Afryka moja pasja

rozmowa z s. Małgorzatą Kanafą, ze zgromadzenia Sióstr Misjonarek Afryki

publikacja 08.03.2010 08:16

Wszyscy lubią mieć szansę na wybór i wybrać to co jest najlepsze albo najciekawsze, ja także dokonałam takiego wyboru; wybrałam Siostry Białe, a razem ze zgromadzeniem misje w Afryce!

Afryka moja pasja fot. ze zbiorów Sióstr Białych

Siostro Gosiu, w folderze pt. "Afryka moja pasja" (folder powołaniowy Sióstr Białych Misjonarek Afryki) przeczytamy o drodze powołania zakonnego i misyjnego siostry i o doświadczeniach z okresu formacji zakonnej w Afryce. Proszę powiedzieć gdzie obecnie siostra posługuje jako misjonarka Afryki?

Moja misja jest w Tanzanii w Dar es Salaam, a raczej w Tandale, parafii prowadzonej przez Ojców Białych w której pracuję. Jest tam ok 70 000 mieszkańców, w większości Muzułmanów, ludzi przyjeżdżających do wielkiego miasta w nadziei na lepsze życie. Cały teren bardziej przypomina slumsy niż dzielnice miasta. Małe domki, ciasne przejścia, rynsztok z wszelkiego rodzaju zanieczyszczeniami, brak sanitariatów, pitnej wody, zielonej przestrzeni. To taki bardzo uproszczony opis tej dzielnicy.

Siostro, jak to jest z tym posłaniem i posłuszeństwem? Czy jest to trudne być posłaną, a nie wybierać sobie miejsca pracy?

To prawda, wszyscy lubią mieć szansę na wybór i wybrać to co jest najlepsze albo najciekawsze, ja także dokonałam takiego wyboru; wybrałam Siostry Białe, a razem ze zgromadzeniem misje w Afryce! To znaczy, że jestem gotowa pracować tam gdzie może jestem najbardziej przydatna. Zaakceptować pierwsze posłanie było bardzo łatwo, bo Afryka była dla mnie czarodziejskim miejscem i spełnieniem marzeń; dlatego Ghana gdzie pojechałam po raz pierwszy była i jest "pierwszą miłością".

Drugie posłanie było nieco trudniejsze do zaakceptowania, bo już miałam tamtą "miłość", ale teraz z perspektywy czasu widzę, że to nie chodzi o to gdzie jestem, ale z kim jestem, jak ja otwieram się na ludzi, jak wiele dobra i bogactwa chcę w innych zobaczyć i przyjąć, jak bardzo chcę służyć Bogu tam gdzie jestem, a już tak zupełnie bez emocji mogę powiedzieć ilu ludzi w Polsce i na świecie może sobie teraz wybrać miejsce pracy i sposób pracowania?

Wszyscy jesteśmy jakoś zależni. Sekret polega na tym, aby wiedzieć dlaczego coś się robi i aby to kochać! Ja chciałam Afryki, a to przecież cały kontynent... no i mam! Tylko Bogu dziękować że mogę być narzędziem w Jego rekach.

Tanzania - jaki to kraj w oczach siostry?

To pytanie ogromnie szerokie jak sama Tanzania. Może powiem tylko tyle, że jest tak różna i tak bogata, że jest miejscem dla wszystkich gustów. Widziałam niewiele, ale za to w różnych zakątkach Tanzanii zobaczyłam północny - wschód Dar es Salaam - gdzie mieszkam, wybrzeże Oceanu Indyjskiego, a także byłam w Mwanza. Jest to miasto nad jeziorem Wiktorii, prześliczne miejsce! Nowicjat odbywałam w Arusha, blisko Kilimandżaro, gdzie jest chłodniej i bardziej zielono.

