Program na wieki

Agata Puścikowska

GOSC.PL |

publikacja 25.10.2018 06:00

Gdy matka Marcelina zakładała szkołę, zapewne nie sądziła, że przetrwa ona dwie wojny światowe, komunę i reformy edukacji.

Dziewczęta zbierają kasztany na skup. Pieniądze zostaną dobrze zagospodarowane. Dziewczęta zbierają kasztany na skup. Pieniądze zostaną dobrze zagospodarowane.
ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ

Mija 110 lat, od kiedy wybrzmiał pierwszy dzwonek w szkole sióstr niepokalanek w Szymanowie. Dziś też dzwoni. I też, jak za dawnych lat, uczennica – dyżurna w granatowym fartuchu obwieszcza światu i koleżankom: oto kończy się lekcja druga i rozpoczyna przerwa. A potem będą kolejne lekcje, i kolejne dni, i kolejne lata pracy szkoły. Zmienia się świat, zmieniają się uczennice. A szkoła trwa i ten dzwonek, ręczny, stary, mosiężny, rozbrzmiewa w zabytkowych klasach, w których uczy się nowoczesnej informatyki i zdaje certyfikaty z angielskiego. Dzwonek to symbol tego, co minione i co jednocześnie współczesne. 110 lat tradycji, wartości, które łączą historię z teraźniejszością. Prosty i skuteczny program. Na wieki.

Zasady matki Marceliny

Przełom XIX i XX wieku. Wykształcona, aktywna, myśląca nowatorsko wdowa i matka postanawia iść za głosem powołania. Zakłada (wraz z towarzyszkami) nowe zgromadzenie zakonne Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, zwane po prostu niepokalankami. Maria Marcelina od Niepokalanego Poczęcia NMP, czyli niegdyś Marcelina Darowska z domu Kotowicz herbu Korczak, otwiera nowoczesną szkołę dla dziewcząt w Jazłowcu (obecnie Ukraina). A następnie, w 1908 roku, szkołę w Szymanowie w powiecie sochaczewskim. Kupuje piękny pałac Lubomirskich ze starym ogrodem. To tutaj, przez kolejnych 110 lat, siostry niepokalanki będą kształcić pokolenia młodych kobiet.

Kształcą zgodnie ze „starymi” zasadami sprzed wieku, które, ubrane w nieco inne słowa, mogłyby powiewać na sztandarach współczesnych pedagogów. Oto fragment słów matki Marceliny o kształtowaniu dziecka: „Zatarcie charakteru, nieodpowiedzenie zdolnościom, zniszczenie indywidualności, typu, niepodążanie drogą swoją – jest niewiernością, jest rozminięciem się z przeznaczeniem, jest nieszczęściem”. Gdy współcześni pedagodzy krzyczą o „nowoczesnym modelu wychowania”, które stawia na umiejętność myślenia, wolność w rozumowaniu i szacunek do indywidualności, być może nawet nieświadomie przywołują matkę Marcelinę i jej wizję kształtowania młodych.

Powróćmy jednak do szkoły. Tej sprzed 110 lat. Wtedy rozpoczynało w niej naukę 50 panien z tzw. dobrych domów. Miały znać języki, biegle rachować, grać na instrumentach, być sprawne fizycznie, kochać Boga i ojczyznę. Plan idealny. I miejsce idealne: dość blisko Warszawy, ale jednocześnie w ciszy mazowieckich pól. Szkoła otoczona murem, który ograniczał hałas i niepotrzebne bodźce. Wszytko po to, by wychowanka, gdy przyjdzie dorosłość, miała uformowane korzenie i mogła świadomie, a nawet z przytupem, iść w świat.

Dziś w szkole sióstr uczy się ok. 80 dziewcząt, właściwie z całego kraju. Większość mieszka w szkolnym internacie, niektóre dojeżdżają. Zwykłe dziewczyny. Pod granatowymi fartuszkami – T-shirty znanych firm, modne w tym sezonie spódniczki ołówkowe. Włosy związane, makijażu brak. Czego oczekują od szkoły? Dobrego poziomu, warunków do nauki i atmosfery, która sprawia, że dawne wychowanki niepokalanek co roku przybywają do Szymanowa. Nie przyjeżdża się przecież do szkoły, której się nie kochało.

