedy jego pasja dla misji i Afryki zaczęła nabierać konkretnych kształtów.

Człowiek, który wierzył w przyszłość Józef Perrier "Człowiek, który wierzył w przyszłość. Kardynał Lavigerie 1825 - 1892", wyd. Misjonarze Afryki, Natalin 2010

Fragment publikacji:

ZAŁOŻENIE ZGROMADZENIA MISJONARZY AFRYKI (BIAŁYCH OJCÓW)

(...) Wszystko zaczęło się od „czytania duchowego" ks. Girarda, rektora wyższego seminarium w Algierze. Ten lazarysta, którego księża nazywali dobrodusznie „przedwiecznym ojcem" z powodu podeszłego wieku i białej brody, przebywał w Algierii od dawna. On także był przekonany, że w Algierii jest nie tylko po to, by służyć chrześcijanom, lecz także - by świadczyć o swojej wierze wobec tych, którzy nie słyszeli jeszcze Dobrej Nowiny przyniesionej nam przez Jezusa Chrystusa. W tym punkcie zgadzał się zupełnie ze swoim nowym arcybiskupem, który przybył przed rokiem. Arcybp Lavigerie bardzo cenił ks. Girarda i przedstawił mu swoje wielkie plany.

Pewnego wieczoru, w grudniu 1867 roku, ks. Girard mówił seminarzystom o misji Kościoła, o pragnieniu, które każdy powinien pielęgnować w sobie, by słowem i życiem świadczyć o tym, co ma najcenniejszego - o swojej wierze. Mówił z wielkim przejęciem i porwany entuzjazmem rzucił to wyzwanie: „Kto wie, może w tej sali jest pośród was jeden, dwóch, a nawet trzech, którzy poświęcą się dziełu misji...". Wyzwanie to trafiło do serc trzech młodych kleryków. Podczas rekreacji wieczornej, komentując wspólnie słowa „przedwiecznego ojca", uświadomili sobie, że wszyscy trzej mają gorące pragnienie pracy na misjach. Postanowili więc prosić Boga, by oświecił ich w tej sprawie. Po dziesięciu dniach spotkali się ponownie i stwierdzili, że nie zmienili zdania. Nie pozostawało im więc nic innego, jak pójść do rektora i przedstawić mu całą sprawę. Można sobie wyobrazić, z jakim wzruszeniem słuchał ich ks. Girard, lecz na początek polecił im jeszcze raz całą sprawę przemyśleć i modlić się.

Po jakimś czasie, kiedy upewnił się o powadze ich zamiarów, postanowił przedstawić tych trzech młodzieńców arcybp. Lavigerie. Stało się to 29 stycznia 1868 roku. Arcybiskup słuchając ich nie zdradził nic ze swoich uczuć. Wypytywał ich długo, przedstawił wszystkie trudności związane z takim powołaniem i polecił im kontynuować naukę w seminarium, zachowując swoje plany w tajemnicy.

Po ukończeniu roku akademickiego zabrał całą trójkę do siebie, do Św. Eugeniusza. Wydawało mu się bowiem wtedy, że powinien ich formować osobiście. Szybko jednak zrozumiał, że obowiązki biskupie nie zostawią mu na to czasu, tym bardziej, że ta mała grupka powiększyła się o kolejnych dwóch seminarzystów. Należało więc otworzyć dla nich dom formacyjny. 20 września 1868 roku oficjalny biuletyn diecezji al¬gierskiej zapowiadał otwarcie wkrótce seminarium misyjnego.

W październiku 1868 roku uznano, że dla tej piątki można już otworzyć nowicjat. Kupiono wpierw dom w El-Biar, na wzgórzach otaczających Algier, ale niedługo potem przeniesiono się do Maison-Carree, gdzie nowicjat pozostał aż do roku 1957.

