Łapanie Boga na gorącym uczynku

rozmowa z s. Adelajdą Sielepin CHR.

publikacja 27.04.2009 14:15

O dorosłych przygotowujących się do chrztu w rozmowie z ks. Tomaszem Jaklewiczem mówi s. Adelajda Sielepin CHR.

Łapanie Boga na gorącym uczynku

Siostra Adelajda Sielepin CHRdoktor teologii liturgii, jedna z pierwszych sióstr należących do Zgromadzenia Sióstr Świętej Jadwigi Królowej Służebnic Chrystusa Obecnego (jadwiżanki wawelskie), które powstało w 1990 r. przy kościele św. Marka w Krakowie. Jego głównym zadaniem jest posługa liturgii i doprowadzanie dorosłych do Chrystusa w ramach katechumenatu.

Ks. Tomasz Jaklewicz: Ilu ludziom pomogły Siostry przygotować się do chrztu?
S. Adelajda Sielepin: – W ciągu 17 lat uzbierałoby się ponad 200 osób, którym towarzyszyłyśmy w tej drodze, a w tym roku chrzest przyjmie 8 katechumenów.

Skąd się wziął katechumenat w Krakowie?
– Najpierw były katechezy dla dorosłych w kościele św. Marka w Krakowie. Prowadził je ks. prof. Wacław Świerzawski, ówczesny rektor tego kościoła, dziś emerytowany biskup sandomierski. Te spotkania odbywały się tutaj przez 20 lat w każdy czwartek i gromadziły sporo ludzi. Kiedy w 1989 r. ukazało się polskie tłumaczenie „Obrzędów chrześcijańskiego wtajemniczenia dorosłych”, pojawiła się myśl, aby wyjść do ludzi, którzy nie znają Chrystusa. Rozesłaliśmy zaproszenia do wszystkich parafii w Krakowie, aby księża i wierni kierowali takich poszukujących do nas. Przyszły trzy osoby nieochrzczone z trójką dzieci, a więc szóstka, i ponad 70 osób do bierzmowania, a także Pierwszej Komunii Świętej. Jesienią 1990 r. rozpoczął się pierwszy rok katechumenatu. Od początku podjęliśmy metodę dwutorową: wspólne katechezy prowadzone przez kapłana i rozmowy indywidualne – wszystko co tydzień. Przy takiej liczbie kandydatów w rozmowach formacyjnych musieli pomóc nam inni kapłani, bo na początku byłyśmy tylko trzy, a w dodatku każda z nas była w świecie i miała pracę zawodową.

Dlaczego ten indywidualny kontakt jest tak ważny?
– Ludzie dorośli proszą o chrzest z różnych powodów, każdy przychodzi z inną historią, a przyjęcie Ewangelii nie polega na zdobyciu wiedzy, lecz na wyborze Chrystusa, prawdziwym nawróceniu i zmianie życia. Na nawiązaniu z Nim osobistej relacji. Ta przemiana dotyczy konkretnego życia danej osoby, potrzebne są więc warunki, jakie zapewnia dialog w cztery oczy, szczerość i dyskrecja, do której każdy ma prawo, zanim odnajdzie się w grupie. Po roku takiej działalności odczytaliśmy, że wymaga ona wielkiej dyspozycyjności. Przygotowanie do chrztu jest czymś tak wzniosłym, że nie godzi się go prowadzić na marginesie życia, lecz trzeba oddać się temu całkowicie. Chodziło nam o oddanie siebie samych i modlitwę za tych ludzi i dla nich.

Czyli Wasze zgromadzenie pojawiło się w związku z katechumenatem?
– Tak. Wyrosło z potrzeby stworzenia stabilnego środowiska formacyjnego dla ludzi, którzy przygotowują się do spotkania z Chrystusem w sakramentach. Jego założycielem jest ks. bp Wacław Świerzawski. Kardynał F. Macharski oficjalnie erygował naszą wspólnotę w 1991 roku.

Skąd przychodzą ci ludzie, jak do Was trafiają?
– Fakt, że ktoś jest nieochrzczony, wywołuje w Polsce jeszcze spore zdziwienie. Ludzie pukający do naszego ośrodka są już jakoś ukierunkowani na Chrystusa. Jedni o Nim jeszcze prawie nic nie wiedzą, ale zdarzali się też tacy, którzy przeczytali całe Pismo Święte. Impulsem kierującym ku wierze były nieraz jakieś wydarzenia w ich życiu, czasem niepowodzenia, a czasem determinacja. Niektórzy przychodzą tutaj jak do ostatniej instancji. Mówią, że jeśli tu nic nie wyjdzie, to już nie będą nigdzie szukać. Choć żyjemy w epoce braku czasu, ludzie oczekują czasu od drugich. Oni sami też dzielnie walczą o czas dla Boga. Najwięcej jest kandydatów w wieku między 20. a 35. rokiem życia. Najstarszy był pan z Katowic, prawie 70-letni. Dowiedział się o nas w programie telewizyjnym, dojeżdżał na spotkania do Krakowa i tu przyjął sakramenty.