Kto do Szymanowa?

Siostra Bogna, dyrektorka szkoły, też jest jej absolwentką. Kończyła liceum w latach 90. ubiegłego wieku. Dużo się od tego czasu zmieniło?

– O, wtedy było więcej uczennic. Czasem było głośno jak w ulu. Internat był dla niektórych dziewcząt trudnym doświadczeniem: w salach mieszkało po kilkanaście osób. Niemniej samą atmosferę w szkole wspominam dobrze, poziom nauczania był wysoki, z koleżankami mamy kontakt do dziś – opowiada s. Bogna, oprowadzając po szkole. Wieloosobowych sal sypialnych już nie ma. Dziewczyny w internacie śpią w pokojach kilkuosobowych. No i łatwiej kontaktować się im z rodzinami, koleżankami i kolegami – bo przecież są komórki i internet.

– Tyle że w naszej szkole komórki są dostępne dopiero po lekcjach. A młodsze dziewczęta mają do nich dostęp do godziny 22. I to na wyraźną prośbę rodziców. Po prostu lepiej się wyspać, niż siedzieć na telefonie do północy... – śmieje się s. Bogna.

Najskuteczniejsza promocja szkoły to metoda poczty pantoflowej. – Wychowanki opowiadają o nas. Często jest też tak, że do szkoły chodziła mama lub ciotka, więc chce iść kolejna dziewczyna z rodziny. Tu nie trafiają osoby przypadkowe lub zmuszone przez rodziców. Przychodzą do nas te dziewczęta, które po prostu chcą. Chcą się uczyć, chcą się przyjaźnić i chcą przez te kilka lat przeżyć swoje życie nieco inaczej.

To „nieco inaczej” widać od momentu przekroczenia muru otaczającego szkołę. Stary, przepiękny ogród, w którym akurat kasztany opadają jak jesienny deszcz. Pamiętająca jeszcze XVIII wiek fontanna. I w końcu sam pałac. Jasny, monumentalny, jednocześnie przyjazny. Przy głównym wejściu wita Matka Boża Jazłowiecka, figura czczona jeszcze przez matkę Marcelinę, do której modlą się też kolejne pokolenia wychowanek. Są i drewniane schody, zwane schodami świętymi – to nimi przechodził niegdyś wielki gość niepokalanek, nuncjusz papieski Achilles Ratti, późniejszy papież Pius XI. By chronić zabytek, schody nie są na co dzień używane, a legenda szkolna głosi – z dużym przymrużeniem oka – że „kto by schodami na górę przebiegł, zakonnicą zostanie”. Więc dziewczyny schodami (raczej) nie chodzą. Dopiero podczas studniówki – schody służą jako „ścianka” do pamiątkowego zdjęcia.

To „nieco inaczej” to również drewniane, stare, ale doskonale zachowane ławki. W pulpitach można trzymać długopisy i ołówki. Aż szkoda, że nie ma już kałamarzy. I nawet jest prawdziwa katedra – żeby nauczyciel widział więcej i był lepiej widoczny. Dziś (w zwykłych szkołach) prawdziwych katedr już nie ma, więc może dlatego dyscyplina w wielu szwankuje?

Znakomita większość dziewczyn zdaje doskonale maturę, a otrzymana wysoka punktacja pozwala na podjęcie wymarzonych studiów. – Co studiują? To, co chcą, co jest ich pasją – mówi s. Bogna. – W tym roku nasze absolwentki dostały się i na prawo, i na medycynę, i na historię, i na studia językowe. O, jednej maturzystce nie udało się dostać na ASP. Ale jestem pewna, że jeszcze raz, i skutecznie, podejdzie do egzaminów. To, co u nas jest naprawdę „inne” – nie tyle w formie, ile w treści – to indywidualny niemal profil nauczania każdej z dziewcząt. Nie ma u nas klas profilowanych, uczennica sama dobiera sobie te przedmioty, które ją interesują, i je rozszerza. A my, nauczyciele, jej pomagamy.