Dla formacji tych młodych ludzi potrzebni byli księża. Arcybiskup znalazł ich na miejscu: jezuitę Yincenta i sulpicjanina Gilleta. Ponieważ zaś ci młodzi ludzie wcześniej byli formowani przez lazarystę, Layigerie lubił podkreślać, że przy kołysce rodzącego się zgromadzenia były trzy inne: syn św. Wincentego a Paulo, apostoła miłosierdzia, syn św. Ignacego, apostoła wiary, i syn ks. Oliera, apostoła kościelnej świętości. Taka mieszanka - mawiał - nie powinna dać złych rezultatów.

Po trzech miesiącach przygotowania nowicjusze przyjęli „habit". Ściśle mówiąc, nie był to habit zakonny, tylko po prostu ubiór miejsco¬wych ludzi: biała gandura, biały burnus i wiśniowa czapeczka. Jedynym znakiem zakonnym był różaniec przewieszony na szyi, jak naszyjnik. Z powodu tego białego ubioru dość szybko zaczęto ich nazywać „Biały¬mi Ojcami". W tamtych czasach taki „habit" zakonny wywoływał wiel kie zdumienie. Ale odpowiadał on dokładnie idei arcybp. Lavigerie: misjonarze, którzy mieli żyć, pracować, modlić się i świadczyć pośród ludzi, powinni przyjąć ich strój, ich pożywienie, ich język oraz sposób życia. Zasady te do dzisiaj pozostały aktualne w zgromadzeniu, nawet jeśli trzeba było później, po przybyciu do Afryki centralnej i zachod¬niej, poczynić pewne zmiany, szczególnie co do pożywienia. Ale arab¬ski ubiór, przyjęty na początku jako zakonny habit i uznany oficjalnie przez Rzym, został do dzisiaj zachowany. Także nauka miejscowego języka jest i dziś jedną z najbardziej aktualnych tradycji zgromadzenia. Każdy Biały Ojciec posłany do Afryki ma tylko jedno zadanie przez pierwszych sześć miesięcy: nauczyć się miejscowego języka.

Aby urzeczywistnić wszystkie te wielkie plany, arcybp Lavigerie potrzebował ludzi. Zdecydował się więc skierować apel do wyższych seminariów we Francji. 10 maja 1869 roku napisał list do wszystkich rektorów seminariów duchownych. Przedstawiając im ogrom zadań, jakie przewidywał, prosił ich o ludzi:

„Ludzi! Ludzi, Księże Rektorze, ożywionych duchem apostolskim, duchem odwagi, wiary, wyrzeczenia, ludzi, którzy dołączą do pracowników pierwszej godziny. Nie obiecuję im nic poza ubóstwem, cierpieniem i wszystkimi niebezpieczeństwami, jakie czyhają w krajach dotąd niemal nieznanych i niedostępnych, a być może i śmierć męczeńską... Ale, czy muszę Księdza przekonywać? To właśnie dodaje mi nadziei, że moje wezwanie zostanie usłyszane".

I rzeczywiście, ten język został zrozumiany, wezwanie usłyszane i kandydaci zaczęli napływać. Początki były okresem próby, szukania po omacku. Istotnie, Lavigerie ciągle jeszcze szukał formuły apostolskiej, która byłaby najbardziej odpowiednia, najbardziej pomocna dla osiągnięcia celu, jaki sobie wyznaczył: dawać świadectwo Ewangelii poprzez dzieła miłosierdzia i sposób życia.

Pamiętając o zasługach, jakie średniowieczni mnisi wnieśli w ewangelizację Europy, marzył o nowej kongregacji mnichów-rolników i dla Afryki. Wyobrażał sobie ich życie, jak życie pierwszych kolonów, którzy wycinali puszczę i uprawiali ziemię, na przemian z modlitwą i świadczeniem miłości. Miłości nie udawanej, by pozyskać sobie ludzi, lecz heroicznej miłości, do której wzywa Ewangelia:

„Pamiętajcie, że ci półnadzy mężczyźni, kobiety i dzieci są tak samo dziećmi Bożymi, jak i wy... Macie ich więc traktować z szacunkiem i miłością, która ma swoje źródło w wierze. Udzielicie gościny  wszystkim, którzy, jak to się mówi, zapukają do waszych drzwi, dacie lekarstwo chorym, przytułek małym sierotom, a wszystkim bez wyjątku świadectwo, że ich kochacie jak braci...".

Lubił powoływać się na przykład św. Pawła, który sam pracował, by nie być nikomu ciężarem (l Tes 3, 7-9): „Zakonnikami staniecie się dopiero wtedy, gdy będziecie żyli z pracy waszych rąk, za przykładem apostołów i świętych pustelników".

Ponieważ arcybiskup zakupił wiele gruntów wokół Maison-Carree, zajęto się ich uprawą, zakładając winnice. Był to również jakiś sposób urządzenia sierot z arcybiskupich przytułków i zdobywania środków na ich żywienie. Przede wszystkim jednak był to sposób pracy dla roz¬woju kraju: bardziej racjonalne wykorzystanie ziemi, propagowanie wydajnych upraw, szkolenie w zawodach związanych z rolnictwem.

Utworzenie zakonu mnichów-rolników nie było jedynym pomysłem arcybiskupa Algieru. Myślał on także o klasycznym zgromadzeniu misyjnym, którego pierwszym powołaniem byłoby szerzenie Ewangelii poprzez słowo i przykład życia. I właśnie ten aspekt zacznie w przyszłości nabierać coraz bardziej konkretnych kształtów. Jednakże arcybiskup nigdy nie porzucił idei wiązania z ewangelizacją tego, co nazywamy dzisiaj „postępem". Odnajdziemy tę ideę w pouczeniach, jakich udzielał przyszłym misjonarzom.

Głoszenie Ewangelii tak bardzo leżało mu na sercu, że zanim jeszcze założył zgromadzenie misyjne, zabiegał u papieża o udzielenie mu jurysdykcji na terytoria położone na południe od Algierii. Otrzymał ją w roku 1868 w formie delegacji na Saharę i Sudan.

Wkrótce jednak nieprzewidziane wydarzenia wstrząsnęły dziełami arcybiskupa. Wojna francusko-pruska, klęska Francji, ogłoszenie Re¬publiki, wreszcie wydarzenia Komuny Paryskiej (marzec-maj 1871), wszystko to miało swoje konsekwencje również w Algierii. W kolonii zapanował okres anarchii i buntu. Dla arcybiskupa był to czas trudny. Środki na utrzymanie wszystkich jego przedsięwzięć, które napływały w większej części z Francji, praktycznie zmalały do zera. Nie pozostało mu nic poza setkami sierot. Na dodatek jeszcze musiał stawić czoło wzrastającej w Algierii fali antyklerykalizmu. Naszła go więc pokusa, by wszystko porzucić, włącznie z młodym zgromadzeniem Białych Ojców, które liczyło zaledwie dwa lata. Przywołał o. Charmetant, któ¬ry był rektorem małego seminarium, i starając się ukryć wzruszenie powiedział mu: "Polecam księdzu ogłosić wszystkim współbraciom, że zwalniam ich z wszelkich przyrzeczeń. Mogą rozjechać się od za¬raz. Jutro przyjdzie mi ksiądz zdać relację". Dorzucił jednak kilka słów wyjaśnienia, jakby się chciał usprawiedliwić: że „ze zubożałej Francji, zrujnowanej przez wojnę, nie otrzymamy złamanego grosza, ani teraz ani w najbliższej przyszłości. Cóż więc mogę uczynić?"

Nie widział innego rozwiązania, jak porzucić wszystkie plany, rozesłać księży, braci i siostry, a te sieroty, które zechcą, umieścić w domach na Malcie lub we Francji. Ojcowie jednak odmówili wyjazdu. Twierdzili, że skoro przetrzymali czas biedy, przetrzymają i czas nędzy. I tak się też stało. Był to czas trudny, bardzo trudny. Ale późnej przekonali się, jak bardzo te półtora roku umocniło ich powołanie.

Nie trzeba było zbyt długo czekać na owoce tej próby. Po roku, mimo wszystkich trudności, liczba podań o przyjęcie zaczęła rosnąć, tak że 18 października 1871 roku można było ponownie otworzyć nowicjat; liczba nowicjuszy wzrosła do dwudziestu. I chociaż środki finansowe nadal nie napływały, przynajmniej zwiększyła się odwaga. Lavigerie widział w rozwoju tych wypadków prawdziwy cud Bożej Opatrzności, jak napisał w jednym z listów: „Podsumowując, muszę powiedzieć, że ta krucha łódka, która niesie moje dzieci, była w czasie burzy przedmiotem szczególnej opieki nieba. Mimo wszystkich obaw i niebezpieczeństw, żadne z przedsięwzięć nie zostało porzucone, ani jeden z naszych domów nie został zamknięty".

Oczywiście, również i później nie zabrakło trudnych momentów, ale pod koniec roku 1874 Zgromadzenie Misjonarzy Afryki znajdo wało się już na właściwym torze, gotowe rozpocząć tę przygodę, która miała je zaprowadzić aż do serca Afryki. W sto lat po śmierci Założy¬ciela zgromadzenie to pracuje w dwudziestu dwóch krajach tego kontynentu.

Jakie były najbardziej oryginalne idee arcybp. Lavigerie, kiedy zakładał Zgromadzenie Misjonarzy Afryki.

Przede wszystkim mistyka św. Pawła: „być wszystkim dla wszystkich", czyli postawa z istoty swej wewnętrzna, która zakłada otwarcie, miłość i znajomość ludzi. Taka postawa musiała, rzecz jasna, przejawić się na zewnątrz. Lavigerie kładł wielki nacisk na ten podwójny aspekt duchowości, którą chciał zaszczepić swoim misjonarzom: trzeba wyjść do ludzi, przyjmując ich sposób życia, ich język i ich ubiór. W swoich wskazówkach powracał do tego bez końca. A ponieważ to zgromadzenie powstało w Algierii, jego członkowie przywdziali ubiór arabski. Była to nowość w Kościele XIX wieku.

Następna fundamentalna zasada: życie wspólnotowe. Misjonarze mieli się modlić, pracować i żyć we wspólnotach złożonych z co najmniej trzech członków. Tej reguły nie pozwolił nigdy poddawać pod dyskusję. Napisał więc w Konstytucji: „Należy raczej zrezygnować ze zgromadzenia, niż z tej podstawowej reguły". W okresach trudności, których nie brakowało, przede wszystkim na początku, doświadczenie potwierdziło mądrość takiej zasady.

Wreszcie arcybiskup Algieru życzył sobie prawdziwie międzyna¬rodowego charakteru tej misjonarskiej wspólnoty. Nie chodziło mu tylko o przyjmowanie kandydatów z różnych krajów, co już było praktyką wielu zgromadzeń; chodziło mu o międzynarodowy charakter u samych podstaw, czyli że jakąkolwiek wspólnotę miały współtworzyć osoby z różnych narodowości, l tak powinno być już od pierwszych dni formacji. Arcybiskup widział w tym świadectwo katolickości, czyli powszechności Kościoła. Nie należy zapominać, że w tym czasie między państwami europejskimi wzmagała się wielka rywalizacja o zagarnięcie takiej czy innej części Afryki.

Dla arcybp. Lavigerie misja Kościoła miała się dokonywać na zupełnie innej płaszczyźnie. Miała być ona „katolicką" nie tylko w celach, które chciała osiągnąć, ale także i w środkach. I ten aspekt powinien być widoczny. Dlatego tak bardzo nalegał na międzynarodowy charakter zgromadzenia.

W sto lat po śmierci Założyciela zgromadzenia Misjonarzy Afryki i Misjonarek Afryki zachowują nadal takie właściwości.