Z punktu widzenia turysty, to kraj marzeń, ale można też mówić o Tanzanii jako kraju z ponad 120 plemionami, różnorodną kulturą i zwyczajami, ze 130 letnią historią chrześcijaństwa. Z ekonomicznego i społecznego punktu widzenia doprawdy jestem w kłopocie co powiedzieć, może tylko to, że Tanzania ma tradycje kraju nastawionego pokojowo do innych, z wysokim poziomem wzajemnego szacunku, otwartości i gościnności. Jest to kraj obdarzony przez Boga wieloma darami, bogactwami naturalnymi, ze światem dzikich zwierząt i przepięknej roślinności. Kraj, gdzie wszyscy mogą mieszkać bez względu na kolor skóry, religii, ubioru czy zwyczajów.

Jak wygląda Kościół w Tanzanii?

Jak wspomniałam Kościół ma niewiele ponad 130 lat. Ojcowie Biali i Siostry Białe mają duży wkład w pierwsza Ewangelizację tego kraju razem z ojcami ze zgromadzeniami Duchaczy. Przyznam, że według mnie, jest to dość tradycyjny Kościół; nie ma w nim zbyt wiele elementów kulturowych w liturgii. Obecnie nawet zanikają bębny i tance, które urozmaicały liturgie i przybliżały ludzi do Kościoła na rzecz organów i keyboardów.

Uważam, że gesty i zwyczaje z przeszłości zaadoptowane do chrześcijaństwa o wiele bardziej wyrażają uczucia ludzi i relacje z Bogiem i szkoda, że ta tradycja zanika. Mam porównanie tylko z Ghaną i Kenią, i wiem jak pięknie może być na Mszy Św. kiedy wszyscy biorą w niej udział śpiewając i modląc się z radością, zamiast czuć się jak w teatrze. Wiem, że to brzmi gorzko, ale teraz jest tutaj moda na chóry, które mają elektryczne organy i piękne stroje, ale ludzie nie mogą się włączyć do śpiewów, bo to wszystko trochę jakby na pokaz. To jest moja osobista uwaga i obserwacja, może nie jestem dość obiektywna, a może boli mnie trochę, że ludzie są tacy pasywni w Kościele.

Oczywiście, Kościół to nie tylko liturgia, to ludzie którzy żyją Dobra Nowiną. Mam tutaj piękny przykład; co czwartek miałam okazję odwiedzenia chorych w ich domach z grupą ludzi ze wspólnoty "Dobry Samarytanin". Ludzie zostawiają domowe obowiązki by iść czasem na 3-4 godziny po domach, nieraz w deszczu lub upale ciasnymi uliczkami, by siąść i porozmawiać z chorym i podzielić się Ewangelią, wspólnie pomodlić. Chodzą oni nie tylko do Chrześcijan, ale też do Muzułmanów, którzy cieszą się naszą modlitwą.

Są też tacy, którzy za darmo przychodzą do sierocińca by uczyć dzieci po parę godzin dziennie albo pomóc im odrobić lekcje. Inni nie patrząc na nic, sprzątają kościół bo brudny, choć to nie ich dyżur. Inni znów potrafią zostawić wszystko by siedzieć godzinami z tymi, którzy stracili kogoś bliskiego.

Ostatnio byliśmy na pogrzebie brata jednej z uczennic z naszego centrum. Było tam niewiele słów, ale wspólne trwanie w bólu z rodziną. Jak widać nie wszystko jest dalekie od naszego polskiego kościoła. Nie wspomniałam jeszcze tych biednych ludzi, którzy zbierali pieniądze by wybudować dom parafialny, tych co poświęcają czas pracując w rożnych grupach jak Caritas, grupa liturgiczna, neokatechumenat itd. Księża nie zajmują się tymi sprawami, tylko je nadzorują. Parafianie dbają, aby każdy potrzebujący był zauważony. Oni dbają o to, by pracujący w centrum jedli codziennie obiad. Małe rzeczy, ale to jest znak żyjącego kościoła, wspólnoty ludzi naśladujących Jezusa i wzajemnie za siebie odpowiedzialnych.
 

Jak wygląda codzienne życie ludzi w Dar es- Salaam?

Jak wszędzie i tu są kontrasty; biedni i bardzo bogaci... ci co jedzą raz dziennie i ci co nie wiedzą co robić z pieniędzmi i dlatego jeżdżą na wakacje do Europy... itd.
W naszym centrum w Tandale mamy szkołę, a raczej klasę dziewczyn, które uczą się szyć. 10 młodych kobiet, wszystkie skończyły już 18 lat. Wiele z nich ma trudne doświadczenia rozbitych rodzin, jedna nawet urodziła i potem straciła dziecko. Aby uczyć się szyć trzeba mieć co... i tu pojawiają się problemy.

Wiele z nich żyje z dnia na dzień, jak rodzice coś zarobią no to jest do jutra, a jak nie to nie ma. Aby być uczciwą muszę powiedzieć, że planowanie budżetu dla wielu to zupełnie nie znana sprawa. Ludzie mają ogromne pragnienia i marzenia aby żyć lepiej i piękniej, ale nie da się jeśli sytuacja jest tak niestabilna. Każdy grosz wydawany jest na podstawowe potrzeby, żadnego zabezpieczenia na przyszłość. Wielu nie umie pisać i czytać.

W klasie analfabetów mamy teraz 15 osób, głównie kobiety, które są na tyle odważne by się uczyć, aby móc znaleźć pracę albo po prostu nie dać się oszukać. Jedna z nich, Maria, przychodzi z dzieckiem, które ma na imię Klara, bo nie ma jej z kim w domu zostawić. Wspólnie się nią opiekujemy, a poza tym oczywiście problemy małżeńskie i domowe, AIDS i wiele innych codziennych bolączek, jak zdobyć lekarstwa dla chorych czy książki dla dzieci do szkoły. Kto w Polsce nie zna tych problemów? Tu też są ludzie jak i u nas i te same podziały i ta sama niesprawiedliwość, ale i to samo dobro i wzajemna pomoc w czasie nieszczęścia. Nie łatwo jest odpowiedzieć na to pytanie w kilku słowach a przykładów mogę podać cale tomy.. tylko czasu na pisanie nie mam.

Jak zrodził się pomysł powstania ośrodka dla dzieci ulicy, w którym siostra też posługuje?

To pomysł proboszcza Yago Abeledo (Misjonarza Afryki), który chciał ochronić dzieci przed prostytucją i wyzyskiem. Zdobył pieniądze aby otworzyć ten ośrodek. Obecnie uczę tam tylko sztuki, a raczej rysunku bo pracuję w naszym Centrum i tam mam więcej odpowiedzialności.

Jak wygląda Wasza codzienna praca w Centrum dla młodzieży w tej samej parafii?

To już będzie nudne, ale odpowiem. Wstaję o 5.00 rano 2 razy w tygodniu, przygotowuję śniadanie dla wspólnoty. O 6.15 już jestem na drodze do pracy i do kościoła na 7. 00. Po Mszy Św. kontynuuję drogę do pracy. Tam już przyjmowanie potrzebujących, nauczanie, załatwianie spraw w mieście, robienie rachunkowości, planowanie, łamanie sobie głowy kto będzie uczył angielskiego jak pan Shayo odejdzie itp.

W Centrum jesteśmy teraz dwie: s. Marie Carmen z Hiszpanii, która jest koordynatorem wszystkich projektów socjalnych w parafii i Ja - administruję "Salome Learning Center", gdzie mamy dwie klasy szwaczek, jedną klasę analfabetów, dwie klasy angielskiego dla dorosłych i bibliotekę. Pracują z nami ludzie świeccy. Jakby ktoś z Polski chciał przyjechać do pomocy to serdecznie zapraszam. Pracy nie braknie. Domek maleńki, ale w centrum parafii już się remontuje i mamy jeden pokój gościnny (będzie więcej). Tak cały dzień mija. Jesteśmy tam do 5 po południu, czasem dłużej by znów wsiąść w daladaala (miejski autobus) by wrócić do domu. Potem modlitwa i wspólne dzielenie się ze wspólnotą.

Jakie są największe pragnienia młodzieży z Waszego Centrum?

By być wykształconym i niezależnym człowiekiem, by mieć dobre ubrania i jedzenie, być kimś wartościowym. Wielu chce studiować, uczyć się, skończyć szkołę średnią. To jest największe marzenie, bo wiedzą, że edukacja to klucz do przyszłości i choć szkoły państwowe są za darmo, muszą płacić za mundurki. Poziom jest tam tak słaby, że często w czwartej klasie nie umieją pisać, więc wykształcenie jest największym marzeniem dzieci. Oby dzieci w Polsce miały takie marzenia!!!

Jakie mają trudności?

Całe mnóstwo związane z naturalnym rozwojem dziecka, jak wszystkie dzieci na świecie, ale poza tym także te materialne, o których wspomniałam. Największy problem to rozbite rodziny, śmierć rodziców z powodu AIDS i innych chorób, brak książek i jedzenia, mieszkanie daleko od rodziców (to jest coś, co mnie szczególnie boli i jest trudne do zrozumienia, rodzice proszą swoich krewnych, tych, którzy mają lepszą sytuację finansową, aby zabrali dziecko do miasta i pomogli w edukacji; taki dzieciak rośnie bez mamy i taty, niejednokrotnie ta dalsza rodzina wykorzystuje to dziecko do prac domowych, jako pomoc domowa). Nie jest to łatwe ani ocenić ani zrozumieć.


Jak jesteście postrzegane przez okolicznych mieszkańców?

Bardzo różnie; czasem jak przyjaciele, jako siostry, czasem jako ludzie z pieniędzmi, wiec słyszę żądania o pieniądze, a czasem jak turyści. Ci co nas znają i pracują z nami, traktują nas jak swoich.
[w szkole] Czy ludzie młodzi z Polski mogą w jakiś sposób zaangażować się w działalność tego Centrum?
Oczywiście, przez rożnego rodzaju pomoc materialną, także przesyłając pomysły, dzieląc się doświadczeniami i jak wspomniałam - pracując tutaj przez jakiś czas. Myślę, że młodzi ludzie mają więcej pomysłów ode mnie, może tylko brakuje im odwagi by o tym powiedzieć, by coś z siebie dać!

Jakie jest siostry największe marzenie?

Zielony park w okolicy parafii z boiskiem do piłki nożnej i placem zabaw... i jeszcze z ławeczkami do siedzenia i czytania książek?

Co pomaga siostrze trwać na misjach, co daje siłę?

Jedyną pomocą taką prawdziwą i głęboką jest modlitwa, codzienna Msza Św. i wiara, że Bóg mnie powołuje tu i teraz by mu służyć. Poza tym, pomoc bliskich, nie finansowa, ale ta, która nazywana jest miłością; jak moja siostra dzwoni i mogę porozmawiać z rodzicami i oni mi mówią kochamy Cię, dbaj o siebie jesteśmy z tobą, to już więcej nie potrzebuję nic. Mówiąc "bliscy", mam na myśli także przyjaciół w Polsce, a także tych tutaj w Afryce.

Modlitwa, msza św. miłość bliskich, to jest całe bogactwo, które nosimy w sobie jako misjonarze i za które nie trzeba dopłacać do biletu lotniczego, jest czystym darem Bożym.
No dobrze, wspomnę też o owocach mango i pomarańczach, które mam na co dzień przez cały rok :-)

Przypomina mi się wiersz ks. Twardowskiego
gdyby wszyscy byli silni jak konie,
gdyby każdy miał po cztery jabłka
gdyby każdy był tak samo bezbronny w miłości
nikt nikomu nie byłby potrzebny...


Potrzebuję ciebie, twej modlitwy i twego zainteresowania by być misjonarką. Potrzebujesz mnie, by nie być zamkniętą w swoim własnym świecie i abyśmy wiedzieli, że po drugiej stronie świata żyją moi bracia i siostry, że są też potrzebujący i ci, co mogą się dzielić swoim bogactwem. Potrzebujemy siebie by iść do Boga razem trzymając się za ręce aby nie zbłądzić. Mogę na Was liczyć?