Kujawiak z zakonnicą

Na szkolnej scenie, bardzo zresztą profesjonalnej, trwa próba przedstawienia wystawianego z okazji jubileuszu 110-lecia szkoły. Jest fortepian i siostra za klawiaturą, jest prześliczna wiolonczelistka – uczennica, jest i skrzypaczka. Oraz aktorki. Jedna z dziewcząt, jeszcze w „roboczym” stroju, wciela się w postać matki Marceliny. Inne dziewczęta – są dawnymi uczennicami. Na premierze będą zapewne wyglądać stylowo – w dawnych strojach, uczesane zgodnie z modą z początku XX wieku, w bucikach sznurowanych za kostkę. Jak dawne uczennice ze starych fotografii, które wiszą w szkolnych korytarzach. Dziś jednak próba, i do znudzenia, z właściwą dykcją, trzeba powtarzać kwestie matki Marceliny, nauczycielek i dziewcząt. I w końcu próba kujawiaka. Jednej z młodych aktorek dziś nie ma, więc siostra Judyta ją zastępuje. Układ całkiem zręczny i dość skomplikowany. Z wdziękiem tańczy siostra Judyta, z wdziękiem tańczą nastolatki. Kto współcześnie zna wszystkie młodzieżowe przeboje, a jednocześnie umie kujawiaka tańczyć?

Matka Marcelina stworzyła też cztery ważne zasady wychowania: nauczyć dzieci żyć Bogiem, nauczyć, żeby były dobrymi Polakami, nauczyć, żeby kochały obowiązek, nauczyć dzieci myśleć. Co roku jedna z tych zasad, przedstawiona współczesnym językiem, towarzyszy szymanowskim uczennicom. – Rok temu zasadę „nauczyć dzieci myśleć” zinterpretowałyśmy następująco: „Jestem kobietą myślącą. Wiem, kim jestem i dokąd zmierzam” – opowiada s. Bogna. – W tym roku obchodzimy 100. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Chcemy więc podkreślić wartość bycia dobrymi Polkami, które kochają swój kraj.

W 1908 r., jeszcze pod zaborami, powstała na wskroś polska szkoła. A gdy wybuchła II wojna światowa, siostry nadal nauczały, choć w ukryciu i konspiracji. Ratowały też żydowskie dzieci. Szczególnie wzruszająca jest historia malutkiej Jasi, dziewczynki o wyraźnych semickich rysach. Gdy nagle wpadli Niemcy, nie było czasu na ukrycie dziecka. Wtedy jedna z sióstr, siedząca na krześle, spokojnie przykryła malutką swoją… spódnicą od habitu. Na szczęście Niemcy się nie zorientowali. Jasia przeżyła wojnę.

Znów dzwonek. Po odpoczynku obiad. I odrabianie lekcji. Wspólne. – Nie ma tu kontroli, jest zaufanie. Przecież nie ma sensu zmuszać 17-latki do nauki. Zwykle po prostu dziewczyny czują potrzebę zdobywania wiedzy albo ta potrzeba po chwili oporu im się udziela – uśmiecha się s. Bogna. – Jaka będzie nasza szkoła za kolejnych dziesięć, dwadzieścia lat? Nowoczesna w metodach nauczania, tradycyjna w formie. Chociaż… pewnych reform nie wykluczamy. Wszak i matka Marcelina szła z tradycją w nowoczesność.

Henryk Sienkiewicz do matki Marceliny pisał tak: „Nauczyłaś je miłować Boga i kraj ojczysty, czcić wszystko, co wielkie, szlachetne, a nieszczęśliwe, więc wielki a nieszczęśliwy naród ocenił i uczcił Ciebie. Pozwól i mojej głowie pochylić się przed Twą zasługą i złożyć Ci należny hołd za tę pracę tak długą, a tak doniosłą dla naszego społeczeństwa i tak w swych skutkach błogosławioną. Chwała Twej rozumnej pracy, a cześć zasłudze i dobroci!”.

Taki to program wychowawczy niepokalanek: na wieki.