Test na księdza

Jacek Dziedzina

GOSC.PL |

publikacja 20.10.2018 06:00

Nie było lepszego rektora seminarium niż Pan Jezus, a jednak i Jemu nie do końca „wypaliła” rekrutacja. Wśród apostołów znalazł się Judasz, a spod krzyża uciekli prawie wszyscy „seminarzyści”.

Test na księdza Duccio di Buoninsegna, Powołanie apostołów Piotra i Andrzeja, 1308-1311

Kto „nadaje się” do kapłaństwa? Czy można tak „przebadać” kandydata do seminarium czy zakonu, by wykluczyć wszelkie wątpliwości? Czy alternatywą dla badań psychologicznych jest spojrzenie „głęboko w oczy”? I czy tacy święci, jak Jan Maria Vianney i o. Pio przeszliby dzisiaj testy rekrutacyjne?

Nie ma metody

Gdzie popełniono błąd? To pytanie pada najczęściej w sytuacji, gdy wychodzą na jaw nadużycia z udziałem duchownych. W pytaniu tym zawarta jest sugestia, czy nawet przekonanie, że skandalu można było uniknąć, gdyby na samym wstępie odpowiednio rozeznano i wykryto czyjeś skłonności oraz zablokowano takiemu człowiekowi drogę formacji przygotowującej do przyjęcia święceń. Czy to trafne założenie? I tak, i nie. Tak, bo są rzeczy, które można rozpoznać już na etapie rekrutacji do seminarium czy zakonu. I temu służą m,in. szeroko rozumiane badania psychologiczne. Nie, bo są również sprawy, które pojawiają się z czasem, są wynikiem stopniowego uwikłania w relacje i sytuacje sprzyjające narastaniu kryzysu czy wręcz skłonności do zachowań skrajnych. Mechanizm może być bardzo podobny jak w przypadku małżeństw, nawet jeśli okoliczności są zupełnie inne. O ile zatem na etapie „rekrutacji” można wyłapać pewne patologie, które na starcie raczej dyskwalifikują kandydata, to żadne narzędzie psychologiczne nie jest w stanie przewidzieć wszystkiego.

– Nie ma metody na człowieka – mówi w rozmowie z GN o. Józef Augustyn SJ. – Nie było lepszego rektora seminarium niż Pan Jezus, a jednak i Jemu nie do końca rekrutacja „wypaliła”, bo wśród apostołów znalazł się Judasz. Trzeba założyć, że wybrany może się sprzeniewierzyć powołaniu – dodaje znany rekolekcjonista i kierownik duchowy. Wszyscy nasi rozmówcy, zarówno profesjonalnie zajmujący się procesem rekrutacji kandydatów do seminarium, jak i kierownicy duchowi oraz wychowawcy, podkreślają, że choć badania psychologiczne są ważnym narzędziem w procesie przyjmowania kandydatów do seminarium i zakonu, nie zastąpią rozmowy, obserwacji i zdroworozsądkowego rozeznania przez wspólnotę, co naprawdę gra w duszy kandydata na duchownego.

„Zasoby psychiczne”

W czerwcu 2008 r. papież Benedykt XVI podpisał dokument Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego, zawierający wytyczne określające korzystanie z kompetencji psychologicznych w przyjmowaniu i w formacji kandydatów do kapłaństwa. Opiera się on na Kodeksie prawa kanonicznego, gdzie w kanonie 1026 czytamy: „Wyświęcić można tylko tego, kto cieszy się należytą wolnością”. W kanonie 1029 jest mowa o „prawidłowej intencji” kandydata oraz o jego „przymiotach psychicznych”. Duch tych zapisów jest dość jasny: osoba o silnych zaburzeniach psychicznych nie cieszy się pełną wolnością, a tym samym nie może podjąć wyzwań, jakie stoją przed osobą duchowną. Kapłaństwo nie może być przecież miejscem ucieczki przed problemami i zastępować terapii, gdy jest ona niezbędna. Również wytyczne Konferencji Episkopatu Polski idą w tym kierunku, by badania psychologiczne były standardem w procesie rekrutacji do seminarium.

