Osiołki Pana Boga

Marcin Jakimowicz

publikacja 12.05.2006 11:04

Święta Anna tonie w śniegu. Przy drzwiach furty, na końcu sznura zawieszony jest krzyż. Pociągam za niego. Ciszę rozdziera ostry dźwięk dzwonka. Wchodzę do klasztoru dominikanek.

Osiołki Pana Boga

Święty Dominik przez cały dzień chodził po mieście i rozmawiał z ludźmi. Ale gdy zapadł zmrok, zamykał się w kościele i płakał: Boże, co się stanie z grzesznikami? Dominikanki powstały właśnie z tego współczucia. – Myślę, że ten płacz Dominika to początek naszego powołania – opowiada zza krat siostra Joanna. – W środku we mnie jest taki krzyk: Panie, to niemożliwe, aby oni wszyscy zginęli! Na samą myśl, że ktoś mógłby pójść do piekła, robi mi się słabo. Nie da się tego oddać słowami… Zakon powstał, gdy Dominik zgromadził we Francji kobiety nawrócone z herezji na wiarę katolicką. Pierwszy klasztor w Prouilhe założył dokładnie osiemset lat temu. Co ciekawe, najpierw zgromadził mniszki, a dopiero później zabrał się za mężczyzn – śmieją się siostry. – Myślał o nas jako o zapleczu modlitewnym dla swoich braci.

I tak jest do dziś. – Każda z nas modli się za poszczególnych dominikanów już od chwili ich nowicjatu. Przychodzi lista nowicjuszy i siostry się wpisują. A potem codziennie pamiętają o nich w modlitwach. Każda z nas ma kilkunastu „swoich podopiecznych” – opowiada siostra Joanna. Czujemy na plecach ich modlitwy – zapewniają dominikanie.

Całe tabuny dzieci
Od lat do klasztoru w Świętej Annie przyjeżdża mnóstwo małżeństw, które nie mogą mieć dzieci. A siostry modlą się. Z powodzeniem. – Kiedy odkryłyście ten charyzmat? – pytam. – Oj, to było piękne. Gdy przyszłam do klasztoru 26 lat temu, mieszkała tu matka Rozariana: taka piękna, klasyczna Żydówka, nawrócona na katolicyzm – w oczach siostry Józefy igra wesoły ognik. – Ona potrafiła spojrzeć w oczy i powiedzieć: będzie dziecko, nie będzie dziecka. Ba, często określała nawet jego płeć! Miała wymodlone całe tabuny dzieci. Często z sytuacji „medycznie” beznadziejnych. Po jej śmierci zastanawiałyśmy się, czy ten dar „przejdzie” na inne siostry. Ja na początku nie modliłam się w takich sytuacjach. Myślałam, że trzeba mieć nie wiadomo jakie dary. Ale gdy zgłosiło się pewne bezdzietne małżeństwo, zawarłam z Panem Bogiem umowę: dobrze, będę się w takich intencjach modliła, jeśli z tego małżeństwa urodzą się dzieci. I na świat przyszedł mały, śliczny Dominik.

Może te wysłuchane modlitwy biorą się stąd, że święta Anna i Joachim długo czekali na Maryję? Znana jest modlitwa Anny, dla której bezpłodność była prawdziwym dramatem. Wyszła na spacer do ogrodu i rozpłakała się: „Biada mi! Zostałam zrodzona przeklęta wobec synów Izraela. Stałam się przedmiotem obelg, zelżona, wyszydzono mnie i wygnano ze świątyni Pana, Boga mojego!”. Pan Bóg wysłuchał jej płaczu. Została babcią samego Jezusa! Z przyjściem na świat świętego Dominika też były perypetie. Jego mama długo się modliła o syna.

– Dziś przychodzi tu wiele wymodlonych dzieci. Ostatnio zapukał pewien ksiądz: Jestem Jacek, wymodlony przez was! Mama czekała na mnie aż 17 lat!

– A nie boicie się takiej wąskiej specjalizacji? Włożenia do szufladki: „siostry ze świętej Anny wypraszają dzieci” – pytam. – No tak, to niebezpieczne. Ale to działa w dwie strony. Pomaga się ludziom, widzi łzy szczęścia w ich oczach, a nas zanurza w świat ich cierpień i dramatów. Dzieci rodzą się, bo Bóg jest bardzo hojny. Bo tak naprawdę my, mniszki, jesteśmy bezużyteczne. Nie szukamy owoców modlitw, patrzymy tylko na Chrystusa. Od 5.15, gdy wstajemy, rozmawiamy z Nim przez cały dzień. A On od czasu do czasu chce umocnić naszą wiarę, dać nam trochę radości i powołuje do istnienia nowe życie. Ten moment jest niesamowity. Zdejmuje się wtedy sandały, bo to jest miejsce święte. I nie można sobie przypinać orderów.

Te maleństwa to nie jest żadna nasza zasługa. – Może Pan Bóg widzi, że nie mamy dzieci i od czasu do czasu pozwala nam mieć takie „wymodlone” pociechy? – śmieje się siostra Józefa. – Bo my jesteśmy jak osiołek, na którym Pan Jezus jechał do Jerozolimy. Najważniejsze rzeczy dzieją się ponad naszymi głowami. Czasami czujemy na naszych plecach ciężar, ale wiemy też, Komu śpiewa się: hosanna. Jesteśmy otwarte na otwarcie Pana Boga.

Żyjemy we wspólnocie: 34 siostry, 24 godziny na dobę, 365 dni w roku. Różne kultury, stopnie wykształcenia, temperamenty, zranienia. To jest nasza strefa szarości – opowiada mniszka. – Ale to też jest piękne. W nocy, gdy światła są wygaszone i korytarzem idzie jakaś siostra, to ja po jej krokach i szeleście różańca potrafię już rozpoznać, kto idzie – uśmiecha się.

– Wielu traktuje nas jak specjalistki od modlitwy i pyta, jak rozmawiać z Panem Bogiem. A tu nie ma żadnej metody. Wymodliłam już wielu mężów. Chłopaki na medal – uśmiecha się łobuzersko siostra Elżbieta (34 lata w klasztorze). – Jak to robię? Nie wiem. Padam na kolana w kompletnej bezradności. Mówię: Panie, ja nic nie mogę. I On działa. Nigdy się na Nim nie zawiodłam. – My tu nie wyrabiamy roboczogodzin modlitwy. Nie odbijamy żadnego pracowniczego zegara – dodaje siostra Józefa.

Marnujesz życie!
Co jest najtrudniejsze? – Na początku zostawienie rodziny. I słuchanie tych głosów: marnujesz życie, zostawiasz rodziców. To się dźwiga przez całe życie. Ale my nie zostawiamy ich na pastwę losu, wierzymy, że są w najlepszych rękach świata. Tydzień temu zadzwoniła do mnie mama i powiedziała: Ela, ja jestem taka szczęśliwa, że ty jesteś w zakonie!

– A jak tu się pięknie umiera! – Opowiadają siostry. Współczesny świat na słowo „śmierć” reaguje alergicznie, boi się jej jak ognia. A za kratami? – Gdy wyczuwamy, że siostra dojrzewa do śmierci, trwamy przy niej i śpiewamy nasze dominikańskie: Salve Regina. Śpiewamy tak jak codziennie w czasie komplety. I wierzymy, że po śmierci wpadnie wprost w objęcia Maryi. ­ Pracowałam w szpitalu i widziałam tam wiele śmierci. To kolosalna różnica. Tu umiera się bez wierzgania, bez krzyku niezgody. To zanurzenie się jedną nogą w niebie – opowiada siostra Józefa.

Wychodzę z klasztoru. Spotkałem w nim siedem uśmiechniętych, szczęśliwych kobiet. Widziałem sterty listów, które otrzymują. Ludzie piszą, bo zostali wysłuchani. Bo bezpłodne małżeństwo doczekało się Jasia, bo urodził się mały, rudy Łukaszek, bo mała Marysia ma śliczne kręcone włoski. Do sióstr przychodzą setki nieszczęśliwych, złamanych ludzi, błagając o pomoc. Mniszki nie odmawiają
Zamknęły się drzwi klasztoru. Wróciłem do zasypanego śniegiem, zabieganego świata. I pomyślałem jedno: i kto tu jest po drugiej stronie kraty?