W ramach się nie mieszczę

rozmowa z siostrą Anną Bałchan SMI

publikacja 24.09.2007 20:03

O jeździe po poręczy, walce z Panem Bogiem i prostytutkach z siostrą Anną Bałchan SMI rozmawia Marcin Jakimowicz

W ramach się nie mieszczę

Anna Bałchan ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej od kilku lat pracuje na Śląsku z kobietami wykorzystywanymi do prostytucji, ofiarami handlu ludźmi i przemocy domowej. Śpiewa, gra na gitarze, nagrała płytę.

Marcin Jakimowicz: Nowa książka, prasa, telewizja, wywiady, autografy. Nie odbija Siostrze?
S. Anna Bałchan: – Nie. Czuję się bardzo zmęczona. Chciałabym robić swoje i mieć spokój. Ale wiem, że ta książka jest świadectwem dla społeczeństwa: zobaczcie ogromny problem. Bo same prostytutki nie opowiedzą o sobie, nie rozpłaczą się.

Media robią z Siostry duchowego herosa
– Nie wiedzą, co mówią. Nie czuję się gigantem duchowym. Nie pracuję sama: jest ze mną siostra Barbara. Cichutko robi swoje, ma znakomity kontakt z Panem Bogiem, a nie jest na pierwszych stronach gazet. A ja? Jestem medialna, bo mam niewyparzoną gębę. Jestem świszczypałą, więc idę na pożarcie….

Najlepszym egzorcyzmem jest poczucie humoru – mawia Siostra. Naprawdę w tak beznadziejnych sytuacjach, jakie Siostra spotyka, to pomaga?
– Poczucie humoru daje dystans do tego, co robię. Twój świat nie jest moim światem. Dystans jest potrzebny. To nie jest moje dzieło. To Bóg kocha, prowadzi, uzdrawia, podnosi. Jeśli nie będę prosiła Go, by otoczył mnie opieką, wszystko runie. Czuję się żebrakiem.

Gdy spytamy przeciętnego katolika, czy można kłócić się z Panem Bogiem, oburzy się: Ależ skąd! A życie Siostry to nieustanna walka z niebem.
– Tak (śmiech). Jestem kłótliwa baba, bardzo krnąbrna. Jestem bezsilna wobec siebie. Często kłócę się Bogiem. Ratuje mnie to, że w tym wszystkim wybieram Jezusa, błagam Go, by wytrwać do końca. I w tej całej szarpaninie, bezsilności wybieram miłość. Koniec, kropka.

Sam Bóg zaprasza: „Wstań i wiedź ze mną spór, ja cię usprawiedliwię”. Nie da się Go nabrać na złożone rączki?
– Nie. On widzi serce, intencje. Mnie szarpie cały czas. Dlatego błagam: trzymaj mnie, nie wypuszczaj z ręki. Jestem bardzo pyszna. Udaję pokorną, ale to, co dzieje się w moim wnętrzu, to prawdziwe kombinacje alpejskie (śmiech).

Kłóciła się Siostra z Panem Bogiem już od początku drogi zakonnej?
– Tak. Zaczęło się dziwnie. Zawsze żyłam na pograniczu, w jakiejś schizie: z jednej strony oazy, gitara, śpiewanie, a z drugiej jakiś bunt, świat luzu, ulicy, beznadziei. Te światy ścierały się z sobą. Każdy mówił ci coś innego. Szkoła swoje, kumple swoje. Można było ześwirować. Przyszedł moment, że musiałam sama wybrać. Ale co? Zakony omijałam szerokim łukiem. Myślałam: co to za dziwne zjawisko, jakieś kobiety zamykają się, by leczyć swoje kompleksy. To chore! Nie daj Boże, gdy jakaś siostra powiedziała mi coś o powołaniu – dostawałam od razu piany. Chciałam skończyć szkolę, mieć gotówkę, fajne auto. To był konkret! I wtedy pojawił się niepokój. Nie dawał mi spokoju. Szłam na imprezę, wypiłam, ale musiałam przecież kiedyś wytrzeźwieć. Słuchałam głośno muzyki, ale w końcu musiałam przecież wyłączyć sprzęt. I wtedy nastawała przeraźliwa cisza. Bałam się jej jak ognia. Dopadała mnie wieczorami: to było nie do wytrzymania. Długo się Siostra szarpała?
– Poczucie pokoju przyszło dopiero, gdy napisałam list do Pana Boga. Siedziałam w domu i starałam się uczyć do próbnej matury z matematyki. A tu nic. Niepokój rósł i rósł. Nie potrafiłam się kompletnie skupić. Gdybym była pokorna i potrafiła powiedzieć: bądź wola Twoja… Byłam typowym miejskim dzieckiem: leniwym, wygodnym. Nauka i awantury za nieposprzątany pokój. Była noc. Usiadłam i zaczęłam pisać: „Ja Anna Maria, Krystyna (wpisałam też imię z bierzmowania) chcę Ci napisać: Dobra, wygrałeś”. Daj mi, Boże, spokój, bo się wścieknę. Wygrałeś. Kropka.

Pisanie takiego listu to wyraz ogromnej wiary. Nie rzucam słów na wiatr, ale piszę do kogoś konkretnego, ufając, że to przeczyta…
– Ale jeśli ktoś tego nie doświadczył, to czyta to, jakbym opowiadała o Gumisiach. Gdy napisałam list, przyszedł nieoczekiwanie ogromny spokój. Na drugi dzień pojechałam do klasztoru. Nie wiem, jak się tu znalazłam. Nie wiem, dlaczego akurat to zgromadzenie. To tajemnica. Rodzice, którzy znali moje szaleństwa, myśleli, że zrobiłam im kawał. Po dwóch tygodniach tata przyszedł do klasztoru i powiedział: Dobra, pośmialiśmy się wszyscy, możesz już wyjść…

Zakon nie stłamsił osobowości Siostry…
– Nie (śmiech). Mam czasami odpały, by zjechać sobie po poręczy.

Długo Siostra do tego dojrzewała?
– Co ty! To był impuls. Ja nie mieszczę się w ramach, bo jestem za gruba (śmiech). Szłam po schodach, usiadłam i zjechałam. Nie umiałam się zatrzymać. Myślałam, że nikt tego nie widzi. Zapomniałam o jednym: na górze w klasztorze był remont. Weszłam do refektarza, a siostry powiedziały: No tak, na poręczy się jechało. Zatkało mnie. Skąd to wiedzą? A one: niech siostra tyłek sobie otrzepie. Patrzę, a na czarnym habicie smuga kurzu (śmiech). Przynajmniej wyczyściłam poręcze…

Malutka Edith Piaf odzyskała wzrok dzięki modlitwie prostytutek. Nie dość, że bezczelnie szturmowały niebo, to jeszcze wyznaczyły Bogu konkretną datę. I Edith odzyskała wzrok!
– Kiedyś jedna z naszych starszych sióstr (nie pracująca z prostytutkami) miała sen. Przyśniły jej się dziewczyny z ulicy i błagały ją o modlitwę. Czuła, że wiele z nich zginęło w tragicznych sytuacjach. Opowiedziała nam ten sen. Niesamowicie nas poruszył. Dla mnie to był namacalny dar wspólnoty. Jesteśmy jak naczynia połączone. Poprosiliśmy ojca Sierańskiego o Msze za zmarłe prostytutki. I co miesiąc modlimy się za ich dusze. Są na nich dziewczyny z ulicy. Jak one się modlą! Są konkretne do bólu. Potrafią dzielić się pieniędzmi, chlebem.

Kilka lat temu, gdy zaczynaliśmy działalność, otaczało nas wiele sprzeciwów. Nawet w łonie samego zakonu. Byłam rozbita: a może to nie nasz charyzmat? Czy to ma sens? Nie mieliśmy domu, nie chciano nas nigdzie przyjąć. Byłyśmy bezradne. I wtedy w klasztorze zaczęły się rekolekcje. Rekolekcjonista o. Pelanowski powiedział mi: Czy jesteś gotowa zostawić to, co robisz? Jeśli to jest od Boga, to przetrwa. A wiedział przecież, że od rana do wieczora się tym zajmowałam, wiele dni spędziłam na ulicy, wysłuchując setek epitetów. Zostawić to wszystko? Łatwo się mówi. Nie spałam całą noc. Nosiło mnie. Ciśnienie mi skoczyło, kłóciłam się z sobą i z Bogiem do rana. Ale rankiem poszłam do o. Augustyna i powiedziałam: OK jestem w stanie to zostawić. Niech się dzieje, co chce.

I wówczas spadł mi kamień z serca, ogarnął mnie totalny pokój. Zeszła ze mnie złość na siostry, których słowa mnie raniły. Błogosławiony czas. Pan Bóg zaczął budować dom, bo wreszcie przestałam Mu przeszkadzać. W książce „Kobieta nie jest grzechem” opowiada Siostra: o ciągnięciu dziewczyn po asfalcie, biciu, agresji, o zabawie w rosyjską ruletkę, gdy faceci bawią się, widząc przerażone kobiety popuszczające mocz, gdy przystawia się im lufę do skroni…
– Taka jest rzeczywistość. Funkcjonuje w nas przekonanie, że to zdarza się tylko w skrajnych, patologicznych rodzinach. Nieprawda! Przychodzą dobrze ułożeni rodzice i pytają: jak to się mogło stać, że nasza córka wylądowała na ulicy? Jak ktoś mógł się tak nad nią znęcać?

Nie boi się Siostra, wchodząc na tak brutalny teren?
– Boję się. Łapię to, co noszą w sobie dziewczyny. To normalne, bo jesteśmy ze sobą non stop. Nieustannie pracuję nad lękiem. Często czuję się bezsilna. Co dwie mniszki, dwa małe żuczki mogą zdziałać? To jest jak walka z Lewiatanem. Ale my naprawdę doświadczamy pomocy z góry. Bóg się o nas troszczy. Jeśli Pan nie zbuduje domu, próżno się trudzić. Bóg wybrał sobie to miejsce na uzdrawianie. Uzdrawia przede wszystkim mnie samą.

Słyszałem o szanowanym kapłanie, który widząc prostytutkę, nisko się jej ukłonił. Parafianie zgłupieli: jak to? A on odpowiedział: przecież ona, biedaczka, nie ma krzty szacunku do siebie…
– Wytykamy palcami jawnogrzesznicę, bo jej brudy widać jak na dłoni. Jesteśmy skrytogrzesznikami. Nie wiemy, co czują dziewczyny, które wylądowały na ulicy. Jedna z naszych kobiet prowokuje swoich klientów do bicia. Czuje, że jeśli facet będzie ją bił, to ona uratuje tym jakąś kobietę, może jego żonę? Słuchając tego, myślisz: to absurd. A ona tak to czuje. Powstaje pytanie: co takiego zrobiono tej dziewczynie, że dojrzała do takich dramatycznych przemyśleń? Ona czuje się już tak pusta, zniszczona, poniżona, że naprawdę nie trzeba jej dokopywać.