Czy słuchając tych ludzi, ma Siostra poczucie, że przyłapała Boga na gorącym uczynku?
– To są zachwycające sprawy. Widać, jak Bóg działa w tych ludziach. To są nieraz prawdziwe duchowe rewolucje. Kiedy dokonuje się konfrontacja ich wiary z własnym środowiskiem, muszą nieraz podejmować trudne decyzje i dawać świadectwo. Widzą też, że są bardziej świadomi swej wiary niż przeciętni katolicy. Jedna osoba powiedziała mi: „Widzę tylu chrześcijan, którzy podejmują wybory niemające nic wspólnego z wiarą. Mają dostęp do Boga, a jednak nie wybierają Boga. Ja wiem, co to znaczy nie wybierać Pana Boga, bo tak żyłam przez 30 lat. I w pewnym momencie świat bez Boga przestał mnie interesować. Przestał być dla mnie atrakcyjny”.

Czy ci ludzie nie są zbulwersowani letnią wiarą wielu ochrzczonych?
– Różnie to bywa. Uczymy ich, by nie oceniali Pana po Jego sługach, by patrzyli na Kościół z wyrozumiałością i troską, coraz bardziej oczyma Jezusa. Bóg jest mocniejszy niż wszystkie antyświadectwa. Ale też niczego nie ukrywamy i nie staramy się wybielać. Chrześcijaństwo nie polega przecież na perfekcjonizmie, ale na osobistej więzi z Chrystusem. Wiarę trzeba wciąż pielęgnować, wszyscy musimy się nawracać nieustannie. Moc Chrystusa jest większa od ludzkiej słabości. Jego trzeba się uchwycić i trzymać! Wierzyć nie tyle w siebie, co w Niego w sobie.

Czy trafiają też do Was ludzie ochrzczeni, ale trzymający się z dala od Boga?
– Spotykam czasem ludzi, którzy po 30, 40 latach wracają do żywej wiary. Budzą się z uśpienia. Jakby odzyskują przytomność. Oni sami nie są podmiotem obrzędów katechumenatu, ale słuchają katechez i są świadkami tego, co się dzieje. To są jakieś permanentne rekolekcje, które budzą wiarę, pomagają odkrywać własny chrzest. Nieraz znajomi, rodzina, przyjaciele katechumenów mówią, że to jest zupełnie coś nowego, czego przedtem nie słyszeli w taki sposób. Chodzi o odkrycie duchowości chrzcielnej, która jest po prostu liczeniem się z Chrystusem w każdej sytuacji. Wiara to odniesienie do Chrystusa, to jest żywe przymierze, relacja. Naszym zadaniem jest pomoc w budowaniu relacji, dlatego w nazwie naszego zgromadzenia są słowa: służebnice Chrystusa Obecnego; obecność rozumiana jako relacja osobowa.

Gdzie udziela się chrztu?
– Dorośli przyjmują jednocześnie trzy sakramenty inicjacji: chrzest, zaraz potem bierzmowanie i uczestniczą po raz pierwszy w sposób pełny w Eucharystii. Najpierw miało to miejsce w kościele św. Marka w Wigilię Paschalną. Od roku 2000 sakramenty udzielane są przez księdza kardynała w katedrze wawelskiej podczas Wigilii Paschalnej. Co roku w katedrze rodzi się kilkanaście nowych uczniów Chrystusa.

Co się dzieje z neofitami, którzy przyjęli sakramenty inicjacji?
– Proponujemy im kolejny rok formacji. Po przyjęciu chrztu, bierzmowania i Eucharystii następuje czas mystagogii, czyli pogłębionego wtajemniczenia, kiedy poznaje się znaczenie sakramentów i żywej relacji z Chrystusem. Organizujemy dla nich spotkania w niedziele co dwa tygodnie. Neofici mają też możliwość porozmawiania o swoich doświadczeniach i pomagają sobie nawzajem.

Jak się odnajdują w parafiach?
– Z trudem. Są to jeszcze dla nich środowiska obce. Często znajdują jakieś zaangażowanie w życiu parafii, na przykład w działalności charytatywnej. Neofici potrzebują nadal intensywnego wsparcia ze strony Kościoła. Wybory chrześcijańskie nie są przecież takie proste. Nasze doświadczenie pokazuje, że neofici mogą skutecznie wspierać katechumenów, a nawet stają się dla niektórych rodzicami chrzestnymi. Promieniują też świeżością wiary w swoich środowiskach.




Za: Gość Niedzielny 09/2008