– Niektórzy kandydaci mogą mieć za małe „zasoby psychiczne” do wypełnienia tego zadania. Gdy jako wychowawca mam wątpliwości, kieruję kleryka do innego psychologa lub psychiatry z prośbą o wydanie opinii, oczywiście za zgodą badanego. I gdy czasem ten psycholog pyta mnie, co właściwie ma tam napisać, mówię mu, by pisał tak, jakby miał wydać opinię, czy ktoś się nadaje na dowódcę w wojsku, czy nie. Bo ksiądz musi być po części takim dowódcą. Jeśli się nie nadaje na lidera, to trzeba napisać, że kandydat nie ma wystarczających zasobów, żeby pełnić taką funkcję. Ale decyzję ostatecznie i tak podejmuje rektor czy wychowawca – mówi GN o. Borys Jacek Soiński OFM, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i wieloletni praktyk w prowadzeniu badań psychologicznych kandydatów do seminariów i zakonów.

– Kryteria dojrzałości, określone w dokumentach formacyjnych Kościoła, wynikają z wymagań kolejnych etapów formacji. To pokazuje, że patrzymy dynamicznie na dojrzałość kandydata, zakładając, że w czasie formacji będzie ona wzrastać. Nie ma takiego nastawienia, żeby już na początku dokonać selekcji. Trzeba być otwartym na kandydata, na to, że on przychodzi taki, jaki jest, z różnymi obciążeniami, i od tego jest formacja ludzka, by uzupełnić pewne braki czy oznaki niedojrzałości. Badania psychologiczne mogą to ukazać – psycholog ma nie tylko dokonać diagnozy osobowości, ale też powinien wskazać ewentualne trudności, które mogą wypłynąć później – dodaje.

To nie casting

Są oczywiście sytuacje, gdy kandydat wymaga terapii, a nie formacji. I to też musi określić specjalista, na którego opinii opierają się później osoby decydujące o przyjęciu do seminarium. Nic jednak nie zastąpi pogłębionej rozmowy z kandydatem, a jeszcze bardziej obserwacji (czy to w czasie postulatu, czy w okresie roku propedeutycznego).

– Nie ma doskonałych narzędzi psychologicznych. Jeśli specjalista bada kandydata za pomocą testu, to on te wyniki musi jeszcze zweryfikować przez wywiad z tą osobą, a także zasięgnąć opinii wychowawców, członków rodziny, żeby obraz psychologiczny był pełny. Psycholog musi zweryfikować, czy to, co wychodzi w testach, jest prawdą. Bo może ktoś nie zrozumiał pytań, może nie ma wglądu w siebie i stosuje mechanizmy obronne. Stąd odpowiadał w sposób zafałszowany – mówi o. Soiński. Dodaje jednak: – Testy psychologiczne są tak konstruowane, żeby to wykryć. Są np. pytania formułowane w sposób przeciwstawny, by wyłapać, że ktoś odpowiedział w jednym miejscu tak, a w innym inaczej. Ale same testy nie mogą przesądzać na sto procent. Mogą pomóc ujawnić istnienie jakiejś patologii. Pewność co do danej osoby miałem po badaniach tylko w sytuacjach skrajnych, np. psychopatii, czyli niedojrzałości uczuć wyższych. Zdarzają się kandydaci, którzy przychodzą z zalążkiem jakiegoś procesu chorobowego i mogą wymagać pomocy psychiatrycznej czy hospitalizacji – kontynuuje o. Borys Jacek Soiński OFM. – Wypełnienie testów trwa ok. 2–3 godzin, ale wolę dać kandydatom nawet dzień lub dwa, bo w przypadku powołania nie można sobie pozwolić na pochopne odrzucanie kandydatów, na dobieranie ich jak osób z ogłoszenia do pracy w firmie – dodaje.

Tendencje czy lęki?

W wytycznych KEP jest mowa m.in. o tym, że pogłębiony wywiad z kandydatem ma pozwolić „zorientować się co do poziomu dojrzałości seksualnej oraz występowania ewentualnych zaburzeń”. Pytanie zatem, czy testy i wywiad psychologiczny są w stanie zawsze wyłapać np. osoby o skłonnościach homoseksualnych, które – zgodnie z instrukcją zatwierdzoną w 2005 roku przez Benedykta XVI – nie powinny być dopuszczane do święceń ani do formacji w seminarium. – Ja nie znam takich narzędzi psychologicznych, które by to jednoznacznie określały – mówi o. Borys Jacek Soiński. – Psycholog może na podstawie testu, rozmowy i obserwacji wysunąć taką hipotezę. Wychowawca też może mieć jakieś informacje z historii życia tego człowieka. Nie ma jednak narzędzia psychologicznego, które by jednoznacznie określiło, że ktoś ma takie skłonności – dodaje.

