Stwórca i jądro atomu

rozmowa z s. Dominiką Sokołowską

publikacja 04.08.2006 14:18

O pewnym wykładzie z fizyki, pracoholizmie w zakonie i samotności jako miejscu spotkania z s. Dominiką Sokołowską, przeoryszą klasztoru sióstr dominikanek w Radoniach, rozmawia Barbara Gruszka-Zych

Stwórca i jądro atomu

Barbara Gruszka-Zych: Na pierwszym roku fizyki przestała Siostra chodzić do kościoła.
S. Dominika Sokołowska: – Stwierdziłam, że wstępuję tam tylko przed egzaminem, więc to bez sensu. Sens widziałam w rajdach, imprezach, weszłam w środowisko „kobiety, wino i śpiew”. Zawaliłam pierwszy rok... Dwa lata deklarowałam się jako ateistka. I nagle na wykładzie z fizyki jądrowej zachwyciłam się genialnością budowy jądra atomowego. Zobaczyłam powiązanie między siłami, które w nim działają, a tym, co dzieje się w kosmosie. Przerwałam absorbujące notowanie matematycznych wzorów i zaczęłam spontanicznie się modlić. Poczułam zachwyt nad stworzeniem. Po wykładzie stwierdziłam, że brak mi notatek, lecz nagle zobaczyłam, iż światem kieruje Stwórca. To dlaczego nie wierzę, w co nie wierzę? – zadawałam sobie pytania. Na dodatek, skoro jestem niewierząca, to dlaczego się modlę? Poszłam do kościoła Przemienienia Pańskiego w Katowicach. Schowałam się za filarem. Chciałam usłyszeć, co powie ksiądz, bo poziom mojej wiedzy religijnej zatrzymał się na III klasie podstawówki, ale byłam z góry przeciwna jego nawracaniu. A on, pełen fascynacji, zaczął opowiadać o Gandhim. Że ten Hindus, niekatolik, oparł całe życie na prawdzie.

Jak się nazywał ten ksiądz?
– Czesław Domin, przyszły biskup… Szukałam książek o Gandhim. Dzięki niemu zaczęłam zastanawiać się nad prawdą o moim życiu. Pierwszy raz pomyślałam, że to, kim będę, zależy tylko ode mnie. Przychodziłam na spotkania duszpasterstwa. Moja przemiana trwała rok i już czułam się „nawrócona”, ale kiedyś, po większej balandze, uświadomiłam sobie, że nie ma nawrócenia bez przemiany życia moralnego. To było trudne. Dr Jasielska z katedry fizyki współczesnej przypomniała sobie, że jestem harcerką, i zaproponowała mi rekolekcje zamknięte. A ja od harcerstwa odeszłam w alkohol, papierosy. Pojechałam, bo z asystentem lepiej nie zadzierać. A tam ksiądz zaczął od słów, że jeśli ktoś wierzy w Jezusa, to powinien uwierzyć we wszystko, co On powiedział. To mnie powaliło. Ja, która dotąd sama się popisywałam, że skoro Jezus zamienił wodę w wino, to mam prawo je pić, ile chcę, zaczęłam przyjmować, że Jego Ewangelia jest jedyną prawdą.

Ale droga do klasztoru trwała jeszcze pięć lat.
– Zaraz po studiach oświadczył mi się jeden z kolegów. Tak jak odeszłam bezmyślnie od Boga, tak i w tej sferze byłam bezmyślna. Wydawało mi się, że nasze układy były tylko koleżeńskie. Okazało się, że jest inaczej. Odmówiłam mu i miałam poczucie, że jakoś go krzywdzę. Dotarło do mnie, że muszę zdecydować o życiu. Nie być stale panną na wydaniu, ale odpowiedzieć sobie, czy w ogóle chcę wyjść za mąż. To był czas zdecydowanej korekty, ustawienia kontaktów męsko-damskich. Wybrałam Jezusa. Postanowiłam nie dawać nikomu nadziei, utrzymywać dystans wobec chłopaków, by nie sprawiać im potem cierpienia. Szukałam swego miejsca na ziemi. Najpierw była praca w szkole, potem na uczelni, działania charytatywne. Nie należałam do partii, to pojawiły się trudności – dwukrotnie zmieniano mi temat pracy doktorskiej. Postanowiłam nie przejmować się doktoratem, ale uzupełniać wiedzę o Bogu, któremu już pragnęłam oddać się całkowicie. Zapisałam się zaocznie na ATK i w końcu ...wstąpiłam do dominikanek klauzurowych w Świętej Annie.

Niektórzy mówią, że to takie wygodne życie – bez kłopotów z dziećmi, mężem pijakiem...
– Kiedy wstępowałam do zakonu, nie musiałam myśleć o peerelowskich kolejkach, pustych półkach. Gdy chodzi o stronę techniczną, to życie za klauzurą jest wygodne. Dzielimy między siebie obowiązki – jedna siostra myśli o zaopatrzeniu, druga – skąd wziąć pieniądze, trzecia – co ugotować.

Sama na początku odpowiadałam za prasowanie. Może wygodniej nam się tu żyje, natomiast dużo trudniej to życie jest nam dobrze przeżyć. Cała trudność polega na tym, że stale dotykamy Boga, który jest niewidzialny, nieskończony. Wszystko na „nie” się zaczyna, gdy chodzi o Jego przymioty. Ciągle Go szukamy i wciąż mamy poczucie, że Go nie znajdujemy, każdego dnia próbujemy się z tym na nowo zmierzyć.

Z jednej strony dotykamy rzeczywistości nadprzyrodzonej, a z drugiej – czujemy człowieczeństwo, grzeszność. To jest ciągłe napięcie pomiędzy tym, co skończone, a tym, co nieskończone, tym, co słabe, a tym, co mocne. Pragniemy, żeby czas modlitwy był rzeczywiście czasem wołania do Boga, byśmy nie zawiodły, bo przecież tak wielu wierzy w nasze pośrednictwo.

Waszą „specjalizacją” jest wymadlanie potomstwa, pojednania w rodzinie, wyjścia z depresji.
– Dostajemy dziesiątki e-maili z intencjami i podziękowaniami. Ktoś pisze, że dziecko przyszło na świat, i to zdrowe, a było zagrożone chorobą. Ktoś wyzdrowiał. Jakiś pan przyjechał, mówiąc, że jego matka umarła, ale dzięki naszym modlitwom była spokojna, a on sam umiał to przyjąć i przeżyć. To nas podbudowuje. Trudem życia w tym zakonie jest fakt, że tu i teraz nie widać owoców naszej działalności. Efekt modlitwy jest niewidzialny, możemy tylko wierzyć w jej skuteczność.

Czy w klasztorze wyraźniej widać podział na życie aktywne i kontemplacyjne?
– W każdym jest Marta i Maria, i w nas istnieje napięcie między kontemplacją a aktywnością. Modlimy się 7 godzin na dobę, również przez 7 musimy zadbać o to, co jeść i jak żyć. I paradoksalnie, nawet w klasztorze kontemplacyjnym można wpaść w pracoholizm. Z tym, że nasza praca nie jest spektakularna – dotyczy dobrze wyplewionego ogródka czy robienia zapraw. Ale tak się siostry mogą w tym zapamiętać, że nie mają czasu na modlitwę i inne zajęcia. Dlatego ustalony rytm dnia chroni nas przed takim aktywizmem. Pozwala dozować modlitwę i pracę.

Czy po 32 latach w zakonie ma Siostra receptę na dobrą modlitwę?
– Modlitwa to stały wysiłek trwania przed Bogiem. Nieustannie musimy się przebijać przez własną ograniczoność i stąd częste poczucie, że nasza modlitwa jest niedobra. Zwykle oceniamy ją w kategoriach zmysłów, odczuć. Raz czuję, że jest dobrze, drugi raz, że jakoś było nudno. Dla mnie zawsze umocnieniem był przykład Matki Teresy z Kalkuty. Całe życie przeżywała „noc wiary”, żadnych pomocniczych łask, tylko posucha, cierpienie. Ale przecież kiedy patrzymy w słońce, nie widzimy nic, bo nas oślepia. Nadmiar światła, jaki ją otaczał sprawiał, iż myślała, że to noc. Tak jest z oceną naszych modlitw. Jedynym wykładnikiem, że modlitwa była dobra, jest fakt, że staję się lepsza.

Nieustanna modlitwa pozwala Wam lepiej poznać Boga.
– Jesteśmy w tej uprzywilejowanej sytuacji, bo zgłębiamy słowo Boże, wmyślamy się w nie, zaczynamy się w kontakcie z Bogiem wysubtelniać. Kiedy spotykamy się z kimś, kto nie ma tej dawki modlitwy co my, lepiej widzimy w jego życiu działanie Boże. To dzięki modlitwie wiem, że Bóg tak bardzo często nas zaskakuje. Przychodzi jak złodziej i zabiera coś, co stanowi przeszkodę na drodze do Niego.

Klasztor to rodzaj odosobnienia, spotkania z samotnością.
– Każdy z nas ma potrzebę samotności, ale ludzie ją zagłuszają, noszą słuchawki na uszach, żeby nie usłyszeć siebie. Od początku wiedziałam, że za klauzurę idę w milczenie i samotność. Ale to samotność, której pragniemy, nie osamotnienie, bo stale mamy świadomość, że obok są siostry. I choć samotność bywa bardzo bolesna, to zakonnica chce w nią wejść jako w miejsce spotkania z Bogiem. Nieraz staję przed Najświętszym Sakramentem, a w głowie mam cały świat – rachunki, listy, sprawy zaplanowane. Trzeba to oddać Bogu, opróżnić serce, żeby było tam miejsce dla pokoju i radości Bożej.

Przez ostatnie 4 lata opuszczała Siostra klauzurę, żeby kwestować na budowany przez Was klasztor w Radoniach. Dla okolicznych mieszkańców to cud, że powstał tu, w polach.
– Tak, to cud. Klasztor powstał dzięki ofiarności i wierze ogromnej rzeszy wiernych. Kwestowałyśmy w wielu kościołach, prosząc o pomoc. Nasz klasztor i kościół, choć są nowe, już mają klimat. W każdej cegle zawarta jest prośba ich ofiarodawców: „módlcie się za nas”. To dowód wzajemnej wymiany wiary.



Prośby o modlitwę Sióstr można kierować na adres:
Radonie, ul. Widokowa 4,
05-825 Grodzisk Mazowiecki,
tel. 022755 76 56,
radonie@dominikanie.pl


* Siostra Dominika Sokołowska
Pochodzi z Piotrkowa Trybunalskiego. Ukończyła fizykę w WSP w Katowicach. 7 lat była starszym asystentem na Politechnice Śląskiej. Dominikanka, przez trzy kadencje przeorysza w Świętej Annie. Obecnie przeorysza nowego klasztoru w Radoniach.