– Należy być tu bardzo ostrożnym i starać się odróżnić stany lękowe, gdy młody człowiek, który nie zna jeszcze siebie, obawia się, że może mieć takie skłonności, od sytuacji, gdy ktoś takie skłonności ewidentnie przejawia – potwierdza trudność o. Józef Augustyn SJ. Tę samą trudność dostrzegali z pewnością autorzy wspomnianej instrukcji. Czytamy w niej najpierw m.in.: „Kościół, głęboko szanując osoby, których dotyczy ten problem, nie może dopuszczać do seminarium ani do święceń osób, które praktykują homoseksualizm, wykazują głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne lub wspierają tak zwaną kulturę gejowską”. Ale za chwilę jest rozróżnienie: „Inaczej natomiast należałoby traktować tendencje homo­seksualne, które są jedynie wyrazem przejściowego problemu, takiego jak na przykład niezakończony jeszcze proces dorastania. Niemniej jednak takie tendencje muszą być wyraźnie przezwyciężone, przynajmniej trzy lata przed święceniami diakonatu”.

Księża „z ulicy”

Ignorowanie osiągnięć psychologii w procesie rekrutacji byłoby niewybaczalnym błędem, ale istnieje niebezpieczeństwo uczynienia z psychologii wyroczni o stanie duszy człowieka. – Badania psychologiczne są bardzo ważne, żeby wykluczyć jakąś patologię, żeby nie przyjmować osób, które mają skłonności psychotyczne, głębokie nerwice, znajdujących się w stanie depresyjnym. Ale niemal nic ponad to – mówi o. Józef Augustyn. – Niektórzy uważają, że badania psychologiczne to wrzucenie danych z testów do komputera, który obliczy, przetworzy dane i na wykresie pokaże wnioski. A my mamy do czynienia z żywym człowiekiem, który jest tajemnicą, odbiciem tajemnicy Boga. Przecenia się czasem psychologię w formacji. Ona jest potrzebna, ale jeśli wychowawcom brakuje wyczucia, intuicji wychowawczej, to żaden psycholog i żadne testy nie pomogą. Konieczne jest poznanie człowieka, wejście w kontakt, w dialog. Najważniejszą rzeczą, jaką należałoby zbadać, jest motywacja duchowa, stan moralny. Czego ten człowiek naprawdę chce. Jeśli ktoś wstępuje do seminarium, a krótko przed tym zostawił dziewczynę, z którą żył jak z żoną, to on nie jest gotowy do takiej decyzji. Każda sytuacja jest inna. Na człowieka nie ma metody – podkreśla jezuita. –

Jedyną gwarancją dobrej „rekrutacji” jest wspólnota. W seminariach prowadzonych przez Drogę Neokatechumenalną przyjęcie jest związane z rozeznaniem wspólnoty. Jezuici też mają doskonałe sposoby rozeznania. Gdy ktoś się do nas zgłasza, jest czterech niezależnych rozmówców wyznaczonych przez przełożonego. Oni wydają opinię, którą przekazują prowincjałowi. Kiedy ja w latach 60. XX wieku zaczynałem tę drogę, przez rok byłem obserwowany, uczyłem się w szkole i miałem stały kontakt, niemal codzienny, z jezuitami, którzy mi się przyglądali. Ale jest jasne, że pomimo tej metody, bardzo wymagającej, i tak się czasem okazuje, że to nie ta droga i po roku nowicjatu lub już na studiach ktoś odchodzi. Potrzebne jest duszpasterstwo powołań, ale takie, żeby młody człowiek wzrastał w środowisku żywej wspólnoty kościelnej.

Ksiądz rośnie przy księdzu, jak dziecko przy ojcu. Zakonnik rośnie we wspólnocie zakonnej. Seminarium może mieć ograniczony wpływ na młodego człowieka. Równie ważny wpływ ma środowisko parafialne, diecezjalne, z którego on się wywodzi, to, że kilkanaście lat przyglądał się wikarym, proboszczom i ma wyobrażenie na temat tego, co to znaczy być księdzem. To nie jest łatwe do skorygowania. Przyjmujemy ludzi, których często zupełnie nie znamy, jakby bezpośrednio „z ulicy”. I to jest zawsze duże ryzyko – dodaje o. Augustyn.

TAGI: